Portret kobiety we wnętrzu – recenzja filmu „Aquarius”

Clara (Sonia Braga) jest ponad sześćdziesięcioletnią krytyczką muzyczną, zajmującą – jako ostatnia lokatorka – jedno z mieszkań w starej willi Aquarius. Mieszkanie to za wszelką cenę chce przejąć (najpierw prośbą, potem podstępem) pewna firma deweloperska, planująca wyburzenie budynku i budowę w jego miejsce luksusowego apartamentowca. Protagonistce nie grozi jednak wyrzucenie na bruk (posiada spore oszczędności i kilka innych nieruchomości), a i deweloperzy, choć nie mają czystego sumienia, oferują jej przyzwoitą cenę za odsprzedanie lokum. Gra toczy się w „Aquariusie” o coś innego – o podmiotowość bohaterki.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

To, że punkt ciężkości nie został położony na walkę o elementarny byt, pozwala reżyserowi przekonująco pokazać rzadko eksponowane w kinie znaczenia domowych przestrzeni. Kleber Mendonça Filho, który już w swoim fabularnym debiucie (intrygujących „Sąsiedzkich dźwiękach”) dał wyraz zainteresowania tą tematyką, w „Aquariusie” zdaje się wręcz podążać tropem Gastona Bachelarda. Francuski filozof badając „poétique de l’espace”, stwierdził, że specyfika domu polega na tym, iż w obiektywnej przestrzeni budynku (w konkretnych miejscach czy przedmiotach) materializuje się niejako ludzka tożsamość: marzenia, emocje, wspomnienia itd. Tak rozumiany „dom” wykracza daleko poza sentyment czy przywiązanie, bo wnętrze danego pomieszczenia odpowiada – przynajmniej do pewnego stopnia – wnętrzu „ja”.

W jednej z początkowych scen (rozgrywającej się kilka dekad wcześniej) znajdujemy się wraz z Clarą na siedemdziesiątych urodzinach cioci Lucii (Thaia Perez). Wiadomo, są goście i jest rodzina, / więc program się rozpoczyna, / do śmiechu i do łez. Kiedy jednak dzieci wygłaszają laurki celebrujące poczciwość i ciotczyność jubilatki, wzrok Lucii zatrzymuje się na starej komodzie, która – jak dowiadujemy się z retrospekcji – służyła kobiecie do seksualnych harców. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o ironiczną kontrę, ale właśnie o (mówiąc po Bachelardowsku) dialektykę wnętrza i zewnętrza.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Mieszkanie, w którym odbywały się urodziny, jest tym samym mieszkaniem, o które walczy Clara, choć oczywiście bohaterka naznaczyła je (jak również stojącą w nim wciąż komodę) własnymi przeżyciami. Tu wychowała trójkę dzieci, spędziła najpiękniejsze chwile ze zmarłym kilkanaście lat temu partnerem, pokonała chorobę nowotworową, oswajała się ze swoim ciałem po jednostronnej mastektomii, tu wreszcie słuchała muzyki i o niej pisała. Układ mieszkania, widok z jego okien, usytuowanie hamaka, położenie mebli i regałów z płytami – wszystko to nabrzmiało określonymi znaczeniami i funkcjonuje dla Clary jak proustowska magdalenka, przywraca teraźniejszości czas miniony.

Skupienie się w „Aquariusie” na eksploracji wnętrza bohaterki nie oznacza jednak całkowitego pominięcia kwestii socjalnych, choć akurat ich rozegranie może budzić sporo wątpliwości. Z jednej strony mamy bowiem wyraźnie zasygnalizowane nierówności społeczne. Gotowaniem, sprzątaniem czy podcieraniem tyłków dzieciom zajmują się przedstawicielki klasy „niższej”, a ich rola zostaje nawet w jednym dialogu celnie (bo obosiecznie) stematyzowana. Z drugiej jednak strony batalia Clary poddana jest uniwersalizującym zabiegom, co – zwłaszcza w tak rozwarstwionym ekonomicznie kraju jak Brazylia, gdzie rozgrywa się akcja filmu – wydaje się chybione. Mendonça Filho kreuje swoją bohaterkę (choćby przez jej żarliwe monologi wymierzone w zimnych kapitalistów) na symbol walki z szemranym deweloperstwem. Tymczasem Clarze nie tylko daleko do bycia „szarym człowiekiem” zmagającym się z potężnym i bezdusznym korpo, ale już sam charakter jej dylematów (przy pełnym zrozumieniu dla nich) znacząco odbiega od typowych problemów z nieuczciwymi inwestorami. W „Aquariusie” drażni więc nie tyle elitarystyczna perspektywa, ile przede wszystkim maskująca petryfikacje społeczne próba jej uniwersalizowania. Reżyser wikła się w swoisty paradoks: reprodukuje ideologię, którą obnaża na innych (wspomnianych już wyżej) poziomach.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Na szczęście kwestię tę neutralizują – przynajmniej do pewnego stopnia – kolejne wątki filmu, jak choćby bardzo umiejętnie poprowadzony, a wspólny wszystkim klasom, motyw ageizmu. Upór Clary w sprawie mieszkania odbierany jest bowiem (nawet przez jej dzieci) w kategoriach „wymysłu podstarzałej baby”; jej przywiązanie do winylowych płyt staje się (jako niedzisiejsze) tematem przeprowadzanego z nią wywiadu, a zdeformowany przez chorobę biust odstrasza niekiedy potencjalnych adoratorów. Siła filmu polega jednak na tym, że zarysowuje problem i jednocześnie – dzięki wybitnej kreacji Sonii Bragi – przezwycięża go. 

Braga w roli protagonistki sprawia, że mamy do czynienia z rzadko pojawiającym się w kinie manifestem kobiecej dojrzałości, która oznacza tu – obok ciekawej osobowości, determinacji i aktywności – kobiecość wielowymiarową. Pogodzoną z własną cielesnością, ale wciąż pełną apetytu na życie. Zmysłową, ale nie sprowadzającą się tylko do piękna zewnętrznego. Wyzwoloną, a przy tym nie stroniącą od tradycyjnych ról: matki czy babci. Clara zadzwoni w środku nocy po młodego żigolaka, ale i zaopiekuje się – gdy pojawi się taka potrzeba – dzieckiem córki. Jest subtelna i wojownicza, delikatna i niezwykle silna, ciepła i nieustępliwa.

Ten piękny i wielobarwny portret zgrabnie współgra z wielowątkową strukturą filmu, z poziomami, które choć pozornie odległe od siebie tworzą całkiem spójną całość. Tym bardziej szkoda, że reżyser nie powściągnął się przed uniwersalizacją elitarystycznego punku widzenia, bo poza nią trudno „Aquariusovi” cokolwiek zarzucić. Cóż, mogło być znakomicie, a jest „tylko” dobrze.

Ocena:

żarówki 4jpg-01


tekst: Paweł Wiktor Ryś