Po krańce gór z zespołem Othalan

Legendy, szczyty gór, dziedzictwo Słowian, magia krajów Nordyckich i do tego mocne brzemienia. Jak to wszystko połączyć? Członkowie Othalana wiedzą najlepiej – to folk-metalowa grupa, która odwołuje się do czasów dawnych, dokładając do tego solidną porcję krystalicznego wokalu i intensywnych gitarowych riffów. Chcecie posłuchać? Już niebawem będzie ku temu okazja, bo, niemal dosłownie, na dniach wyjdzie ich debiutancki krążek, a w planach jest już trasa koncertowa. Tymczasem jako przedsmak, zapraszamy do rozmowy z wokalistką i liderką tej formacji – Agnieszką „Dziewanną” Suchy.

Othalan

fot. materiały zespołu

Sylwia Chrapek: Przygotowania do wydania Waszej płyty zbliżają się wielkimi krokami. Na jakim etapie obecnie się znajdujecie?

Agnieszka „Dziewanna” Suchy: Niedawno zakończyliśmy prace nad albumem. W końcu nadeszła chwila, na którą czekaliśmy: możemy wysłać materiał do tłoczni. Ogromny wkład w to przedsięwzięcie mają nasi drodzy słuchacze. Dzięki nim udało się uzbierać środki, które pozwoliły nam spełnić nasze marzenie.

Jakie utwory wybraliście na ten krążek? Jaką opowieść chcecie przedstawić słuchaczom?

Na albumie pojawią się zarówno utwory autorskie, jak i pieśni historyczne w wersji metalowej. „Po krańce gór” to opowieść o indywidualnym odczuwaniu więzi z naturą, legendami, zapomnianymi miejscami i bohaterami. Kolejność utworów nie jest przypadkowa. Chcielibyśmy zaprosić słuchacza w podróż; góry pełnią tu funkcję alfy i omegi, w górach wszystko się zacznie – i tam też skończy się nasza wędrówka. Na początek zaproponujemy Wam Tatry, później wybierzemy się nad morze, żeby na końcu znaleźć własny szlak wiodący na szczyt, jak śpiewamy w jednej z naszych piosenek. Po drodze spotkamy się m.in. z Ondraszkiem, zbójnikiem beskidzkim,  staniemy oko w oko z Otharem, władcą wikingów, a także przeniesiemy się w świat legendarnych polskich protoplastów. Nasza płyta to nie tylko podróż w przestrzeni, ale i w czasie.

W swojej twórczości wykorzystujecie też nietypowe instrumenty te dźwięki też znajdą się na krążku?

Uwielbiamy bawić się dźwiękiem, wciąż poszerzamy swoją muzykę o nowe brzmienia. Jest to bardzo pracochłonne, ale ile przy tym frajdy! Na płycie usłyszycie cymbały, lirę korbową, obój, whistle, flet poprzeczny, skrzypce, moraharpę i – uwaga – oak, instrument autorski, jedyny na świecie. Brzmi trochę jak suka biłgorajska. Moraharpa to instrument smyczkowy, wywodzący się ze Skandynawii. Dodaje albumowi pewnej surowości, na której nam zależało.

Premierę przewidzieliście na początek lipca, możecie zdradzić co przygotowaliście dla swoich fanów?

Możemy zdradzić, że to nie będzie zwykły koncert. Chcemy wprowadzić słuchaczy w swoisty muzyczny trans; przygotowaliśmy zróżnicowany repertuar, zaprosiliśmy gości specjalnych. Mamy nadzieję, że koncert będzie nie tylko mistyczną ucztą dla ucha, ale i dla umysłu.

Nawiązując jeszcze do płyty i jej tytułu co pociąga Was w górach? To zamiłowanie do swojej ojcowizny?

Góry to wolność. Pozwalają ci pokonać własne lęki, ograniczenia, słabości. Są z tobą szczere, jeśli nie masz wystarczająco dużo siły, determinacji i zapału, szczyt pozostanie poza twoim zasięgiem. Z gór pochodzę tylko ja – Beskidy to moja ukochana mała ojczyzna – jednak wszyscy uwielbiamy zdobywać szczyty; dosłownie i w przenośni. Czasami jest trudno, ale satysfakcja jest warta wysiłku. W górach czujesz, że naprawdę żyjesz.

A jak zrodziła się pasja do Słowian i klimatów nordyckich?

Część z nas para się rekonstrukcją historyczną od wielu lat, więc obcowanie z dawną kulturą było dla nas czymś naturalnym. Na rozwój naszych zainteresowań niewątpliwie wpływ miała muzyka, jakiej słuchaliśmy –  i słuchamy nadal. Wszyscy członkowie zespołu od dawna mieli kontakt z oryginalnymi brzmieniami – jeśli nie z folk metalem, to z muzyką dawną. W naturalny sposób przeniosło się to również na chęć komponowania autorskich utworów. Jeśli chodzi o klimaty słowiańskie – jest to cząstka nas samych, której nie da się wyprzeć. Pierwotnie inspirowaliśmy się bardziej skandynawskimi brzmieniami, jednak „słowiańskość” sama o nas się upomniała.

Jak się poznaliście?

Cóż, niezbyt to romantyczne. Chciałabym rzec, że spotkaliśmy się przy wielkim obrzędowym ognisku, a drogę do niego oświetlały nam gwiazdy, jednak nawet my, miłośnicy natury, Słowian i historii, musimy przyznać, że internet to dobry wynalazek. Pewnego pięknego poranka zamieściłam ogłoszenie, w którym napisałam, że chciałabym założyć zespół folkmetalowy – i już po dwóch dniach zaczęły pojawiać się pierwsze odpowiedzi. Odległość nie była dla nas problemem, bo choć ja i Maciek pochodzimy ze Śląska Cieszyńskiego, na co dzień – ze względu na studia – przebywamy na Górnym Śląsku, a próby odbywają się w Gliwicach.

Trudno było znaleźć osoby o podobnych zainteresowaniach muzycznych? Folkmetal jest chyba dość niszowy?

Obawiałam się, że trudno będzie skompletować skład, jednak (o dziwo) muzyków udało się znaleźć w krótkim czasie. Może bogowie nam sprzyjali? Inna sprawa, że folk metal ostatnimi czasy staje się coraz popularniejszy. Zaczynamy interesować się swoimi korzeniami, dawnymi wierzeniami, które przez lata usiłowano stłamsić.

Czym zajmujecie się prywatnie?

Pracujemy i studiujemy. Mamy w naszym gronie studentów kognitywistyki, informatyki, prawa i filologii polskiej, zatem tematów do rozmów nam nie brakuje. Część z nas zawodowo związana jest z muzyką. W wolnym czasie oddajemy się innym naszym pasjom: rekonstrukcji historycznej, malarstwu, poezji, komponowaniu – niektórzy z nas, np. ja i Dyian, współtworzą również inne projekty muzyczne.

Jak rozumiem liderką jesteś Ty. Łatwo zdyscyplinować panów? A może stawiacie na demokrację? Potraficie jasno wyznaczyć czas na pracę i na dobrą zabawę?

Z dyscypliną bywa różnie. Czasami to ja próbuję zdyscyplinować panów, innym razem oni temperują mnie. W grupie siedmiu osób trudno osiągnąć pełne porozumienie, więc demokracja jest dla nas jedyną dopuszczalną formą podejmowania wyborów. Jeśli chodzi o umiejętność oddzielania zabawy od pracy, to wydaje mi się, że ciężka praca może być również dobrą zabawą. Jasne – żmudne ćwiczenia nie zawsze należą do przyjemnych zajęć, szczególnie gdy tę samą frazę trzeba powtarzać kilkanaście razy, bo wciąż coś nie wychodzi. Ale tak się kształtuje muzyka, a dla nas efekty zawsze łączą się ze świetną zabawą.

Othalan to nordycka runa, tak?

Oznaczająca dziedzictwo, ojcowiznę, korzenie. Podobno zabezpiecza sprzęt elektryczny przed uszkodzeniami, ale to jakoś u nas nie działa…

Każdy z Was posiada też słowiańskie imiona.

Albo nordyckie. Nasz basista odtwarza wikinga żyjącego w XI wieku. Wybrał imię Dragen, ponieważ uwielbia smoki. Dziewanna to z kolei postać związana z dawną obrzędowością słowiańską, władczyni dzikiej przyrody, która niezwykle mnie inspiruje, dlatego też przy publikowaniu swojej poezji posługuję się tym pseudonimem.

Polecam herbatę z dziewanny, wyśmienita.

Na koncertach także stroje nawiązują do tej estetyki. Trudno było je zdobyć? Staracie się być bliżsi prawdzie historycznej czy odwoływać się do klimatów fantasy?

Na początku były to raczej stroje luźno inspirowane historią. W miarę upływu czasu jednak staraliśmy się je udoskonalić, w związku z czym w chwili obecnej większość z nas ma już historyczną odzież. Nie znaczy to jednak, że zupełnie zrezygnowaliśmy ze strojów w innych klimatach – wszystko zależy od charakteru wydarzenia. Kiedy graliśmy koncert inspirowany Tolkienem mieliśmy nawet naszyjnik Arweny.

Pamiętacie swój pierwszy, wspólnie stworzony utwór?

Jest to „Obrzęd”; utwór pojawi się na płycie. Piosenka przeszła długą drogę, zanim zyskała ostateczny kształt. Ostatnio przypadkiem trafiłam na starą wersję tekstu, znalazłam ją w otchłani mojego komputera. To było dość zabawne doświadczenie – z perspektywy czasu zobaczyć, jak myślało się o piosence i tekście trzy lata temu.

Okładka płyty ilustr. Ania Pielecka

Okładka płyty „Po krańce gór”
ilustr. Ania Pielecka

Koncert, który najbardziej zapadł Wam w pamięć?

Każdy koncert jest zupełnie inny i zawsze dzieje się coś ciekawego, ale chyba najbardziej zapadły nam w pamięć nasze pierwsze kroki… Lubin, rok 2014, graliśmy wraz z Percivalem. Stresowaliśmy się, bo był to nasz pierwszy koncert, wszystko pachniało nowością, świeżością. Niesamowita atmosfera; miło byłoby przeżyć to jeszcze raz.

Na swoim koncie macie już kilka sukcesów. Który cenicie sobie najbardziej?

Festiwal Synestezje (2013) – być może dlatego, że było to nasze pierwsze poważniejsze osiągnięcie; kompletnie nie spodziewaliśmy się, że dojdziemy do finału. Profesjonalne jury i fantastyczna oprawa muzyczna (wystąpił m.in. Dawid Podsiadło) – to z pewnością zasługiwało na uznanie. Organizatorzy promowali finalistów konkursu: nasza twórczość pojawiła się w Programie Trzecim Polskiego Radia.

Co jest dla Was obecnie priorytetem?

Promocja na wielką skalę. Chcemy, żeby proces wydostawania się tego typu muzyki z podziemia trwał nadal. Pragniemy dotrzeć z naszą twórczością do jak największej liczby odbiorców, więc na pewno zorganizujemy trasę koncertową, a już teraz pracujemy nad nowym repertuarem. Wszystkie nasze działania można śledzić na Facebooku.

Jakie macie plany na najbliższe miesiące?

Trasa koncertowa odbędzie się po wakacjach, więc lista miast, które chcemy odwiedzić, jest na razie elastyczna. Już teraz zapraszamy jednak na nasz premierowy koncert: będzie miał on miejsce w Brennej w ramach V Słowiańskiej Nocy Folk-Metalowej (8-9 lipca). Jest to dla nas wielkie wydarzenie; chcemy podzielić się z Wami nie tylko muzyką, ale i emocjami, radością, która towarzyszyła komponowaniu. Nie może Was zabraknąć!


sylwia-chrapek-male

Sylwia Chrapek – rocznik ’93. Studentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Nie wierzy w podziały na humanistów i ścisłowców. Równie dobrze czuje się eksplorując świat finansów, jak i pisząc o muzyce czy sztuce. Poza Reflektorem współpracuje z magazynem Design Alive.