Capsule review: „Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara”
Sequele, prequele i inne kontynuacje to część corocznej ruletki: nigdy nie wiadomo, kiedy nowsza wersja kultowego filmu będzie dumnie, ale bez kompleksów, prezentowała swój pierwowzór, a kiedy będzie przypominała przysłowiowy „odgrzewany kotlet”. Niestety ostatnio trafiam na same kotlety. Twórcy czekali sześć lat na ponowne zaprezentowanie światu przygód nieokiełznanego Jacka Sparrowa. W weekend premiery film zarobił około 174 mln dolarów, nie licząc zysku z pokazów przedpremierowych. Producenci, dystrybutorzy i twórcy zarobili.

fot. materiały prasowe
Lista rzeczy nie na miejscu w „Piratach z Karaibów: Zemście Salazara” jest długa. Na jej czele stoi pozbawiony jakiegokolwiek ciekawego zwrotu akcji scenariusz, mdławy wątek miłosny i irytujący Johnny Depp (który miał powrócić na ekrany kin, odświeżając swoją najwybitniejszą postać co znowu się nie udało). Wielka szkoda, bo zapowiadało się naprawdę dobrze! Pierwszych dwadzieścia minut filmu przypomina klimat, który udało się uzyskać przy pierwszych częściach „Piratów…”. Szybkie tempo akcji, trafne żarty i postacie, które idealnie wpisują się w piracką rzeczywistość. Niestety, pod sam koniec seansu byłam zwyczajnie znudzona i rozczarowana.
Podczas oglądania pierwszych części, każdy z nas marzył o zbadaniu nieznanych mórz na pokładzie Czarnej Perły. W „Zemście Salazara”, czekamy po prostu aż film się skończy. Nie po to, by dowiedzieć się jakie będzie zakończenie (od razu wiemy, jak wszystko się skończy, a reżyser nie zaskoczył nas ani raz), ale po to by wrócić do domu. Na AXN można zobaczyć powtórki poprzednich części.
Ocena:
Film można obejrzeć w Cinema-City: