Z notatnika festiwalowicza – po czeskiej stronie, czyli relacja z Kina Na Granicy vol. 2
Z wielką ekscytacją czekałam na ten przegląd filmowy, pewnie dlatego, że było to moje pierwsze rendez vous z KNG. Mimo że zdążyłam wcześniej zrobić mały research, to jednak wybrałam się na prawdziwą randkę w ciemno – przynajmniej jeśli chodzi o kino czeskie. Na szczęście zaiskrzyło.
Zarówno nowe filmy czeskie, jak i starsze produkcje okazały się satysfakcjonującym wyborem. Może nie zawsze były to filmy wybitne czy nawet dobre, ale pozwoliły przynajmniej przyjrzeć się bliżej sąsiedzkiej kinematografii, pomijanej często przez dystrybutorów na polskim rynku, a przecież tak różnorodnej!

„Bajki dla Emmy”, fot. materiały prasowe
Czeskości, czyli sąsiedzkie nowości
Nowe kino czeskie zdecydowanie jest kinem heterogenicznym, zarówno pod względem narracyjnych, jak i stylistycznych rozwiązań. Wydaje mi się jednak, że można spróbować wyróżnić w nim pewne cechy wspólne. Jedną z nich stanowi z pewnością doskonały humor, który odnajdziemy nie tylko w komediach. Nowe filmy czeskie cechuje też gatunkowa hybrydyczność oraz pewien minimalizm w kwestii elementów formalnych, wynikający być może z ograniczeń produkcyjnych i niewielkich budżetów.
Bajka dla widza
„Bajki dla Emy” w reżyserii Rudolfa Havlíka to lekka propozycja na wolne popołudnie. Utrzymana w stylu zerowym komedia obyczajowa w prosty sposób opowiada o tym, o czym zapomina człowiek w ferworze codziennej pracy i czego tak naprawdę potrzebuje. Gdy trochę się rozejrzeć, okazuje się, że każdemu brakuje czasem ciepła, uczucia i miłości. Film w nienachalny sposób ukazuje drogę do uświadomienia sobie życiowych priorytetów. Petr (Ondrej Vetchý), pracoholik mieszkający w Londynie, nagle dowiaduje się, że ma w Pradze córkę, którą musi się zaopiekować po śmierci jej matki. Bajki, opowiadane na dobranoc Emie, pozwalają również jemu oswoić się z nową rolą oraz skonfrontować ze swoim przeszłym życiem.

„Anthropoid”, fot. materiały prasowe
Lekcja historii
Z przekąsem mówimy, że polskie kino nie może uwolnić się od przedstawień II wojny światowej. Okazuje się jednak, że nie my jedni tak często wracamy pamięcią wstecz – w tegorocznym programie KNG jedna trzecia nowych filmów czeskich poruszała tematy historyczne. Udało mi się obejrzeć między innymi „Anthropoid” w reżyserii Brytyjczyka, Seana Ellisa – opowieść o zamachu czechosłowackich żołnierzy na Reinharda Heydricha, czyli nazistowskiego protektora Czech i Moraw. Widać w tej produkcji niestety sporo nietrafionych rozwiązań. Film może i jest rzetelnie poprowadzony scenariuszowo, ale mieszanina romansu, komedii, filmu szpiegowskiego, melodramatu i kilku jeszcze stylistyk sprawia, że można zapomnieć, że oglądamy film wojenny. Bohaterów drugo- i trzecioplanowych jest naprawdę wielu, przez co kuleje charakterystyka poszczególnych postaci, które stają się schematyczne. Nie pomaga też obecność zagranicznych gwiazd. Jamie Dornan, wcielający się w żołnierza, Jana Kubiša, przez cały film ma przylepiony do twarzy uśmiech godny Christiana Grey’a. Z kolei Cillian Murphy powiela swój występ z „Peaky Blinders” – gra jednakowo i niemal bez emocji. Nie jest to zupełnie nieudany film, ale po tej koprodukcji spodziewałam się czegoś więcej niż niezłych kostiumów, scenografii czy pracy kamery.

„Masaryk”, fot. materiały prasowe
Dużo ciekawszą propozycją okazał się nagrodzony aż dwunastoma Czeskimi Lwami „Masaryk”. Film, poświęcony postaci Jana Masaryka, syna Tomáša Masaryka – pierwszego prezydenta Czechosłowacji, nie jest jednak prostą biografią. Kłócą się w nim dwa porządki czasowe oraz prawdziwe i zmyślone wydarzenia. Twórcy wydają się puszczać oko do widzów, aby ci zagłębili się bardziej w historię Jana Masaryka. Bohater rozpamiętuje w szpitalu psychiatrycznym zdarzenia związane z układem monachijskim, by w końcu, podążając za rozkazem doktora, ulec propozycji znienawidzonego przez siebie prezydenta Edvarda Beneša i przyjąć posadę ministra spraw zagranicznych. Film nieźle operuje kolorem – zimniejsze barwy towarzyszą zakładowi psychiatrycznemu, a cieplejsze wspomnieniom, oddając emocje towarzyszące bohaterowi. Jednak przede wszystkim brawa dla Karela Rodena, który naprawdę umiejętnie wcielił się w targanego rozterkami i wyrzutami sumienia Jana Masaryka.
Przełamujemy lody
Najlepszym wyborem z czeskich nowości okazał się film Bohdana Slámy „Baba z lodu”. Reżyser po raz kolejny przygląda się problemom Czechów, a robi to przewrotnie, z humorem, momentami niemal paradokumentalnie. Tytułowa baba to wykorzystywana i poniżana przez rodzinę (w tym swoich synów) wdowa Hana (Zuzana Krónerová). Sláma wysuwa więc na pierwszy plan konflikt rodziców z dziećmi oraz pokazuje pozycję starszych osób w społeczeństwie. Reżyser nie zdecydował się jednak pozostawić Hany samej sobie. Na ratunek przychodzi spotkany przypadkowo Broňo (Pavel Nový) oraz klub morsów. To dzięki nim Hana postanawia postawić się synom. Tym samym Sláma przełamuje powszechnie funkcjonujące stereotypy dotyczące wieku i płci. Sama Hana symbolizuje bohaterkę dynamiczną i niezłomną, która odnajduje ukojenie w nowej pasji – morsowaniu. „Baba z lodu” to doskonała komedia z prześmiesznymi dialogami, pierwszorzędnym aktorstwem (przede wszystkim Zuzana Krónerová), dobrze zarysowanymi postaciami i uniwersalnym komentarzem, zmuszającym do refleksji na temat roli rodziny i starszych kobiet w społeczeństwie.

„Baba z lodu”, fot. materiały prasowe
Odkurzone starocie
W obliczu bogactwa czeskich propozycji w programie postanowiłam wybrać się też na kilka starszych, trudno dostępnych (albo zupełnie niedostępnych) na polskim rynku filmów. Obejrzałam między innymi ekranizację bestsellerowej powieści Michala Viewegha „Wychowanie panien w Czechach”, czyli komedię romantyczną o absurdalnym, momentami niemal surrealistycznym zabarwieniu, oraz „To byliśmy my?” – ostatnie dzieło Antonína Mášy. Najbardziej jednak zachwyciła mnie „Lea” – poruszająca, kameralna opowieść o relacjach czesko-słowacko-niemieckich i związku dwojga ludzi. Słowaczka Lea, niema dziewczyna ze wsi, zostaje sprzedana przez własnych opiekunów Niemcowi, aby ten zrzekł się dzięki temu swoich roszczeń do ziemi. Naznaczona traumą z dzieciństwa, młoda, piękna kobieta sprzeciwia się, jak tylko może, starszemu i brutalnemu mężowi, tocząc z nim intensywną, wstrząsającą walkę. Wkrótce jednak tych dwoje zaczyna się dogadywać. „Lea” jest niesamowitą, wzruszającą historią o potrzebie bliskości z drugą osobą, o trudnościach w kontaktach międzyludzkich i konieczności kompromisów, a także o strachu i wpływie przykrych wydarzeń z przeszłości na psychikę człowieka. Film charakteryzuje minimalistyczna scenografia, przeszywająca muzyka, surowe krajobrazy i oszczędne dialogi, które rewelacyjnie budują napięcie. Dodajmy do tego ujmującą, pełną emocji rolę Lenki Vlasákovej. Nic dziwnego, że film został doceniony na kilku festiwalach, między innymi w Wenecji.
Takich perełek jak „Lea” nie złowiłam zbyt wiele wśród czeskiego repertuaru Kina Na Granicy. Cieszyńskie spotkanie uważam jednak za udane i liczę na kolejną przygodę z przeglądem – już za rok.
korekta: Hanna Kostrzewska