Zostajemy w Bielsku – wywiad z Mają Dębowską i Anną Cieślą z RedakcjiBB
Bielsko-Biała to miasto oddalone od stolicy województwa o 50 kilometrów. Kiedyś patrzyłam na nie przez pryzmat starówki, pięknego zamku i oczywiście gór wraz z ich nieśmiertelną Szyndzielnią. Teraz zauważam potencjał, który tkwi w ludziach. Bo w Bielsku znajdziecie ludzi aktywnych; społeczników, którzy mają zapał do tego, żeby zmieniać coś na lepsze – albo przynajmniej próbować to robić. I nie chodzi tylko o kulturę; wydaje się, że jest tu idealne pole, by biznes spotkał się z kulturą.
W pewne deszczowe popołudnie wybrałam się pociągiem do Bielska, by porozmawiać o tym, jak to jest tworzyć redakcję złożoną z ponad stu młodych osób. Projekt redakcjaBB, bo to o nich mowa, swoją siedzibę ma przy ulicy Zygmunta Krasińskiego, a więc praktycznie w samym sercu miasta. „Ale im zazdroszczę”, pomyślałam sobie, spacerując pod parasolem, podziwiając kolejne kamienice i potykając się o śliski bruk. A to nie jedyna rzecz, której im zazdroszczę. Jest to jednak zdrowa zazdrość, taka, która pozytywnie wpływa na człowieka. Jak tu się nie cieszyć, gdy widzisz dwie dziewczyny, które pomagają setkom młodych osób? Dziewczyny, które wiedzą, co robią, działają w stu procentach profesjonalnie, a do tego potrafią zarazić energią i zainspirować do własnych działań lepiej niż nie jeden coach.
Ale co ja będę pisać: przeczytajcie słowa prawdziwych kulturystek: Mai Dębowskiej – inicjatorki projektu redakcjaBB, oraz Ani Cieśli – koordynatorki, która „po prostu ogarnia”.
Marta Rosół: Pierwszy raz usłyszałam o Was od Magdy Jeż [Aquarium w Bielsku-Białej – przyp. MR].W Katowicach nie jesteście znani, a w Bielsku? Jesteście marką rozpoznawalną?
Maja: Trudne pytanie… Jesteśmy w Bielsku od trzech lat, nasza popularność na pewno rośnie. Jesteśmy dość specyficznym magazynem – jego oferta skierowana jest do młodych ludzi i wśród nich na pewno jesteśmy popularni. Są to głównie osoby w wieku od 13 do 20 lat. Choć coraz więcej dowiadują się o nas również dorośli, seniorzy, współpracujemy z różnymi instytucjami w Bielsku, więc wieść się niesie. Oprócz tego znają nas także rodzice młodzieży, a od niedawna jesteśmy obecni w lokalnej telewizji kablowej, gdzie emitują filmy, które powstały w Redakcji.
To już jest coś!
M: Seniorzy dowiadują się, co ich wnuki robią w wolnym czasie, jak bardzo kreatywnie się udzielają. Młodzież jest naszą reklamą, to oni przekazują sobie informację i dzięki temu kolejne osoby chcą dołączyć do projektu.
Tworzycie dla młodych, ale nie możemy nazwać siebie samych nastolatkami. Target trochę ucieka. Jak to jest tworzyć czasopismo dla ludzi, którzy są młodsi i żyją innym życiem? Czujecie ich energię?
Ania: Jak najbardziej. Redakcja to miejsce, które pozwala na jej swobodną wymianę. Pracujemy tu razem, uczymy się od siebie nawzajem. Bardzo zależy nam na partnerskiej relacji i w nią inwestujemy swoje siły. Właśnie dlatego projekt się rozwinął i cieszy dużym zainteresowaniem młodzieży. Nie wchodzimy w rolę nauczyciela, który mówi, jacy powinni być, który nie pyta, kim są i co myślą. Idziemy w innym kierunku, otwieramy się na młodych ludzi i nagle okazuje się, że oni otwierają się na nas. Wtedy możemy coś zrobić. Ich energia napędza nas do działania. Widzimy sens w partnerstwie, w relacjach bez oceniania i bez przymusu. To my często uczymy się od młodych.
M: Ramy tego działania też są ważne. Faktycznie, jesteśmy starsze, ja na przykład dwa razy od niektórych i widać tę różnicę pokoleń. Najważniejsze jest jednak to, że sercem i sednem projektu są młodzi ludzie, którzy tworzą czasopismo: teksty, zdjęcia, grafiki, filmy. To są ich tematy, ich inicjatywa, ich szukanie pomysłów i informacji. Dajemy im przestrzeń, ramy, które wypełniają sobą.
A więc nie macie typowego redaktora naczelnego, do którego przychodzi się z propozycją tematu albo od którego dostaje się zlecenie na tekst?
A: Teoretycznie ja nim jestem, tak jest napisane w magazynie… Ale to tylko papier, nie jestem taką redaktorką naczelną jak w profesjonalnych magazynach.
Tylko nie mówcie, że nie jesteście profesjonalni!
M: Jak w tradycyjnych magazynach. Gremialnie decydujemy, co wchodzi do magazynu. Ania nigdy nie decyduje sama o tekstach. W danej edycji wszystkie teksty są rozsyłane do całego zespołu redakcyjnego, który liczy ponad stu młodych ludzi. Później mamy spotkanie, podczas którego głosujemy, które teksty wchodzą i w jakiej kolejności.
A: Dyskutujemy, staramy się przedstawić swoje argumenty i przekonać, że coś wydaje się wartościowe. Pamiętam artykuł o uzależnieniu młodych ludzi od internetu, który był dla nas interesujący. Wtedy wiele osób powiedziało: nie, to jest nudne, tyle już tego było, nie chcemy tego publikować. A my z Mają byłyśmy zaskoczone. Jedyne co możemy zrobić, to spróbować kogoś przekonać, ale nic więcej.
M: Śmieszne jest, jak robimy swoje listy tekstów, które osobiście chcemy, by znalazły się w numerze, a później porównujemy je z listami młodzieży… Totalnie się to nie zgadza! [śmiech]
O tę różnicę mi chodziło!
A: To bardzo ciekawe, jak postrzegamy fakt, że jesteśmy starsze, coś innego przeżyłyśmy. I nagle tekst, którego nie zauważyłyśmy, dostaje najwięcej głosów i przechodzi do numeru. To w końcu ich magazyn!
I to oni mają go tworzyć tak naprawdę?
M: Robimy wszystko, żeby teksty były jak najlepsze, jak najlepiej dopracowane, żeby miały korektę itd. Ale też nie możemy nagle powiedzieć, że tekst nie wchodzi, skoro cała grupa na niego zagłosowała. Trzeba młodych uważnie słuchać, dać możliwość współdecydowania, wpływania na Redakcję.
Ponad sto osób, a nawet i więcej. Jak to robicie, że potraficie ich zaangażować i przyciągnąć, utrzymać w ryzach, by faktycznie pracowali?
A: Wspólnymi siłami wypracowałyśmy model, w którym kluczowa jest komunikacja. Tak duża grupa jest specyficzna; zespół tworzą osoby z gimnazjum, liceum, pojawiają się też studenci. Ci ostatni piszą na stronę internetową, nie uczestniczą w warsztatach, spotkaniach, bo fizycznie są nieobecni. Jesteśmy jednak w stałym kontakcie, ratują nas media społecznościowe. Na Facebooku prowadzimy grupę, która pozwala się wszystkim zorganizować, na której informujemy o tym, co ważne: warsztatach, spotkaniach, debatach, konsultacjach…
M: Meczach…
A: Rozmaite rzeczy się dzieją. Z jednej strony spotkania integrujące, a z drugiej, zajęcia, które pomogą napisać dobry tekst albo zrobić profesjonalne zdjęcia do magazynu. Jest plan tygodnia, można korzystać, jeśli ktoś ma ochotę. Informujemy na bieżąco o terminach, o tym, jak napisać tekst. To nasze zadanie, by te komunikaty do młodych dotarły, by potrafili się w tych strukturach odnaleźć. To kwestia praktyki – tak działamy już od 2014 roku i znaleźliśmy sposób, który się sprawdza.
M: To nie jest homogeniczna grupa. Ma swoją dynamikę zmian i podziały tematyczne, mamy grupy: dziennikarską, fotograficzną, graficzną, wideo. Każda z nich ma mentora, swój cykl pracy. Oprócz działań nad materiałami do magazynu i na stronę, pracujemy nad cyklami zdjęć na wystawy, a grupa wideo działa swoim torem. Ania ma niesamowity mózg i ogarnia wszystko, co dzieje się w danym momencie. Jeśli chodzi o motywowanie młodych ludzi do pracy, to ponownie kluczowy jest partnerski stosunek. Prosta rzecz, choć czasem niełatwa do wprowadzenia w życie. Często ani w szkole, ani w domu młodzi ludzie go nie doświadczają. Dlatego tak bardzo doceniają to w Redakcji. I jest to bardzo istotny element układanki. Ważne są również wydarzenia integrujące: idziemy w góry, spędzamy razem czas, zorganizowaliśmy mecz siatkówki z bielskimi radnymi i Młodzieżową Radą Miasta. We wszystkich tych działaniach mamy swoje reprezentacje. Integracja bardzo dobrze wpływa na młodych ludzi. Nieocenione jest to, że młodzież może się poznać poza szkołą, poznać swoich rówieśników, którzy są z innego środowiska. Nagle dowiadują się, że ktoś inaczej patrzy na rzeczywistość, ma inny sposób pracy. Ta społeczność jest faktorem motywującym młodych ludzi.
Jak to działa: prowadzicie nabór, czy młodzi sami się do Was zgłaszają?
A: Teoretycznie jest rekrutacja, choć teraz najwięcej osób zgłasza się do nas dzięki poczcie pantoflowej. Promujemy się również w szkołach. Staramy się otwierać, nie chcemy być środowiskiem elitarnym, zamkniętym. Nie każemy się określać na samym początku: jeżeli ktoś napisze coś raz na rok, to dla nas jest wartościowy, tak samo jak osoba, która regularnie przychodzi na warsztaty.
Zostawiacie swobodny wybór jak ktoś się ma zaangażować?
A: Mamy ofertę, z której można skorzystać według własnego pomysłu. Nic nie jest obowiązkowe. Są osoby, które przychodzą na kawę, bo mają chwilę czasu do odjazdu autobusu, ale zawsze z kimś pogadają, często wywiąże się fajny temat. To jak najbardziej nam odpowiada.
Jesteście nie tylko Redakcją i magazynem, ale też miejscem w kontekście przestrzeni. Zauważacie swoją rolę jako miejsca, gdzie młodzież może przyjść i bez obaw porozmawiać, pobyć ze sobą?
M: Tak, to jest kluczowe! [śmiech]. Jesteśmy otwarci od poniedziałku do piątku od 12 do 19 i w każdym momencie, każdy może wpaść, czy to się ogrzać, czy pogadać, czy popracować nad magazynem. Często młodzi przychodzą z realnym, dużym problemem, o którym chcą porozmawiać, a nie mają z kim. Miejsce jest ważne, właśnie dlatego staraliśmy się je zlokalizować w centrum miasta, a swoim zachęcać do wejścia. Zaczynaliśmy bez siedziby, później mieliśmy jedno małe pomieszczenie, potem doszło kolejne. Teraz znów zaczyna brakować nam miejsca. Marzy nam się duża przestrzeń, w której moglibyśmy się zagnieździć, ale póki co jest super tak, jak jest.
A: Jest olbrzymia potrzebna, żeby tworzyć miejsca, które nie są szkołą, nie są domem i nie są kawiarnią, gdzie trzeba kupić kawę. To musi być bezpieczna przestrzeń, w której młodzież po prostu może być. Nie potrzeba wiele. Jesteśmy na miejscu, ale nie musimy ich pilnować; młodzież naprawdę fajnie się zachowuje i dba o to miejsce, bo ma poczucie, że jest ich. Wiemy, że są biblioteki, ale tam nie wolno rozmawiać, są ograniczenia.
M: A tutaj można krzyczeć, szaleć, stukać.
A: A jak jest za głośno, to można pójść i powiedzieć, żeby byli ciszej, żaden problem.
[krzyki w tle]
M: To jest właśnie ten moment. [śmiech, Maja wychodzi]
[Maja przychodzi]
Jak to wszystko załatwiłyście? Jak powstał ten projekt, kto był jego inicjatorem?
A: To fajna historia, oddam głos Mai.
M: Inspiracją do powstania redakcji jest podobna inicjatywa w Londynie. Po maturze spędziłam tam 7 lat. Pracowałam w Livity – miejscu, w którym realizowaliśmy kampanie społeczne. Kluczowym projektem był magazyn tworzony przez młodych – Live. Działali prężnie przez 13 lat, koncentrując się na środowisku lokalnym i problemach młodych ludzi wstępujących do gangów. Live miał być odpowiedzią na nudę i bezradność, pozwalał zaangażować się w coś konstruktywnego. W pewnym momencie pojawiła się kolejna siedziba organizacji, po drugiej stronie Londynu, która odpowiadała na problem radykalizacji młodzieży muzułmańskiej. Został zauważony potencjał magazynu jako alternatywy spędzania czasu wolnego. Po powrocie do Polski zastanawiałam się, co chcę dalej robić. Ten projekt nie dawał mi spokoju, ale koncepcja, musiała mi się ułożyć w głowie. Zaczęłam rozmawiać z różnymi osobami i tak trafiłam do Pani Grażyny Staniszewskiej z Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia. Powiedziała, żebyśmy siadły i napisały projekt.
A: Lubię to zawsze dodawać, że wtedy wszyscy stukali się w czoło, mówili, że to nie ma prawa się udać…
M: „Ale, że młodzi ludzie będą pisać jakiś magazyn?! To na pewno nie wyjdzie!” – takie głosy słyszałam praktycznie zewsząd. Pani Grażyna zainteresowała się jednak pomysłem i powiedziała, że musimy w to wejść. Dzięki jej wsparciu, Jarka Warzechy oraz Olgi Suwaj z TPBBiP napisaliśmy pierwszy projekt do Programu „Młodzież w Działaniu”. Otrzymaliśmy minimalne środki, które nie pokrywały absolutnie nic z tego, co planowałam wdrożyć. Miałam wtedy moment zawahania; pomyślałam sobie, że po pół roku morderczej pracy nie wiadomo, czy coś z tego w ogóle wyjdzie… Pani Grażyna wtedy uderzyła pięścią w stół, mówiąc: „powiedziałaś A, to powiedz B”. Tak mnie zmotywowała, że wydaliśmy pierwszy numer z grupą 30 młodych ludzi. Do inicjatywy udało się przekonać wielu dobrych ludzi, którzy pomogli nam warsztatowo, w druku magazynu, składzie, projekcie graficznym. Warto dodać, że wcześniej – o ile miałam doświadczenie realizowania dużych kampanii społecznych – nigdy nie parałam się dziennikarstwem, ani nie pracowałam w wydawnictwie. Moja wiedza w tym zakresie była zerowa. Polegałam więc na ludziach, którzy wprowadzili mnie w temat. Dzięki temu mieliśmy realny produkt w ręce, który na dodatek bardzo dobrze wyglądał i zawierał ciekawe treści. Byli w niego zaangażowani młodzi ludzie, mieliśmy konkret, a nie jedynie ideę. Łatwiej było starać się o kolejne środki. Dostaliśmy grant z funduszy norweskich (w ramach Programu Obywatele dla Demokracji), który był kamieniem milowym. Stworzyliśmy siedzibę, stronę internetową, mogliśmy zatrudnić kolejne osoby, w tym Anię, która tchnęła swoją energię, siłę i organizację pracy. To był przełomowy moment. Obecnie działamy w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Do końca roku mamy środki, by pracować, ale musimy myśleć o przyszłości – granty się kiedyś skończą. Widząc, jak bardzo jest potrzebny taki projekt, nie możemy pozwolić sobie na cień myśli, że przestaniemy działać. Tak dużo osób się zaangażowało, tak wiele nadal potrzebuje wsparcia, że po prostu musimy to robić. Eksplorujemy różne możliwości i mamy poczucie, że jedna z nich wypali.
Chciałabym na chwilę wrócić do młodych. Mówi się o nich, że nic nie robią, nie czytają, a o pisaniu to już w ogóle zapomnij. Jesteście przykładem, że wystarczy tylko iskra.
A: Chcemy przełamywać stereotypy. Młodzież jest grupą niesprawiedliwie ocenianą. Bardzo szybko się ich szufladkuje i z tego wynika problem. Oni cały czas, na każdym kroku, są oceniani i krytykowani za to, jacy są, a tak naprawdę…
Nikt ich nie chce zrozumieć?
A: Tak. Czujemy, że za mało uwagi poświęca się tej kwestii. Młodzi ludzie są bardzo twórczy, mają masę pomysłów, czytają, piszą, robią różne ciekawe rzeczy. Chcemy to pokazywać, zmieniać przekaz o tej grupie. To nie jest tak, że żyją tylko smartfonami i internetem. Mają bardzo dużo do powiedzenia, bardzo dużo ważnych rzeczy myślą o świecie, tylko trzeba stworzyć miejsce, gdzie dialog będzie możliwy. To musi być bezpieczna i partnerska przestrzeń.
M: Wszystkie badania, które lokalnie się robi, nie uwzględniają młodych jako grupy społecznej; są oni brani pod uwagę jako uczniowie danych szkół, placówek, nie istnieją w statystykach, badaniach potrzeb jako odrębna grupa społeczna, jak np. seniorzy. Z jednej strony mówi się, że są przyszłością, a z drugiej strony nie poświęca się im należytej uwagi w przestrzeni i debacie publicznej. Zwracamy też uwagę na to, że formą przekazu nie musi być tylko język pisany, bo nie każdy musi być molem książkowym czy erudytą. Angażujemy młodzież, żeby wyrażała swoje emocje i pomysły w różnych formach. Mamy na przykład Dyskusyjny Klub Filmowy, w ramach którego oglądamy film, a potem dyskutujemy, co też jest formą interakcji i wyrażania siebie.
A: W mediach bardzo często przedstawiana jest perspektywy rodziców lub szkoły. Szkoła jest specyficznym miejscem, w którym niejednokrotnie bardzo trudno działa się i nauczycielom, i uczniom. Ani jednej, ani drugiej grupy często się nie słucha. Największym problemem są zbyt duże klasy, przepełniony program, bardzo mało czasu na indywidualny kontakt i pracę z uczniem. A młodzież potrzebuje rozmowy, bo na tym etapie rozwoju ma dużo do powiedzenia.
Jesteście redakcją BB, a więc Bielsko-Biała. Jak traktujecie lokalność? To coś, co warto pielęgnować, doceniać? Chcecie stąd wychodzić? Jak z waszej perspektywy wygląda ta lokalność, miejskość?
M: To są dwie kwestie. Pierwszą z nich jest kontakt osobisty z różnymi ludźmi. Mieliśmy pomysły, żeby jako projekt wyjść poza Bielsko, ale zauważyliśmy, że kontakt osobisty, kolejny kluczowy element naszej działalności, jest czymś, co nas tu zatrzymuje – i bardzo dobrze. Z drugiej strony Bielsko boryka się z ogromnym problemem odpływu młodych ludzi i braku ich powrotu. Strategicznie i długofalowo mamy ten problem z tyłu głowy. Tworząc takie miejsce jak nasze, chcemy przywiązać młodych ludzi do regionu, bo to być może wpłynie na ich decyzję w przyszłości – gdzie osiąść. W związku z tym mamy też ambicje, by zbliżać młodych ludzi do rynku pracy. Obecnie działamy w przestrzeni medialnej tworzenia treści, ale jesteśmy tu od kilku lat i nawiązaliśmy relacje z lokalnymi przedsiębiorcami, którzy narzekają, że nie mogą znaleźć pracowników mimo dobrych warunków pracy. Nie wiedzą, jak trafić do młodzieży, a młodzież nie wie, w jaki sposób zabrać się do aplikowania. Chcemy ten kierunek eksplorować i zagospodarować. Jest to swego rodzaju odpowiedź na odpływ młodych ludzi z miasta. Bo miasto jest dla nas ważne, skupiamy się na nim. Jedna z mentorek powiedziała, że najbardziej lubi w pracy z młodzieżą to, że dzięki tym spotkaniom zaczyna odbierać miasto w zupełnie nowej perspektywie, zaczyna zwracać uwagę na rzeczy, które mijała tysiąc razy w drodze do pracy, a na które nigdy nie spojrzała. Nagle ukazuje się odmienny obraz naszego miasta. Osobiście bardzo dobrze mi się tu żyje i zależy mi, żeby Bielsko się rozwijało. A ten rozwój widzę w otwarciu się na młodych. Teraz wydaje się, że są wydarzenia kulturalne, że coś się dzieje, ale trzeba myśleć strategicznie o przyszłości, o zahamowaniu tego odpływu, a całkowicie omija się ten aspekt. Może wreszcie zaczniemy pytać się młodych ludzi, dlaczego wyjeżdżają albo co sprawi, że zostaną? Proste, a skuteczne.
A: Widzimy, że lokalność to temat ważny nie tylko dla nas, ale i młodych. Lokalność tworzy naszą tożsamość i na nią wpływa. Nasza redakcja chce pisać o historii i o tym, co się dzieje lokalnie. Co więcej, chce słuchać opowieści o historii miasta, o fenomenach, ciekawostkach.
M: Nawiążę jeszcze do inicjatywy, która powstała w Bielsku i która jest fenomenem (bo jest to firma prywatna wokół której stworzyła się duża społeczność). Mówię o „I love BB” i „Sweethome Bielsko-Biała”. To firma założona przez lokalnych patriotów. Robią bluzy, koszulki ze znakiem, że są z Bielska-Białej. Czerpią z naszego dziedzictwa historycznego i kulturowego. I to, co robią jest super. Pokazuje, że ta miłość do naszej małej ojczyzny jest dość powszechna wśród młodych ludzi. Duma, gdy w bluzie „I love BB” przechadzają się po ulicach Warszawy. Ale warto – z perspektywy miasta – zainwestować, by przekuć to też w pewną postawę i wybory życiowe, które sprawią, że miasto również z tego skorzysta – gdy młodzi po studiach wrócą do Bielska lub tu zdecydują się założyć swój biznes.
A jakie jest Bielsko według was? Jakbyście miały je opisać kilkoma słowami?
[śmiech]
A: Super pytania zadajesz, Marta. Pierwszy raz uczestniczę w tak…
M: Ciekawym wywiadzie.
[śmiech]
A: Jestem zaskoczona, w jakim idziemy kierunku…
M: Zacznę… Bielsko wyobrażam sobie w ten sposób: na zewnątrz jest mega ładna, atrakcyjna wizualnie obudowa, ale jest dosyć statycznie i za bardzo nic się nie dzieje. A pod tym wszystkim jest kipiąca lawa bielszczan i bielszczanek, którzy rzeczywiście są zaangażowani. Jest dużo takich inicjatyw, dość wyspecjalizowanych, ale też społecznych, które pączkują, kiełkują i na razie nie udało się im przebić na tę ugładzoną, statyczną powierzchnię miejską. Ale liczę na to, że ta masa krytyczna w końcu się przełamie i będzie widać ją w mieście: to życie, chęci, energię, którą bielszczanie reprezentują teraz, tylko wciąż w ukryciu, w swoich małych grupkach. Jak patrzy się na miasto z góry, to widać odnowione kamienice, nowe drogi, ale zupełnie nie widać życia. I tego tu brakuje: energii, ludzi, społeczności – na zewnątrz. Jest rozdźwięk pomiędzy dobrze zorganizowanym i dobrze funkcjonującym miastem a społecznością, która jest niewidoczna.
A: Zawsze utożsamiałam się z Bielskiem, mimo że przez część życia mieszkałam w Katowicach. Ale nie myślałam, że będę tutaj pracować. Wydawało mi się, że nie będzie możliwości powrotu, a okazało się, że propozycja pracy jest na tyle ciekawa, że kwestia odległości i dojazdów nie ma żadnego znaczenia. Dopiero, gdy zaczęłam tutaj pracować poznałam ludzi, o których mówi Maja, a nigdy wcześniej ich nie dostrzegałam. Bielsko widziałam stereotypowo: ładna starówka, dobre drogi, blisko góry. Dopiero dzisiaj, z tej perspektywy, mogłabym powiedzieć coś więcej o ludziach, którzy tworzą oddolnie te inicjatywy.
M: Miasto nie korzysta z ogromu potencjału, który tu istnieje. Nie ma komunikacji między jedną a drugą grupą i odbywa się to ze szkodą dla miasta. Możemy liczyć na to, że masa krytyczna społeczników się przebije i nastawienie ratusza się zmieni. Bo przecież wszyscy chcemy dla Bielska dobrze, ale być może wizja działaczy społecznych jest trochę inna od tej z Urzędu Miasta.
Ale to chyba zawsze tak jest.
M: Ale z drugiej strony tak sobie myślę o tych Katowicach…
Jestem ciekawa, mów, mów.
M: Na pewno to nie jest łatwe, ale z drugiej strony przekaz jest taki, że w Katowicach, to się dzieje, że ci ludzie są zaangażowani…
A: Że można.
M: Że można, że jest życie, jest energia. Podobnie we Wrocławiu. Nie traktuje się tych miejsc jako bogatych miast, gdzie można spędzić emeryturę i pójść do eleganckiej restauracji. To są miasta, w których jest życie i można działać.
A: To energia, która się obudziła. Moim zdaniem Katowice wykonały pracę jak żadne inne miasto w Polsce. Nie wiem, jakie są realia, bo pracuję w Bielsku, ale obraz jest taki, że TAM DUŻO SIĘ ZMIENIA [podniosły ton].
M: I ŻE TAM TO ROZMAWIAJĄ! [równie podniosły ton][śmiech]
Staramy się rozpoczynać takie rozmowy. Katowice też są specyficzne, od kilku lat ludzie odkrywają, że to nie tylko kopalnie. Ale dopiero teraz zaczynamy pracę u podstaw, zaczynamy rozmawiać z urzędnikami, którzy nie do końca są w otwarci na to, co my, społecznicy robimy. Chyba w ogóle chodzi o to, by miasta zaczęły doceniać, jak wielka wartość tkwi w ludziach, w organizacjach pozarządowych, które nie powinny działać obok samorządu, ale razem z nim. I podobnie jest z Bielskiem. Jak sobie myślę o tym mieście, to zawsze się tu jechało obejrzeć zamek albo na Szyndzielnię; w ogóle nie myślało się, że tu żyją ludzie. A jakieś dwa lata temu zaczęło się coś zmieniać, o Bielsku zaczęło być głośno. Dopiero teraz, jako katowiczanka poznaję te inicjatywy i jestem nimi zachwycona. Mam wrażenie, że macie ogromny potencjał, który trzeba wykorzystać. Dlatego też ten wywiad!
M: To się dzieje mimo tego, że miasto się nie otwiera. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby drzwi zostały otwarte, co moglibyśmy zrobić razem. Jednak patrząc z perspektywy czasu (bo 5 lat temu wróciłam z Anglii) widzę, że sytuacja się zmienia. Przez te 5 lat ludzie zaczęli prężnie działać, tworzyć coś dobrego od zera. Być może za 5 lat otworzy się i urząd.
A: Maja już wcześniej wspominała o tym, że staramy się rozmawiać z przedsiębiorcami. Widzimy również potencjał w biznesie lokalnym, w młodych ludziach, którzy właśnie tutaj zakładają swoje biznesy…
Ich jest sporo!
A: Naprawdę! Robią mega rzeczy. Zastanawiamy się, jak pokazać młodym, że można i że dużo się tutaj dzieje i że są tu fajni ludzie, którzy oprócz tego, że mają w Bielsku swoje siedziby, to chcą się angażować.
M: I są profesjonalni, mają doświadczenie. To poważne firmy, które dostarczają produktów i usług na całym świecie, na dobrym poziomie. To niesamowite. Moją bolączką jest to, że ich nie widać, że jest to poukrywane, że ci co wiedzą, to wiedzą, ale nikt poza nimi. Wszyscy na tym tracą: przedsiębiorcy, działacze społeczni, miasto. Bez sensu…
Nie możemy zakończyć pesymistycznie!
[Śmiech]
M: No nie, to się zmienia i jest dobrze!
I będzie lepiej!
M: Jesteśmy pozytywnie nastawione do tego, co przed nami i mamy poczucie, że zmiany idą w dobrym kierunku.
Zostajecie tutaj?
A: Zostajemy.
Bardzo dobrze. A ja was będę odwiedzać.
Rozmawiała Marta Rosół
Strona projektu: KLIK!
FB projektu: KLIK!
korekta: Elżbieta Owczarek