Strzał w 10: pierwsza dekada XXI wieku
Im bardziej się starzejemy, tym szybciej płynie czas – kiedyś myśleliśmy, że już na zawsze będziemy mieli osiemnaście lat, a kac nigdy nas nie dopadnie. Najlepsze imprezy dzieciaków urodzonych w latach 90. przypadają na pierwszą dekadę nowego millenium, a – trzeba przyznać – muzycznie tamten okres zalicza się do najbarwniejszych. Lata 2000-2010 są muzycznym odpowiednikiem popularnego w tamtym czasie welurowego dresu Juicy Couture, ukochanego przez Paris Hilton i Kim Kardashian, który właśnie wraca na karty Vogue, niezależnie od tego, czy tego chcemy, czy nie. Zapnijcie więc pasy, bo już za moment zarazicie się nieposkromioną nostalgią, a różowe dzwony to ostatnie, czym będziecie się martwić.
1. Gwen Stefani — „Hollaback Girl” — 2000
Jeśli po modzie na lata 90., estetykę VHSu i bomberek nastąpi szał na skatowską, ubraną w złote łańcuchy, krótkie bluzki i bojówki dziewuchę, to, w gruncie rzeczy, nie będę zdziwiona. Szyk roku 2000 odpowiada XXI-wiecznemu kreowaniu wizerunku, który można tworzyć na zasadzie dobierania różnych części garderoby, czy to „damskiej”, czy „męskiej”, i negowaniu wszelkich konwencji. Jeśli patronem estetyki lat 90. jest Jan Pegazus Drugi, to madonną deskorolek, tipsów i skate popu mogłaby zostać Gwen Stefani, która swoje sprawowanie na scenie stylu i blichtru zaczęłaby od pochodu w rytm utworu „Hollaback Girl”. Jest w tym utworze mnóstwo buntu i dziewczęcego sprzeciwu wobec stereotypów, co powoduje, że trudno nie polubić blondyny w robotniczych spodniach. Szkoda, że Gwen z punkówy, ska rockowej dziewczyny w ubraniu skate’a stała się eteryczną kobietką, która prosi mężczyzn o ratunek trzepotem doklejanych rzęs.
KW
2. O-Zone — „Dragostea din tei” — 2003
Doskonale znane chyba każdemu słowa trzech młodych muzyków, Dana Balana, Radu Sarbu i Arsenie Toderas, od razu przenoszą mnie do lat dzieciństwa i wywołują uśmiech na twarzy! Lekka, skoczna melodia, która szybko wpada w ucho i skłania ciało do dzikich pląsów. Disco-dance w porównaniu z prawdziwym rockiem wydaje się banalne i proste, dające dobrą energię, ale bez większego sensu. Bo niby dlaczego piosenka o miłości mołdawskiego zespołu O-zone, miałaby się jakoś specjalnie wyróżniać z oceanu zwanego love songs? Jednak kiedy przyjrzymy się „Dragostea din tei” nie od strony muzycznej, ale tekstowej, wyłania się ciekawe nawiązanie do folkloru rumuńskiego.
Zawsze zastanawiałam się, o co chodzi z tytułową „miłością pod lipą”, jakie ma znaczenie w utworze. Odpowiedź znalazłam w wyżej przytoczonym cytacie, a dokładnie w samym słowie „haiduc”! Jak rumuńska legenda głosi, haiduc’iem był rozbójnik, który okradał bogatych, by rozdawać ubogim – zupełnie jak Robin Hood. Co to ma jednak wspólnego z lipą? Dlaczego w piosence wszystkie wspomnienia bohatera skupiają się właśnie na tym drzewie? Może dlatego, że odbywały się pod nim pierwsze (i nie tylko pierwsze) spotkania tegoż rozbójnika ze swoją ukochaną? Dzięki temu kontekstowi wreszcie całość tekstu staje się logiczna, nie ma już tego przesłodzonego charakteru, a pomysł na hit 2003 wydaje się być całkiem przemyślany.
MT
3. Tokio Hotel — „Durch Den Monsun” — 2005
W roku 2017 wydaje się, że Youtube istnieje od zawsze. OTÓŻ NIE. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj: oglądałam każde wydanie listy przebojów na VIVie i czekałam, aż zabrzmi dziecięcy głos Billa Kaulitza w „Durch Den Monsun”. Nie chodziło tylko o to, żeby utworu posłuchać – ale żeby popatrzeć na tych młodych chłopców wchodzących dopiero w okres dojrzewania. Pamiętam, kiedy przez cały tydzień na niemieckiej VIVie zapowiadano premierę klipu „Rette Mich” – zapowiedziom tym wtórowało BRAVO, relacjonując rzecz niebywałą, a mianowicie zmianę fryzury wokalisty Tokio Hotel i jego zupełnie nowy głos po mutacji. Zanim to jednak nastąpiło, rozpływałam się w dziecięcej barwie głosu nastolatka z niemieckiej pop-kapeli. Nie mogę uwierzyć, że minęło już 12 lat od czasu kiedy wyklejałam zeszyt kolejnymi zdjęciami nowych fryzur Billa i tekstów piosenek, których nie rozumiałam.
P.S. W teledysku do „Durch Den Monsun” miałam swoje ulubione kadry, gdzie fizys młodego frontmana wydawał się najbardziej urokliwy. Skorzystałam z dobrodziejstwa Youtube, by sprawdzić, czy pamiętam które. I pamiętam doskonale.
PM
4. James Blunt — „You’re Beautiful” — 2005
Jednodniowa wycieczka z rodzicami do Wisły. Siedzę w małym, ale cieplutkim cinquecento. Zaczyna padać deszcz. Patrzę z tylnego siedzenia na przejeżdżające obok nas samochody. Nagle w radio pojawia się jego subtelny i dźwięczny głos. Mówi, że jestem piękna… Tyle w sumie byłam w stanie zrozumieć z tego, co śpiewał James Blunt, kiedy pierwszy raz usłyszałam jego utwór, będąc jeszcze w gimnazjum. A może to po prostu te słowa w jakiś dziwny sposób wyryły się w mojej pamięci?
Ten popowy kawałek zakrawający o miano miłosnej ballady dotarł swego czasu na szczyty list przebojów w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Stanach i Kanadzie. Brytyjczyk dwa lata później zdobył dzięki swojej nieszczęśliwej miłości do pięknej nieznajomej z metra aż trzy nominacje do Grammy. Jednak jego „You’re Beautiful” okazało się nie tak piękne, jak pozostałe nominowane utwory. Co ciekawe, singiel znalazł się na liście — uwaga — najbardziej irytujących piosenek magazynu Rolling Stone. Jestem w stanie wymienić bardziej denerwujące utwory, którymi katują nas rozgłośnie radiowe, ale rozumiem, że ktoś może nie kupować tej sztampowej historyjki.
Inspirujący wydaje się jednak teledysk, w którym artysta, znajdujący się na skraju urwiska, zdejmuje górną część garderoby, nie zważając na minusową temperaturę. Surowy krajobraz, minimalizm i skupienie się wokół targających bohaterem emocji prowokują do stwierdzenia, że już lata temu było nas stać na całkiem dobre klipy.
AR
5. Shakira — „Hips Don’t Lie” — 2005
Rok 2005 to był także czas, kiedy marzyłam o tanecznej karierze. Przed telewizorem snułam marzenia o biodrach tak rozkołysanych, by mogły dorównać umiejętnościom temperamentnej Kolumbijki o ponętnych kształtach. Shakira długo była niedoścignionym wzorem, której finezji nie dorównywała wtedy nawet Beyonce! Po powrocie z koszmarnego gimnazjum wracałam zatem do bezpiecznej przystani – własnego pokoju, okropnie oblepionego wtedy plakatami i wycinkami z gazet – i ćwiczyłam płynność swoich tanecznych ruchów w rytm „Hips Don’t Lie”. Oburzona byłam jedynie, że nikt nie wiedział, że to taki trochę cover („przeróbka”!) utworu pochodzącego ze ścieżki dźwiękowej do „Dirty Dancing 2: Havana nights”. A ja tę tajemną wiedzę posiadałam!
PM
6. Hey — „Mimo wszystko” — 2005
Nie mogłoby zabraknąć polskiego akcentu w tym „strzale”. A jeśli jakiś polski zespół zasłużył na to, by trafić na tę szaloną listę topowych utworów pierwszej dekady XX wieku, to na pewno jest to grupa Hey. „Mimo Wszystko” zdaje się być piosenką starą jak świat, swoistym hymnem zespołu, oczywiście zaraz po „Teksańskim” czy „Mojej i Twojej Nadziei”. Hymnem chętnie odśpiewywanym wraz z Kasią Nosowską, która swym pewnym głosem przekonuje nas, że prawdziwa miłość przetrwa wszelkie trudy. Brzmi banalnie? Ano nie do końca, ponieważ wokalistka podkreśla, że każdy ma swoje granice i ich powinniśmy bronić. Chociaż można naprawdę wiele przeżyć w intensywnej, pełnej emocji relacji, druga strona zawsze może powiedzieć: „dość”.
„Mimo wszystko” pojawia się po raz pierwszy na płycie „Echosystem” właśnie w 2005 roku, ale należy do tej grupy utworów, które doczekały się swoich młodszych wersji. W dwa lata później możemy usłyszeć ten sam kawałek na „MTV Unplugged”, a całkiem niedawno, bo w 2015 roku, możemy wysłuchać pięknej wersji tego utworu na płycie „Hey w Filharmonii w Szczecinie”.
AR
7. M.I.A. — „Paper Planes” — 2007
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że singiel „Paper Planes” promujący płytę „Kala” z 2007 roku jest tym kawałkiem, który przyniósł sławę Mathangi Arulpragasam, znanej pod pseudonimem M.I.A. Powiem szczerze, że po latach zastanawiam się, jak dziewczynie ze Sri Lanki udało się podbić serca młodocianej klasy wyższej tekstem o handlu bronią i ciągłej niepewności wśród migrantów. Być może efekt ironicznej gierki z polityką emigrancką został zatuszowany przez teledysk z latającą forsą, w przegiętym stylu i w chwytliwym rytmie. Dzisiaj zapodanie tego kawałka w konserwatywnym środowisku mogłoby wywołać nerwowy tik i konsternację. Dla tych bardziej empatycznych „Paper Planes” to przede wszystkim utwór o nierównościach, nieustannej walce z płynnością swojej tożsamości i niepewnej sytuacji prawnej – z dużą domieszką dziewczyńskiej gangsterki.
KW
8. David Guetta — „Gettin’ Over You” — 2010
Zanim było „Gettin’ Over You”, Guetta nagrał z Chrisem Willisem „Gettin’ Over” i piosenkę o prostej strukturze i jednolitym wokalu wydał jako internetowy singiel w 2009 roku. Jednak to dopiero dramatyczny głos Fergie, autotune’owy rap LMFAO i podbite tempo remiksu z 2010 roku okazały się kluczem do sukcesu. Piosenka proponuje niekończące się imprezowanie jako odtrutkę na utraconą miłość, a w warstwie wizualnej klipu podsuwa obraz takiej właśnie idealnej prywatki, na którą z całego miasta spontanicznie zjeżdżają się setki młodych ludzi. Któż bowiem lepiej potrafi rozkręcić zabawę niż David Guetta i jego dance’owo-house’owe hity, które nie tak dawno były bangerami naszych domówek? „Jeśli kiedykolwiek kochaliście, to wiecie o czym mówię” – śpiewa Fergie tuż przed tym jak Guetta podkręca tempo. Mimo że piosenka jest wspaniałym hymnem wszystkich młodocianych złamanych serc, do dziś nie otrzymała należnej sławy, przyćmiona innym hitem produkcji Francuza z 2009 roku – „I Gotta Feeling” The Black Eyed Peas, o podobnym, choć prymitywniejszym bicie i mniej złożonym tekście.
MP
9. Mika — „Relax, Take It Easy” — 2007
Śpiewał, że próbował być jak Grace Kelly, że duże dziewczyny są piękne i że w niektórych sytuacjach nie ma szczęśliwych zakończeń. Jednak to pierwszy singiel z debiutanckiej płyty Miki („Life in Cartoon Motion”) osiągnął największy sukces. Ten popowy, niezwykle hipnotyzujący kawałek, rozgościł się w mgnieniu oka we wszystkich możliwych rozgłośniach radiowych. Chwytliwy tytuł stał się esencją podnoszoną do rangi hasła czy motta przewodniego kilku różnych pokoleń. Zarówno dzieciaki, jak i ich dziadkowie znali przekaz: odpręż się, nie stresuj, po prostu wrzuć na luz. I tak też się działo – wystarczyło włączyć płytę, rozłożyć się wygodnie na kanapie i nie przejmować się tym, że powinniśmy jeszcze odrobić pracę domową czy pouczyć się do jutrzejszej kartkówki z matmy. Tak, to były te czasy — odkąd Mika pojawił się ze swoim albumem minęło już 10 lat.
Trudno byłoby zliczyć, przed iloma sprawdzianami artysta ratował zestresowanych młodych gniewnych. Pewne jest, że to, co dekadę temu było dla nas atrakcyjne, dziś jawi się jako kicz w pełnej okazałości. Mowa tu o teledysku, który tym bardziej zachęca mnie do tego, by jednak zamknąć oczy… ale nie dlatego, że mam ochotę się zrelaksować. Jednak kto wie — może my też tych dziesięć lat temu byliśmy jacyś tacy bardziej kolorowi, popowi i odpustowi?
AR
10. Nycer ft. Deeci — „Losing Control” — 2010
„Losing Control” to ten rodzaj piosenki, który zalega w złogach niepamięci, dopóki ktoś nieopatrznie nie wywoła go z Youtube podczas bogato zakrapianej imprezy, na której każdy jest DJem. Na początku nieśmiało rozpoznajesz ten rytm i melodię, a wraz z pierwszym wersem zalewa cię fala wspomnień i rumieniec na policzkach, bo niezliczone grzechy minionych osiemnastek przypominają o sobie na raz, bez żadnego ostrzeżenia. Utwór sam w sobie to prawdziwy klasyk eurodance z niewyszukanym tekstem, opowiadającym o – jakżeby inaczej – seksualnych umizgach, co zilustrowane jest w klipie jako metaforyczne taneczne szaleństwo – początkowo podczas spaceru po Paryżu, później w klubie. Mimo swojej wymowy piosenka może się wydawać zupełnie niewinna – ale uwaga! Nieprzemyślane słuchanie może skutkować powrotem do „Sextasy” East Clubbers, „Explosion” Kalwi i Remi, a nawet Roberta M i jego „Superbomb”.
MP