Zapętleni #8
Hanna Kostrzewska słucha: Mogę wszystko / LO 27
Zupełnie przypadkowo, w wyniku biurowego żartu z coachingu, w moich głośnikach pojawił się największy (i jedyny?) przebój zespołu LO 27 – „Mogę wszystko”. Muzyczny flashback późnych lat 90. przyniósł ze sobą wspomnienia powodzi tysiąclecia, nie do końca klarownych stosunków rodzinnych grupy Kelly Family oraz wybitnego tekstu popkultury, jakim był przebój „Mmmbop” braci Hanson.
Choć historia LO 27 jest krótka i skończyła się jeszcze przed mutacją wokalisty grupy, Kuby Molędy, trzeba przyznać, że hit „Mogę wszystko” ma w sobie coś pozytywnego. Niezła (jak na dziecięcy boysband z Europy Środkowo-Wschodniej) muzyka wpada w ucho błyskawicznie, a optymistyczny tekst z pewnością może służyć jako mantra dla wątpiących w siebie.
Angelika Ogrocka słucha: Don’t Wanna Fight / Alabama Shakes
Rytmiczne uderzenia, stopniowe dodawanie kolejnych instrumentów, w końcu powstrzymywany pisk. To dość długi, bo ponad czterdziestosekundowy wstęp do piosenki mającej niecałe cztery minuty. Kolejny dźwięk, jaki dociera do uszu, to charyzmatyczny wokal, i choć jest naprawdę rozpoznawalny, to przez długi czas byłam przekonana, że należy do męskiego członka zespołu. Brittany Howard to jedna z tych wokalistek, która w swoim gardle kryje to zachrypłe „coś”, co nie pozwala zapomnieć o barwie jej głosu, a jednocześnie potrafi wywieść w pole nawet doświadczonego słuchacza.
Kapela gra od 2009 roku, jednak sławę zyskała trzy lata później, właśnie dzięki singlowi „Don’t Wanna Fight”. Alabama Shakes, którzy nazwę zawdzięczają rodzinnemu regionowi muzyków, swój styl określają jako korzenny blues-rock. To chyba dobra nazwa, bo ich rytmy trudno zaklasyfikować do konkretnego gatunku muzycznego. Jedno jest pewne – jak już wpadną Wam w ucho, to tak łatwo się ich nie pozbędziecie.
Marta Rosół słucha: Wymyśliłem Ciebie / Andrzej Zaucha
Moi znajomi często dziwią się, że znam piosenki, których słuchali nasi dziadkowie albo rodzice. Nie przeczę – Sława Przybylska, Seweryn Krajewski czy Zdzisława Sośnicka są mi znani. Ale do rzeczy. Jeśli tego nie zrobiliście, to koniecznie musicie poznać Andrzeja Zauchę. Wraz z zachwytem nad jego feelingiem, zabawą rytmem i tekstami, pojawia się we mnie wszechogarniający smutek. Czy wyobrażacie sobie, ilu jeszcze doskonałych utworów moglibyśmy słuchać w jego wykonaniu, gdyby nie przedwczesna śmierć? Na wieczór z lampką wina i nieodchodzącą szarugą za oknem zapętlcie sobie utwór „Wymyśliłem Ciebie”.
Marta Połap słucha: covery w wykonaniu PMJ
Jesteś fanem vintage-estetyki w muzyce? Tęsknisz za elegancją jazzu i popisami swingowców? Żałujesz, że w knajpach ze świecą szukać szaf grających? Postmodern Jukebox z pewnością zachwyci Cię „powiewem nostalgii” i pokaże, że „stare dobre czasy” nie minęły. No i nie ma siły, żebyś nie zapętlił/a choć jednego kawałka! Nie jestem muzykiem, nie znam się na jazzie, ale aranżacje założyciela PMJ, Scotta Bradlee, popisy muzyków i (ach!) głosy wokalistów wywołują u mnie niepohamowaną ekscytację. Bradlee bierze na warsztat współczesne popowe hity i re-aranżuje na oldschoolową nutę. Ekipa muzyczna się zmienia, Bradlee angażuje wielu utalentowanych artystów, a covery nagrywane są na żywo (zero playbacku, czysty talent, byłam świadkiem na koncercie w warszawskiej Stodole). Wszystko to dowodzi, że w dobie auto-tune’a i innych elektronicznych ulepszaczy prawdziwy muzycy nie wyginęli.
Jak przystało na „poszukiwaczkę głosów”, moją uwagę w PMJ przykuwają przede wszystkim wokaliści: pełen energii Mykal Kilgore, Morgan James o wyglądzie kruchej blondynki z potężnym głosem, hipnotyzująca Haley Reinhart, czy pin-upowa Robyn Adele Anderson, od której moja przygoda z PMJ się zaczęła. Posłuchajcie sobie „Seven Nation Army” w stylu nowoorleańskim, „Gangsta’s Paradise” (jakiego słuchałby Al Capone), czy „Die Young” w rytmie country – nie będziecie żałować! No i namawiam – wybierzcie się na koncert (PMJ odwiedza Warszawę i Poznań w marcu). Dajcie się porwać czarowi postmodernistycznego magika Scotta Bradlee.
Agnieszka Pietrzak słucha: Carissa’s Wierd / All Apologies and Smiles, Yours Truly, Ugly Valentine
Co roku w lutym przypominam sobie o Carissa’s Wierd i ich najsmutniejszej walentynkowej piosence. Nie pamiętam, kiedy ich odkryłam, ale z pewnością za późno (ach, jak by pasowali do nastoletniej mnie!), a i teraz zdarza mi się odłożyć ich na półkę i zapomnieć na długie miesiące. Kiedy jednak nadchodzą ciemne dni, gdy zima jest już wytarta i zmęczona, ale trudno jeszcze uwierzyć, że się skończy, a w witrynach pojawiają się kiczowate czerwone serduszka, ostro kontrastujące z brudnym śniegiem na ulicach, zawsze do nich wracam.
„All Apologies and Smiles…” to utwór w sam raz na walentynki. Cichy, przygnębiający wokal Mata Brooke’a, przejmujące zawodzenie skrzypiec i tekst o miłości, która dopiero się zaczyna, ale już na starcie ma niewielkie szanse powodzenia i w zasadzie nie wiadomo, czy warto się w ogóle w nią angażować – będą się idealnie komponować ze stanem podejrzanej trzeźwości, zgaszonymi światłami i pozycją embrionalną w pustym, zimnym łóżku.
Agnieszka Rygol słucha: Piotr Zioła / Flirtini / Bilet
Pod koniec grudnia ukazał się trzeci już album w ramach projektu „Heartbreaks & Promises”, zapoczątkowanego w 2014 roku przez duet Flirtini. Promująca najświeższe nurty w muzyce formacja zaprasza do współpracy czołowych twórców sceny elektronicznej, a najnowszy album został zrealizowany z pomocą młodych wokalistów, którzy doskonale wpisują się w alternatywny charakter projektu. „Bilet” (Piotr Zioła / Flirtini) oraz „Na Zawsze” (Julia Wieniawa / Zeppy Zep), czyli single promujące „H & P Vol. 3” to dla mnie synonim młodości oraz niezależności. I chociaż album stworzono z pomocą ponad 40 różnych artystów, to właśnie Piotr Zioła oraz Julia Wieniawa udowadniają, że w młodzieńczym buncie tkwi siła i to bezapelacyjnie do nich należy przyszłość polskiej sceny muzycznej. Nowatorski projekt Flirtini dowodzi, że posiadamy fenomenalnych twórców, tworzących niespotykane i ambitne kawałki.
Patrycja Mucha słucha: a nie, nic nie słucha.
Jeśli chodzi o muzykę, to jestem totalnym dyletantem. Słucham to tego, co lubię, znam i mogę nucić. Nucę to, co sprzeda mi Youtube. Nie znam się na modach, nie ogarniam muzycznych festiwali w Kato i rozumiem rangę wykonawcy tylko wtedy, gdy ktoś porówna go/ją/ich do jakiegoś reżysera filmowego. Uczynię więc w tym miesiącu wyznanie: nie zapętlałam od dłuższego czasu nic a nic, a jedynie nie mogłam wyrzucić z głowy „Audition” z tego okropnego „La La Land”. Od kilku miesięcy chcę załadować nowe utwory na telefon, zrobić wreszcie użytek ze Spotify, zmienić wciąż te same playlisty z Windows Media Playera. Najwyraźniej świat jest taki bogaty, że aby w nim przetrwać musimy działać priorytetowo. No więc chyba muzyka nie jest moim priorytetem.
Ale nie mogę tego tak zostawić, czuję się z tym paskudnie. Zabieram się więc za zeszłoroczny album Beyonce. I idę na Dyskusyjny Klub Muzyczny. Coś z tym trzeba zrobić. Stay tuned – zobaczymy, jak to będzie w następnym wydaniu Zapętlonych.