Ludzie teatru tańca – #1 Dominik Więcek

Dominik Więcek – aktor teatru tańca, choreograf, fotograf, stylista, człowiek wszechstronnie utalentowany. Absolwent PWST w Krakowie, Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu. O początkach w tańcu, o obecnej karierze i dalszych planach na przyszłość rozmawiamy w murach uczelni, która w dużej mierze ukształtowała go jako artystę.

Dominik Więcek

Dominik Więcek, fot. Artur Turek

Szymon Michlewicz-Sowa: Co czujesz, kiedy wracasz na uczelnię?

Dominik Więcek: Ogromny sentyment. Pierwsze, co zrobiłem, jak tutaj dzisiaj przyszedłem, to przespacerowałem się po wszystkich korytarzach, żeby zobaczyć, czy zdjęcia, które wisiały na ścianach, dalej wiszą w tym samym miejscu, czy czasem nie zostały przewieszone. Czy dalej wiszą zdjęcia z moich spektakli, czy też może zostały zastąpione przez nowe? Bardzo miło wspominam mój czas spędzony tutaj.

Jak to się wszystko zaczęło? Teatr, taniec…

W moim liceum było ogłoszenie o castingu do małej grupy teatralnej w Świętochłowicach prowadzonej przez Anię Leśniak. Zaczęła prowadzić tam grupę, a także zorganizowała casting do spektaklu, który miał być połączony z warsztatami teatralnymi. W trakcie tego spektaklu mieliśmy do zatańczenia dosłownie jedną ósemkę tańca współczesnego, która bardzo mi się spodobała. W trzeciej klasie liceum poszedłem do Studia Tańca Współczesnego TENDI w Chorzowie, prowadzonego przez panią Barbarę Ducką. Wiedziałem o szkole teatralnej w Bytomiu, ponieważ moja koleżanka, Ola Czarnota, dostała się tu i mówiła mi, że to może być miejsce dla mnie. I po roku dostałem się. Zupełnie nie wiedziałem, co to za miejsce. Miałem bardzo małe pojęcie o tym, czym jest teatr tańca, czym jest taniec. Przyszedłem tutaj trochę na oślep. Ale może to i dobrze? Wiedziałem, że chcę być tancerzem, że chcę być aktorem, ale to wszystko było bardzo naiwne. Nie znałem realiów tego świata. Po prostu bardzo chciałem iść w tę stronę. Od zawsze wiedziałem, że będę robił rzeczy związane z tworzeniem. Rysowałem, projektowałem ubrania, pisałem opowiadania do gazetek szkolnych.

“Glamour”, choreografia Eryk Makohon

“Glamour”, choreografia Eryk Makohon, fot. K. Machniewicz

W swojej codziennej pracy w teatrze bardziej czujesz się rzemieślnikiem czy twórcą?

Całą swoją pracę twórczą zaczynałem na studiach. Będąc na drugim roku zrobiłem pierwszy duet z Dominiką Wiak. Później zaczęło powstawać całe mnóstwo kolejnych projektów. Studia przyzwyczaiły mnie do pracy twórczej. W Krakowskim Teatrze Tańca nigdy nie pracowałem na zasadzie, że ktoś przychodził i mówił mi: „Masz zrobić to, to i to”. Zawsze byłem niezwykle zaangażowany w proces twórczy. Często realizując zadania choreografa, tworzyłem konkretny ruch. Wiedziałem, w jakim kierunku zmierzam i dobierałem do tego odpowiednie jakości ruchowe. Zawsze pracowałem z ludźmi, którzy wymagali ode mnie kreatywności. Inaczej wygląda sytuacja w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Angażuję się w spektakle, które powstały już dawno temu i moje zadanie polega na wchodzeniu w konkretną rolę, zastępowaniu konkretnej osoby – ruch w tych przedstawieniach został już stworzony. Mogę go wypełnić jedynie moją osobowością. Mój proces twórczy stał się teraz bardziej odtwórczy, szczególnie na poziomie ruchowym. Jest to o wiele trudniejsza praca. Taka sytuacja ma na przykład miejsce w spektaklu „Percepcja” Uli Bernat-Jałochy, w którym gram rolę wcześniej stworzoną przez kobietę. Wykreowała ona postać tożsamą z jej osobowością, z jej sposobem poruszania się, a ja musiałem wejść w tę strukturę i sprawić, żeby była bardziej spójna ze mną.

Zagrałeś w wielu spektaklach teatru tańca m. in. w „Nesting” (choreografia Idan Cohen) i „Glamour” (choreografia Eryk Makohon) wyprodukowanych w Krakowskim Teatrze Tańca, „Working Title: Ego” (choreografia Jens van Daele) czyli Twój dyplom, „Dominique” w reżyserii i choreografii Macieja Kuźmińskiego… Z którym czujesz się najbardziej związany?

Najbardziej czuję się związany z tymi spektaklami, w których byłem zaangażowany w proces twórczy, gdzie moje ciało stawało się polem, na którym rozgrywała się idea całego widowiska. Myślę, że „Dominique” jest najbliższy mojemu sercu ze względu na tematykę (analiza pojęcia piękna, kobiecości…) i na to, jak bardzo oparty jest na mojej wrażliwości, fizyczności, spojrzeniu, energii, sposobie bycia. Ten spektakl jest o mnie, ze mną, we mnie. Oddaję w nim siebie na każdym poziomie. Trwa zaledwie dwanaście minut, ale ze względu na moje totalne zaangażowanie stał się dla mnie jednym z trudniejszych do zatańczenia. Wymaga ogromnej energii i skupienia. Daje natomiast bardzo dużo satysfakcji.

„Percepcja”, choreografia Uli Bernat-Jałochy

„Percepcja”, choreografia Uli Bernat-Jałochy, fot. M Zakrzewski

Kiedy tańczysz „Dominique” zdarza ci się zapomnieć o otaczającej cię rzeczywistości, osiągnąć inny stopień stan świadomości? Czy może jednak jesteś w pełni obecny i ciągle masz świadomość patrzącej na ciebie publiczności?

Dla mnie sztuką nie jest to, żeby rzucić się w trans na scenie i nie zauważać świata dookoła. Teatr ma określone środki wyrazu i to one nadają mu siły. „Dominique” przede wszystkim jest mocno kierowany do widza. Wejście w praktykę parateatralną nie miałoby dla mnie sensu. Jestem na scenie po to, żeby przekazać coś widzowi.

Co, twoim zdaniem, jest zaprzeczeniem sztuki, a bez czego nie może ona istnieć?

Sztuka jest bardzo szerokim zjawiskiem złożonym z wielu podgatunków. Wszystko, co nazwiemy sztuką, możemy zakwalifikować do poszczególnej grupy. Dla mnie problemem jest to, że te grupy za bardzo się przenikają. Performance, trans, rytualność zwykło nazywać się teatrem tańca. Dla mnie to są zupełnie różne rzeczy. Pracując nad spektaklem „Glamour” z Erykiem Makohonem wiele mówiliśmy o tym, czym jest naturalność na scenie. Teoria Eryka, z którą się zgadzam, mówi, że naturalność w teatrze musi być podniesiona do rangi scenicznej. Choreografowie mówią: „Przejdź po scenie naturalnie”. Ale co to znaczy? Idan Cohen, twórca „Nestingu”, mówił, że widzi na ulicy zgarbionych ludzi, którzy chodzą krzywo i to właśnie jest ich naturalność. Jeżeli chcemy zobaczyć prywatną naturalność, to jest to bardziej rodzaj happeningu czy performansu. Jeżeli jednak idziemy do teatru dramatycznego, gdzie oglądamy np. dramat Czechowa oparty na zasadzie tzw. czwartej ściany, gdzie aktorzy dążą do sprawiania wrażenia naturalności, to wciąż ma ona charakter sceniczny, a nie prywatny.

Występujesz tylko w spektaklach teatru tańca. Widzisz siebie w przedstawieniu dramatycznym?

Chyba nie… Nie lubię teatru, który udaje życie. Wolę podnosić problemy ludzkie do poziomu abstrakcji, surrealizmu. Teatr tańca ze względu na język i środki jakich używa jest bardzo abstrakcyjny. Na mnie one dużo bardziej działają niż teatr, gdzie ktoś mówi: „Ja cię kocham, a ty mnie nie”. Czuję wtedy fałsz w szukaniu codzienności na scenie. A właśnie ta codzienność podniesiona do rangi niecodzienności i abstrakcji jest dla mnie dużo bardziej poruszająca. Naturalność, do jakiej się dąży w teatrze dramatycznym, jest tak nienaturalna, że przestaję w nią wierzyć. Aczkolwiek bardzo dobrze czułem się w spektaklu „Ubu Król czyli Polacy” w reżyserii Jerzego Stuhra, ponieważ tam nasze postacie były prowadzone w bardzo odrealniony sposób.

„Dominique”

„Dominique”, choreografia Maciej Kuźmiński, fot. K. Machniewicz

Czy jest coś, czego nie chciałbyś zrobić na scenie?

Nie chciałbym robić na scenie rzeczy nieuzasadnionych i robionych dla samego faktu ich pokazania np. nagość dla zaszokowania. Jeżeli jednak czułbym, że moja nagość miałaby podkreślić temat, to nie byłoby to dla mnie problemem.

Jak się czujesz w roli reżysera?

Myślę, że to jest następny, naturalny krok w mojej karierze. Jestem tancerzem i tworzyłem choreografie, w które byłem mocno zaangażowany. Aktualnie moim największym marzeniem jest stworzenie spektaklu grupowego, gdzie jestem kimś z zewnątrz. Chciałbym się zmierzyć z takim wyzwaniem. Pracowałem z ludźmi, którzy mieli tak osobisty stosunek do tworzenia, że nadszedł najwyższy czas, abym wykorzystał te wszystkie środki, jakie do tej pory zgromadziłem i spróbował przepuścić je przez siebie.

Czy zgodziłbyś się na prowadzenie zajęć w szkole, którą ukończyłeś?

Jasne! To jest jedno z moich marzeń – by wrócić do szkoły jako wykładowca.

Współpracowałeś z wieloma choreografami. Która współpraca była dla ciebie najbardziej wartościowa, która najbardziej zapadła ci w pamięć?

Każdego z choreografów cenię za zupełnie inny aspekt. Od każdego z nich próbuję wyciągnąć coś wartościowego, co sam później chciałbym stosować. Bardzo cenię sobie współpracę z Erykiem Makohonem za to, jakie ma pomysły, jak jest przygotowany, za sposób myślenia, za zadania, jakie daje tancerzom i za to, jak wiele daje im wolności. Jego rady sprawiają, że nie czuję się osaczony czy przytłoczony jego wizją, ale wiem, że ta swoboda, którą mam, jest pod taką kontrolą, że dążąc do realizacji jego celów jednocześnie osiągam je na swój sposób. To nigdy nie jest nic narzuconego z góry. Powiedziałbym nawet, że przez tę dowolność to jest bardziej Eryka Makohona niż moje. Także współpraca z Maciejem Kuźmińskim była dla mnie bardzo ważna. Solo „Dominique” graliśmy wiele razy i dzięki niemu miałem okazję być w wielu miejscach i poznać wielu ludzi ze środowiska tanecznego.

„Ubu Król czyli Polacy”, reżyseria Jerzy Stuhr

„Ubu Król czyli Polacy”, reżyseria Jerzy Stuhr, fot. Marcin Pawlik

Czy istnieje jakaś grupa, choreograf, przedstawienie, które cię fascynuje?

Niedawno byłem na XX Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Tańca w Lublinie. Widziałem tam przedstawienie „Happiness” w wykonaniu kompanii tanecznej Club Guy & Roni. Spektakl prezentuje estetykę, którą bardzo lubię – abstrakcja, mocno zarysowane postacie tworzone na każdym poziomie (ruch, gest, mimika, praca kręgosłupa, stóp). Bardzo lubię rzeczy tworzone grubą kreską, nieco karykaturalne, ale prawdziwe. Do swoich prac staram się także wkładać niebanalne poczucie humoru. Nie podoba mi się mroczność i przytłoczenie użyte tylko dla samego efektu. Myślę, że ten sam przekaz można uzyskać innymi środkami. Właśnie taki jest spektakl „Happiness”. Użyto tam błyskotliwego poczucia humoru. Widzowie płakali ze śmiechu, a mimo to sztuka nie była błaha.

Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?

Mam narzeczoną, chciałbym wziąć ślub, mieć dzieci, założyć rodzinę… Dążę do stabilizacji prywatnej. Natomiast zawodowo – płynę. Nie wiem, gdzie będę za dziesięć lat i nie wiem, czy będę dalej tańczył. Wydaje mi się, że otwartość, którą mam w sobie sprawia, że okazje same mnie znajdują. Jakiś czas temu nie powiedziałbym, że będę tancerzem Polskiego Teatru Tańca. To po prostu się wydarzyło. Byłem wtedy w Gdańsku i do Poznania na audycję miałem niedaleko. Pojechałem bez żadnych oczekiwań i udało się. Zajmuję się także fotografią, stylizacją. Nagle nadarzyła się okazja, by stworzyć kostiumy do „Nestingu” czy „Glamour”, gdzie odgrywały one bardzo ważną rolę. Możliwe, że za dziesięć lat będę zajmował się kostiumami. Wiem, że będę podążał w twórczym kierunku. Wciąż mam całe mnóstwo pomysłów na siebie. To, co dał mi Wydział Teatru Tańca w Bytomiu to to, że chcę się rozwijać jako indywidualność. Chcę być twórcą – to pewne. A jakimi środkami będę tworzył… Kto wie?

„Wszystkie jesteśmy Alicjami” choreografia Dominik Więcek

„Wszystkie jesteśmy Alicjami” choreografia Dominik Więcek, fot. P. Matelowski

Korekta: Sylwia Jarocka


Szymon Michlewicz - Sowa (Copy)Szymon Michlewicz-Sowa – Student krakowskiej PWST na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu. Kocha ruch, teatr, naturę, muzykę i podróże. Wierzy, że nie ma złych ludzi. Są tylko zagubieni. Fan Doroty Masłowskiej, Beaty Pawlikowskiej i Osho.