High Five! #inspiracje

W tej odsłonie High Five prezentujemy wam bardzo osobiste historie naszych redaktorów. Parafrazując tytuł znanego serialu paradokumentalnego: piszemy o filmach, które zmieniły nasze życie. Filmach, które inspirują, pobudzają do refleksji, nie wychodzą z głowy przez lata. Kadry z nich każdy przechowuje z pamięci i (wymieniając ulubione filmy) wskazuje w pierwszej kolejności na nie właśnie. Poznajcie nas zatem trochę bliżej.

High Five round

Mateusz Demski dzięki „Buntownikowi z wyboru” zaczął korzystać z biblioteki

Mateusz DemskiByć może nie jest to film, który pobudził mnie do stricte twórczego działania, ale z pewnością jest to opowieść, która swego czasu wywarła ogromny wpływ na moją postawę. Właściwie to za jego sprawą starałem się budować koncepcję „siebie samego” w czasach gimnazjum, gdy pojęcie buntu było wpisane w każdą najmniejszą cząstkę nas wszystkich. Czego przydatnego może nauczyć się rozwrzeszczany nastolatek w czasie seansu uwspółcześnionego „Buntownika bez powodu”? Po pierwsze: bezgranicznego szacunku do przyjaciół, którzy –  mimo że tak różni – zawsze staną za nami murem; po drugie: akceptacji wszelkich niedoskonałości cechujących naszych najbliższych; a po trzecie: gotowości do wielkich poświęceń względem małych spraw (patrz relacja Robina Williamsa z meczu Red Soxów). Co więcej, Gus Van Sant jako jedyny zainspirował mnie do korzystania z oferty bibliotek publicznych. W końcu czy jest sens wydawać tysiące złotych na wiedzę, którą znajdziemy na ogólnodostępnej półce?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Gaba Bazan przyznaje się do bezwarunkowej miłości do „Tanga”

Gaba Bazan małeChcecie wiedzieć jaki film jest dla mnie inspiracją? Taką prawdziwą? Proszę bardzo. Już mówię, ale ostrzegam, że będzie bardzo osobiście. Czytacie dalej na własną odpowiedzialność. Zaraz opowiem o filmie, który znajduje się na pierwszym miejscu mojego prywatnego filmowego rankingu; filmie, który wzbudza we mnie niepojęty ogrom emocji. Nie przedłużając – mowa o „Tango” Carlosa Saury. Myślicie już – wait, what? Seriously?

Żeby zrozumieć moją mistyczną więź z tym filmem, musicie chyba wiedzieć o mnie dwie rzeczy –  jestem fotografem i ogromną miłośniczką Hiszpanii (i tanga także – choć oczywiście wiem, że pochodzi z Argentyny). Carlos Saura swoją późną twórczością skupioną wokół tańca, tradycji, dziedzictwa (głównie hiszpańskiego oczywiście) trafia w moje czułe punkty. „Tango” uważam za najlepszy z tych filmów, a to za sprawą zdjęć. Matko i córko! To, co zrobił Vittorio Storaro, jest popisem kunsztu w najczystszej postaci. Zabawa światłem i kolorem, która ma miejsce w tym filmie, spotyka się z cichym podziwem mojego fotograficznego ego. (No popatrzcie na to: KLIK!). Saurowskie „Tango” inspiruje mnie hołdem pewnych konkretnych wartości kulturowych i samą warstwą wizualną. Oglądając raz po raz ten film mam na ciele ciarki, a każdy milimetr mojego ciała reaguje na sygnały wysyłane mi przez Saurę i Storaro. Nazwałabym to bez mała filmową poezją. Pomimo świadomości pewnych skaz, kocham go miłością bezwarunkową.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Marta Rosół odłożyła telefon po obejrzeniu filmu „Ona”

marta-rosol-maleMożna się śmiać, można płakać, można się bać. Najlepszy jest jednak taki film, który nie pozwala nam się od niego uwolnić. Zostaje w sercu, bo tak nas poruszył; zostaje w głowie, bo tyle rzeczy jest do przemyślenia. Żyjąc już ćwierć wieku, trochę filmów obejrzałam i zaledwie kilka wywarło na mnie takie wrażenie. Pierwszym, który przyszedł mi do głowy, był „Her” Spike’a Jonze’a. Na pytanie, którego nie można uniknąć (dlaczego?), odpowiedź może być długa i wskazująca na:

– niezwykłą ścieżkę dźwiękową, na której znajdziemy utwory napisane przez Arcade Fire i Owena Palletta,
– ciekawą historię,
– wykreowaną wizję świata,
– zapadające w pamięć role odegrane przez Joaquina Phoenixa i Amy Adams (seksbomba Scarlett Johansson jako głos Samanthy to także udany zabieg),
– piękną kolorystykę filmu.

Każdy z tych wątków można rozwinąć, ale po co, gdy najlepszą odpowiedzią jest AKTUALNOŚĆ filmu. Nic do tej pory nie sprawiło, że korzystając ze smartfona czułam się nieswojo, niewygodnie. „Her” oddziaływał na mnie przez kilka tygodni i chyba należy powtarzać ten seans co jakiś czas, by nie zapominać o tym, jak ważne są relacje międzyludzkie – te prawdziwe i najtrudniejsze, bo stawiające ludzi oko w oko, twarzą w twarz.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Robert Siwczyk przyznaje, że po seansie „Kaczej zupy” zakochał się w kinie na zabój

Robert SiwczykGdy padł temat kolejnego High Five pomyślałem, że napiszę o filmie, który rozbudził we mnie miłość do kina trwającą do dnia dzisiejszego. Szukałem w pamięci tytułu, od którego zaczęła się ta przygoda. Wtedy przypomniałem sobie, że jako piętnastolatek oglądałem w TVP fragment „Kaczej zupy” braci Marx. Nigdy nie zapomnę oparów absurdu unoszących się z ekranu. Do dzisiaj obejrzałem ten film pięciogrotnie i za każdym razem ocieram łzy ze śmiechu. Jego sarkastyczny ton nie zestarzał się ani trochę. Drwiny z władzy autorytarnej (Freedonia była wzorowana na faszystowskich Włoszech) to bardzo wdzięczny temat na film. Rozpoczyna się w momencie przejęcia władzy przez Rufusa T. Firefly’a we Freedonii, a fabuła kręci się wokół konfliktu z władcą innego fikcyjnego państwa, Sylvanii. Ten seans był dla mnie czymś w rodzaju pchnięcia kuli śniegowej ze zbocza, rzuceniem rozpalonej zapałki na stóg siana. Dostałem wtedy typowych objawów czegoś, co nazywam „wkrętką”: musiałem wiedzieć absolutnie wszystko na temat braci i filmów z ich udziałem. A potem zajawka przeszła na kino w ogóle. I tak ta kula śniegu się toczy, a stóg siana płonie do dzisiaj.

fot. fotos z filmu

fot. fotos z filmu

Wiktoria Ficek każdego dnia wbiega po schodach jak Rocky Balboa

wiktoria ficek małeMój wybór do tego zestawienia High Five może wydawać się nietypowy. Podczas seansu „Rocky’ego” czuje się cały ból tego świata, a oczy głównego bohatera wyrażają smutek tego świata i odbijają szarą codzienność. Nikt jednak nie zaprzeczy, że pomimo ponurego obrazu brutalnej i często przygnębiającej rzeczywistości, przejmująca opowieść o bokserze pobudza do działania. Po poznaniu  historii Rocky’ego uwierzyłam, każdy mozolnie stawiany ku lepszemu życiu krok może doprowadzić do osiągnięcia czegoś wielkiego. W „Rockym” inspiruje człowiek. Człowiek, który przyjmuje porażki i wyciąga z nich wnioski, by następnie usunąć stojące przed sobą blokady. Robi to nie tylko w boksie, ale również w życiu.

Zabieram torbę, pakuję sportowe, rozpadające się już buty i biegnę na trening. Trochę mi się nie chce; trochę chce mi się spać. Zaczynam nucić „Gonna Fly Now”. Wiem, że tego dnia ponownie będę wspinała się po schodach – tak jak Rocky, który wbiegał po stopniach w Filadelfii. Może kiedyś wybudują mi pomnik.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

korekta: Elżbieta Owczarek