Paszporty Polityki: Przepustka do mainstreamu
Prestiż towarzyszący nagrodom przyznawanym przez najpopularniejszy polski tygodnik opinii to dla mnie od lat sprawa zastanawiająca. Rzadko zdarza się, by laury rozdawane przez prasę wzbudzały aż takie zainteresowanie. Co takiego jest w Paszportach Polityki, że wypada wiedzieć, kto je otrzymał? Sama gala wręczenia „dokumentów”, jak i towarzysząca jej atmosfera, podpowiadają, że chodzi o celebrację inteligenckiego mainstreamu. Wystarczy spojrzeć na skład osób wskazujących nominowanych w poszczególnych kategoriach – niemal sami krytycy i dziennikarze, którzy w przystępny sposób piszą do przystępnych, szeroko czytanych mediów (jeśli można powiedzieć, że ktoś je jeszcze „szeroko czyta”). Sami laureaci dopiero przebijają się do głównego nurtu: Paszport Polityki to przepustka do popularności i sygnał dla przeciętnych zjadaczy kultury: „Zapamiętajcie to nazwisko!”.
Już na samym początku imprezy, po wręczeniu nagrody w kategorii Film, odetchnąłem z ulgą: młody geniusz, Jan P. Matuszyński, pokonał dwóch grafomanów, którzy specjalizują się w dobrze sprzedającej się pornografii: czy to cierpienia (Tomasz Wasilewski) czy przemocy (Bartosz M. Kowalski). „Ostatnia rodzina” Matuszyńskiego to dzieło tak krystalicznie czyste, że może śmiało konkurować z „Nożem w wodzie” Polańskiego o tytuł najlepszego debiutu w historii polskiego kina. Nie chodzi bynajmniej o to, że jest to „najdojrzalszy” debiut ostatnich lat, jak napisali organizatorzy w uzasadnieniu nagrody – etykietka „dojrzałości” jest z definicji protekcjonalna, bo kto nią szafuje, sam musi się przecież uważać za niesłychanie dojrzałego. Nie potrzebujemy w sztuce „dojrzałości”, bo w niczym nam ona nie pomoże i niewiele się za nią kryje (czy chodzi o powagę, umiar, empatię?). Potrzebujemy wybitnego rzemiosła i filmowej intuicji, która idzie na przekór dzisiejszemu polskiemu myśleniu o filmie. Matuszyński to kosmita, a „Ostatnia rodzina” to kino z innej planety – przefiltrowanie tradycji europejskiego kina intymnego i wydestylowanie z niej jedynej w swoim rodzaju, napędzanej aktorstwem, powszedniej sagi.
Nagrodzone i nagrodzeni w kategoriach Teatr (Anna Smolar), Literatura (Natalia Fiedorczuk-Cieślak), Muzyka poważna (Marzena Diakun) oraz Muzyka popularna (Wacław Zimpel) to intrygujące osobowości, których przekraczającą gatunki twórczość z pewnością warto bliżej poznać. Dodam tylko z pewnym przekąsem, że Marzena Diakun otrzymała Paszport m.in. za dyrygowanie wykonaniem opery „Zagubiona autostrada” we Wrocławiu, która to adaptacja Lyncha była w opinii miażdżącej większości słuchaczy jednym z największych zeszłorocznych rozczarowań.
W kategorii Sztuki wizualne zwyciężył Daniel Rycharski, który wiele swoich projektów realizuje wraz ze społecznością wiejską, poza dominującymi centrami kulturalnymi. Pierwszym laureatem w nowoutworzonej kategorii Kultura cyfrowa został twórca gry „Bound”, dostępnej na PS4 i VR. Żyjemy w ekscytujących czasach: dawni indywidualiści z tradycyjnych dziedzin sztuki działają dziś często kolektywnie, a w przedsięwzięciach zespołowych, takich jak produkcja gry wideo, roi się dziś od utalentowanych indywidualności. Brawa dla Redakcji „Polityki”, że dostrzegają tę najżywotniejszą bodaj działkę świata kultury.
Oby podobny wigor towarzyszył zawsze nam, krytykom i publicystom, relacjonującym na bieżąco działania na kulturalnym froncie. Może wtedy dostrzeżemy, że nie ma co psuć tak szanowanej inicjatywy jak Paszporty Polityki nadmiarem nieśmiesznych, „dobrozmianowych”, antyrządowych żartów, które stają się już na tego typu „liberalnych” galach przaśnym i męczącym zwyczajem. Niech dziennikarze pokonują władzę tym, co powinno być ich znakiem rozpoznawczym: przenikliwym piórem i inteligencją, która nie bierze jeńców.