Dobrze ujęte: Magdalena Hałas
Łatwiej chyba powiedzieć, jakiej fotografii nie wykonuje, bo to czym się zajmuje, to wybuchowa mieszanka: dźwięków, emocji, naturalnych rysów twarzy, martwej i ożywionej natury czy wreszcie pięknych modelek i dobrze skrojonych strojów. Czy to chaos? W moim odczuciu to harmonia złożona z wielu elementów, ekspresja artystyczna buszująca po różnych obszarach. I wcale nie ma racji ten, który mówi, że nie warto łapać wielu srok za ogon. Dowód? Proszę tylko spojrzeć na te zdjęcia i szereg uzyskanych za nie nagród. W rozmowie z nami o swoich pierwszych zdjęciach, starcie odrzutowca, makach i spontanicznych pomysłach – Magdalena Hałas.
Sylwia Chrapek: Pani zdjęcia w dwóch słowach?
Magdalena Hałas: Moje zdjęcia to troszkę chaos. W mgnieniu oka potrafię przejść z klasycznych portretów w szalony świat fotografii beauty i fashion, by po kilku chwilach zachwycić się kawałkiem kamienia wykopanym z fundamentów, leżącym przed domem rodzinnym i zrobić mu zdjęcie tak, żeby wyglądał jak kawałek kosmosu. Dorzucę do tego zdjęcia z prób i koncertów wspaniałych profesjonalnych muzyków… I takie jest właśnie moje fotograficzne portfolio.
Czyli trochę chaosu, a co z hałasem? Zauważyłam, że ważne miejsce w pani twórczości mają też dźwięki.
Muzyka i fotografia to moje dwie największe pasje. Sama gram na skrzypcach i wiele im zawdzięczam, w zasadzie w bardzo dużym stopniu ukształtowały moje życie. Uwielbiam fotografować muzyków podczas ich gry, prób, rozmyślań nad dźwiękami… Podczas indywidualnych sesji, które wykonuję, staram się, by muzyka zawsze była obecna. Przeważnie pytam fotografowane osoby, czego lubią słuchać i wspólnie coś wybieramy. Na etapie postprodukcji zawsze coś gra w moich głośnikach, nie umiem inaczej.
Jakiej muzyki najchętniej Pani słucha?
Głównie post rock, trip hop, post punk i indie rock, ale też są dni z muzyką ska, punk czy też pograniczami metalu. Najczęściej towarzyszą mi zespoły: The Smiths, Archive, Tool, Joy Division, Massive Attack, Radiohead, Post Regiment, Placebo, Oasis, Arctic Monkeys… To tylko cząstka z grona artystów, których mogę słuchać na okrągło. Kocham wyszukiwać też mało znane kapele – potrafią mnie porwać.
A jaka historia wiąże się z fotoreportażem nagrodzonym w konkursie Obiektywnie Śląskie?
W „Portretach pełnych dźwięku” przedstawiłam muzyków katowickiej {oh!} Orkiestry Historycznej (wywiad TUTAJ) podczas ich prób oraz koncertów. Chciałam pokazać momenty totalnego zespojenia artystów z ich instrumentami oraz wydobywanymi dźwiękami muzyki dawnej.
Jak rozpoczęła się znajomość z {oh}?
Wszystko zaczęło się od kilkumiesięcznego stażu na stanowisku asystentki koordynatora projektu w Stowarzyszeniu „Art In Motion”, które ma pod swoimi skrzydłami m.in. {oh!} Orkiestrę Historyczną. Na pierwszy rzut oka nijak to się miało do fotografii. Na pierwsze spotkanie z orkiestrą wzięłam jednak aparat, zrobiłam kilka zdjęć… wtedy usłyszałam od artystów wiele ciepłych słów na temat moich kadrów. Właśnie sobie uświadomiłam, że zbliża się już trzecia rocznica mojej znajomości z orkiestrą. Bardzo się cieszę, że mam tę przyjemność regularnego obcowania i fotografowania muzyków {oh!}. To zespół znakomitych artystów i niezwykle inspirujących ludzi.
Muzyka to też emocje – trudno było Pani uzyskać taki efekt, jaki sobie Pani założyła? A może właśnie to stosunkowo proste, skoro muzyka zdaje się rezonować przez muzyków, a atmosfera jest pełna emocji? I czy bliższe poznanie muzyków wpływa na to, jak ostatecznie wyglądają zdjęcia?
Nigdy wcześniej nie miałam okazji zobaczyć, jak wygląda próba profesjonalnych muzyków. Pamiętam, że zachwyciłam się już pierwszymi dźwiękami strojenia instrumentów. Atmosfera jest pełna emocji, artyści żyją muzyką i można by było pomyśleć, że wystarczy tylko pstrykać i pstrykać. Można. {oh!} jednak od samego początku zainspirowała mnie do łamania schematów i szukania możliwości niestandardowego ukazania artystów na zdjęciach.
Zawsze najbardziej zależy mi na ukazaniu nastroju i szczegółów, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. Dążę do tego, żeby osoby, które nie były na koncercie, miały szansę poczuć jego klimat. Na początku dużo próbowałam, uczyłam się na błędach, kombinowałam… Wciąż dużo kombinuję, ale już bardziej świadomie. Z perspektywy czasu widzę ogromny postęp w mojej fotograficznej drodze w zakresie reportażu koncertowego. Każde wykonane zdjęcie czegoś mnie nauczyło – zwracania uwagi na elementy w kadrze, korzystania z różnych źródeł światła, wyczuwania momentu, w którym mogę uwolnić spust migawki. Przy koncertach muzyki dawnej to bardzo ważne. Kiedyś raczej o tym nie myślałam. Aż do pierwszej próby, kiedy wydawało mi się, że dźwięk mojej migawki jest tak głośny, jak start odrzutowca.
Na początku mojej współpracy z orkiestrą ciągle dopytywałam artystów, czy im nie przeszkadzam. Teraz już wiem, że podczas gry są tak bardzo skupieni na muzyce, że nie ma na to szans. Inaczej sprawa wygląda z publicznością na koncercie. Uczestnictwo w próbach przed koncertem to dla mnie ważna część pracy – poza fotografowaniem poznaję też lepiej repertuar, wiem, kiedy na koncercie mogę zrobić zdjęcie, a kiedy będzie za cicho i będę przeszkadzać słuchaczom. Czasem walczę sama ze sobą.
Raz podczas nagrywania płyty nie wytrzymałam i nacisnęłam spust migawki, kiedy jeszcze wybrzmiewał ostatni dźwięk. Wzrok muzyków pamiętam do dziś. Teraz często słyszę od orkiestry, że w trakcie koncertu jestem zupełnie niewidoczna, a to dla mnie duży komplement. Wydaje mi się, że poznanie artystów też ma spory wpływ na ostateczny wygląd kadrów – czują się oni swobodniej, mój aparat ich nie krępuje, a ja mogę sobie spokojnie obserwować muzyków i ich proces tworzenia.
Pewnie duży wpływ na Pani fotografie i zrozumienie muzyków ma też gra na skrzypcach. Nadal można panią gdzieś usłyszeć (solo czy też w zespole)?
Tak, skrzypce wciąż mi towarzyszą. Gram w folk-metalowym zespole Cronica. W tym roku wydaliśmy własnym nakładem debiutancką długogrającą płytę „Na tej ziemi”. Kilka kawałków z tego albumu wrzuciliśmy już na Youtube, także w imieniu swoim i zespołu serdecznie zapraszam do przesłuchania. Niebawem będzie nas można też usłyszeć w wersji live, zagramy m.in. na WOŚP w Łaziskach Górnych, Konwencie Fantastyki „Ruda Mithrilu” i na Krakowskich Wieczorach Folkowych.
Wracając do konkursu Obiektywnie Śląskie – poza tą nagrodą została Pani wyróżniona również w ramach innych konkursów, prawda?
Udało mi się zdobyć kilka nagród, które wiele dla mnie znaczą. Oprócz wyróżnienia w Obiektywnie Śląskie otrzymałam m.in. Nagrodę Specjalną na Międzynarodowych Konfrontacjach Fotograficznych „Tylko jedno zdjęcie/One Photo 2015”, w którym startowali fotografowie z całego świata. Zgłosiłam jedno z moich ulubionych zdjęć – przedstawiało portret mojej siostry Kasi, która od zawsze jest moją modelką numer jeden. Na niej uczyłam się fotografować ludzi. Wtedy akurat zafarbowała włosy na niebiesko, a ja dałam jej do rąk czerwonego maka z ogrodu naszej mamy i to zagrało.
Uwielbiam zabawę światłem i kolorami. Kolejną ważną dla mnie nagrodą było pierwsze miejsce w konkursie organizowanym przez Warsztaty Fotografii Cyfrowej w Jaworznie. To moje pierwsze wyróżnienie i do tej pory pamiętam, że nie mogłam w nie uwierzyć. Wystawiłam do tego konkursu także portret mojej siostry, lecz zrobiony dobrych kilka lat wcześniej. Wciąż mam do tej fotografii ogromny sentyment. Po drodze było też kilka wyróżnień, w większości były to zdjęcia portretowe.
A jak wyglądała Pani droga od robienia zdjęć rodzinie i znajomym do profesjonalnych sesji beauty/fashion?
Wciąż często robię zdjęcia rodzinie i przyjaciołom. Ze zdjęć portretowych nigdy nie zrezygnuję, to mój ulubiony typ fotografii. Uwielbiam też robić zdjęcia testowe początkującym modelkom i modelom. Lubię naturalność. Zawsze próbuję ująć ją w ciekawy sposób. Z drugiej strony fascynuje mnie moc kreowania. To jest właśnie ten chaos. Fotografia beauty/fashion była na początku zwykłą „zajawką” i odskocznią od portretów. Z czasem zaczęłam się w nią wciągać, jeździć na warsztaty, uczyć się specyficznego typu retuszu takich zdjęć; poznawałam ludzi z branży, pojawiły się pierwsze zlecenia i publikacje… Teraz jestem w na tyle komfortowej sytuacji, że znam grupę prze-zdolnych modelek, modeli i artystów make-up&hair zawsze chętnych do współpracy ze mną. To bardzo miłe.
Pamięta Pani swoje pierwsze zlecenie? Pierwszą publikację?
Pierwszą komercyjną sesję wykonałam dla marki skupiającej produkty wykonane z płyt winylowych nie nadających się już do odtwarzania. Fotografowaliśmy w klimatycznej herbaciarni w Bytomiu. Debiutancką publikację zaliczyłam w Magazynie „ASF – International Fine Art Photography” ze zdjęciami przedstawiającymi muzyków {oh!}. Gdy zobaczyłam czasopismo w Empiku, a w środku moje kadry, oszalałam z radości. Niedługo później na okładce płyty {oh!} znalazł się portret, który wykonałam Martynie Pastuszce i Marcinowi Świątkiewiczowi w czeskim Zamku Valtice i kilka moich zdjęć w albumie promującym Miasto Katowice jako Kreatywne Miasto Muzyki UNESCO. Takie publikacje potrafią bardzo zmotywować fotografa do dalszej pracy.
A sesja, z którą wiążą się najciekawsze wspomnienia?
W zasadzie każdą sesję mile wspominam. Chyba mam szczęście, bo przychodzą do mnie sami wspaniali ludzie. Przeważnie jest dużo śmiechu, ciekawych rozmów, wspólnego zatracania się w czasie. Bardzo lubię poznawać zapomniane miejsca, przesiąknięte duchem czasu i może dlatego sesje, które wykonałam w opuszczonym kinie czy cementowni, wspominam jako jedne z najciekawszych.
Jak wygląda to wszystko zza kulis? Ile osób pracuje przy takiej sesji?
Indywidualne sesje portretowe zdecydowanie różnią się od tych komercyjnych i edytorialowych. Głównie tym, że przed obiektywem nie stoi modelka czy model, tylko często ktoś, kto nigdy nie pozował, czasem nawet osoba, która w ogóle nie lubi zdjęć, ale musi je sobie wykonać do CV, na stronę internetową czy też na prezent dla rodziny. Tutaj dużą rolę odgrywa podejście fotografa i jego kontakt z portretowanymi osobami. Atmosfera jest bardzo kameralna, zazwyczaj na sesjach portretowych jestem tylko ja i osoba portretowana, czasem wizażystka i asystent, który potrzyma blendę, pobiega z laserem, czy przytrzyma kawałek scenografii.
Przy różnego typu edytorialach wymagana jest dłuższa praca koncepcyjna całej grupy zaangażowanej w projekt. Cudownie współpracuje się z ludźmi o podobnej pasji. Przed sesją dobieramy zespół, ustalamy wspólną wizję zdjęć, zbieramy inspiracje, pomysły. Podczas sesji wszyscy wspólnie pracujemy, mając jeden cel: zrobić dobre zdjęcia. W „szale twórczym” czasami trudno nad wszystkim zapanować, więc to ogromny komfort dla fotografa mieć przy sobie grupę profesjonalistów: wizażystka natychmiast poprawi makijaż, gdy coś nagle się rozmaże, stylista włosów od razu zauważy i poprawi odstający kosmyk, a stylista/projektant cały czas będzie dbał o to, by ubrania i dodatki dobrze leżały. Scenariusz sesji prawie zawsze ustalamy dokładnie przed przystąpieniem do realizacji, natomiast jeszcze nie zdarzyło mi się, by w ciągu trwania zdjęć, nie urodził się spontanicznie jakiś zupełnie nowy pomysł, który ostatecznie daje ciekawy dla oka, niespodziewany efekt.
Do tego pewnie dochodzi masa czasu w postprodukcji?
Jeżeli chodzi o ekspozycję, balans bieli, kolorystykę – z czasem nauczyłam się ustawiać wszystko na aparacie, by później jak najmniej zmieniać w programie do obróbki. Daje to sporo satysfakcji, ale też oszczędza mnóstwo czasu. W portretach stawiam na naturalność – nie ingeruję za bardzo w fotografie, to często drobne zmiany typu usunięcie kawałka tła itp. W zdjęciach beauty retusz jest obowiązkowy, niezależnie od najbardziej nawet doskonałego make-upu i najpiękniejszej modelki… Ten typ zdjęć rządzi się swoimi prawami. To też dziedzina, w której ciągle się uczę i mam nadzieję, że z czasem dojdę do perfekcji. Retusz takich fotografii zajmuje bardzo dużo czasu, ale lubię ten etap tworzenia.
Wymarzone zdjęcie to?
Wciąż szukam drogi do takiego wymarzonego zdjęcia. Nie wiem jeszcze do końca, jak będzie wyglądać, ale bardzo chciałabym, by wzbudzało wiele emocji u odbiorców.
Plany na przyszłość, oczywiście tę fotograficzną?
Chcę się ciągle rozwijać jako fotograf. Myślę też od jakiegoś czasu nad zorganizowaniem wystawy moich prac. Mam nadzieję, że zdobędę się wreszcie na odwagę i zrealizuję ten pomysł.
Korekta: Martyna Góra