#RIP2016 – Niech ten rok umrze

Umarł rok 2016, niech żyje Nowy Rok! Tym razem nie tylko przysłowiowo – w internecie dało się wyczuć zmęczenie ostatnimi miesiącami i dość żywiołowo wygrażano hashtagowymi pięściami: #die2016, #2016diealready, #stop2016, #2016reaper… Podczas rytualnego podsumowania minionego roku nie można uniknąć tematu śmierci, która wdarła się do mediów nie tylko za sprawą zamachów i ISIS, ale spustoszyła również przestrzenie popkultury.

Natknęłam się ostatnio na potencjalnego kandydata na Człowieka Roku 2016 według tygodnika „Time”:

źródło: Twitter

źródło: Twitter, www.movementmagazine.com

Oczywiście to żart internautów, choć całkiem na miejscu. W końcu „Time” proponował już abstrakcyjne idee, a w tym przypadku trudno się nie zgodzić – 2016 rok obfitował w śmiercionośne, gwałtowne wydarzenia. Wojna w Syrii, nierozwiązana sprawa Ukrainy, nieustanne doniesienia o zamachach (wedle Wikipedii tylko do sierpnia br. doszło do 52 zamachów, w tym 13 w Europie – dość wspomnieć Niceę i ostatnie wydarzenia w Berlinie czy atak na brytyjską polityczkę Jo Cox). O ile święta wojna toczy się poza granicami Europy i USA (i wydaje się, że jest to sprawa „Innych”, nie „nas”) to już od dłuższego czasu coś burzy także spokój Europy. Czasem przez wybuch, czasem przez nóż. Czasem jest to strzelanina, która dosięga tak mniejszości seksualne (Orlando), jak i celebrytów (Christina Grimmie). Różnorodność ofiar odzwierciedla ideę dance macabre, albo jej „uNetflix’owioną” wersję z XXI wieku: „valar morghulis”. Wszyscy muszą umrzeć.

Gdy w 1955 roku angielski antropolog Geoffrey Gorer opublikował artykuł „Pornografia śmierci”, nikt nie mógł przypuszczać, że jego prognoza dotycząca kulturowej tabuizacji śmierci będzie dzisiaj tak aktualna (przynajmniej w kręgu kultury amerykańsko-europejskiej). Stopniowa estetyzacja życia i postępująca sanityzacja śmierci pozbawia nas możliwości bycia świadkiem śmierci naturalnej, powolnej i stopniowej. Wykluczenie jej obrazu doprowadza do odrealnienia, a kultura dostarcza w zamian wizerunki „pornograficzne” – jesteśmy przecież ciekawi tego, co jest zakazane. Jeśli przypadkiem natkniemy się na mrocznego żniwiarza, to widzimy jego dzieła jako gwałtowne i drastyczne. Rozbryzg krwi, ręka, noga, mózg na ścianie – brzmi jak Tarantino, choć przecież nie on jeden lubuje się w krwistych opisach. Interesują nas morderstwa, lubimy oglądać (nie tylko chodzącą) śmierć, fascynują nas latające głowy w „Grze o tron”. Śmierć jest ekstremalna.

No dobrze, a jak reaguje popkultura, gdy odchodzą znane ikony? I to nie w sposób drastyczny?

Ponoć nic nie promuje artysty lepiej niż śmierć. W kulturze popularnej śmierć oznacza nowe życie. To zwiększona sprzedaż płyt, nostalgiczne poruszenia serc, wzmożone zainteresowanie życiem umarłego… Osoba publiczna nie odchodzi w ciszy – jej śmierci towarzyszy obecność fanów, tworzenie historii i opowiadanie o jej odejściu. Przeobraża się w spektakl, obrasta w narracje i pociąga za sobą wzmożenie kultu podobnego do kultu świętych i fetyszyzacji przedmiotów należących do zmarłego idola.

W 2016 fani mieli więc ręce (i usta) pełne roboty, grono „nieśmiertelnych” celebrytów znacznie się wszak powiększyło:

fot. Christthebarker źródło: Twitter

fot. Christthebarker
źródło: Twitter

W listopadzie 2016 roku internet obiegł kolaż fotograficzny przedstawiający zmarłych celebrytów, zainspirowany legendarną okładką płyty „Sierżanta Pieprza” zespołu The Beatles. Nie bez powodu zresztą nawiązano do słynnej grupy – w ubiegłym roku zmarł ich producent muzyczny, George Henry Martin, nie bez kozery nazywany „piątym Beatlesem”. Ten błyskotliwy hołd dla artystów wykonany został przez użytkownika Twittera znanego jako Christthebarker, a sam artysta stał się niejako wykonawcą wyroków śmierci aktualizując kilkakrotnie swój kolaż (m.in. po śmierci Carrie Fisher czy jej matki Debbie Reynolds). Na ilustracji znajdziecie nie tylko kultowe postaci ze świata kultury i sportu, ale również polityki. Ujęte zostały także tegoroczne zjawiska o charakterze przełomu (Brexit, wybór Trumpa na prezydenta USA, czy… czekoladki Toblerone, które choć nie umarły, to nikną w oczach). Do dopełnienia obrazu nędzy i rozpaczy, a może raczej zabawnej mieszanki popkulturowej (to dopiero pulp fiction!) potrzeba jeszcze twórcy Jajka Niespodzianki i goryla Harambe.

Jeśli nie rozpoznajecie wszystkich postaci, tutaj znajdziecie ściągę: KLIK!

rest-in-peace-foreign-stars

Dawid Bowie, Greg Lake, Glenn Frey, Prince, Leonard Cohen, George Michael, Alan Rickman, Gene Wilder, Carrie Fisher, Umberto Eco, Harper Lee, Muhammad Ali, Sir Jimmy Young… Nie możemy też zapomnieć o Polakach, w 2016 roku odeszli m.in. o Bogusław Kaczyński, Andrzej Niemczyk, Andrzej Wajda, Maria Czubaszek, Andrzej Kopiczyński, Andrzej Żuławski, Bohdan Smoleń, Xymena Zaniewska, Halina Skoczyńska, czy Tadeusz Chmielewski.

polskie-gwiazdy-rip-2016

Kiedy odchodzą ludzie o wieloletniej karierze muzycznej, dziennikarskiej lub sportowej, którzy odcisnęli bezdyskusyjnie swój ślad w kulturze naszych czasów, trudno przejść obojętnie obok śmierci ulubionych twórców, szczególnie w takim natężeniu. Szczególnie, jeśli byli to ludzie tak niezwykle utalentowani, o których mówi się, że są „starej daty” i dziś już takich geniuszy nie ma. Z roku na rok do panteonu gwiazd odchodzi coraz więcej osobistości. Wydaje się, że tendencja ta będzie się pogłębiać, bo wielu idoli pop-kultury zbliża się do sędziwego wieku.

źródło: http://www.bbc.com/news/entertainment-arts-36108133

źródło: http://www.bbc.com/news/entertainment-arts-36108133

Ten niezwykle barwny plon „żniwiarza” stał się przyczynkiem do komiksów, żartów czy memów na temat potencjalnego show w zaświatach (przyjąć w niebiosa tyle gwiazdorów na raz musi się skończyć epickim występem!), czy teorii o tym, że David Bowie najpewniej stworzył alternatywny świat, do którego wciąga kolejne gwiazdy. Kultura odpowiada nowymi tworami na śmierć swoich mistrzów, a narracja płynie dalej.

Mam tylko nadzieję – wbrew rozgoryczonym głosom jakoby był to rok, w którym umarła Muzyka (aluzja do 3 lutego 1959, „Dnia w którym Umarła Muzyka”, kiedy Buddy Holly, Ritchie Valens i J. P. „The Big Bopper” Richardson zginęli w katastrofie lotniczej; (KLIK!) – że nic nie umarło, bo pamięć jest wiecznie żywa, a przyszłość to czas narodzin nowych zjawisk i idoli. Oby nie były to roboty, a geniusze z krwi i kości.


 Marta Połap