10 najlepszych filmów roku 2016

Reflektorową tradycją stało się już to, że sporządzamy wspólnie ranking najlepszych filmów roku. Do zestawienia weszły te, które miały (lub będą miały) premierę w Polsce w roku 2016. Było gorąco i bardzo różnorodnie, ale wygląda na to, że jednak najbardziej lubimy kino amerykańskie i te nasze, swojskie produkcje! Zobaczcie, jakie filmy znalazły się na naszej liście spośród ponad 300 premierowych produkcji.

fot.. Elliott Brown na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL) http://​creativecommons​.org/​l​i​c​e​n​s​e​s​/​b​y​/​3​.​0​/​pl/

fot.. Elliott Brown na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL) http://​creativecommons​.org/​l​i​c​e​n​s​e​s​/​b​y​/​3​.​0​/​pl/

10. ex aequo:

„Wołyń” (reż. Wojciech Smarzowski)

Bernadetta Trusewicz:

Wojtek Smarzowski to romantyk szukający miłości w warunkach ekstremalnych, a „Wołyń” tylko to potwierdza. Reżyser penetruje naturę ludzką, a wszystkie zarzuty co do próby przekupstwa scenami „uderzającymi po twarzy” tłumaczę: tworzenie w oparciu o założenia naturalizmu pozwala przenicować najprecyzyjniej. A przy okazji Smarzowski znowu pokazuje życie po życiu – życie po końcu świata. Udowadnia jednocześnie, że jego autorski język i bezwzględna konsekwencja narracyjna nigdy nie są wyłącznie dla efektu (chociaż te niesławne sceny batalistyczne są rzeczywiście brawurowe i imponujące), ale po to, by pogmerać w czarnym podbrzuszu ludzkiej natury bez próby znalezienia panaceum, bo reżyser to gorzki socjolog, który nie boi się ubrudzić w trakcie badań.

recenzja Sebastiana Smolińskiego z „Wołynia”  – CZYTAJ TUTAJ

„Wołyń”, fot. Krzysztof Wiktor Film it!

„Wołyń”, fot. Krzysztof Wiktor
Film it!

„Brooklyn” (reż. John Crowley)

Karolina Kostyra:

Ostatnie miejsce w reflektorowym rankingu dobrze oddaje ogólną recepcję, z jaką spotkał się „Brooklyn”. To film zauważany przy okazji rozdawania nagród, choć głównie jako jeden z wielu nominowanych,  film ciepło przyjęty przez krytykę i publiczność, a jednak łatwy do zapomnienia. Daleko od wielkich namiętności i burzliwych losów, znajduje się świat pełen nadziei, taki, w którym życie nie płata figli, trudne wybory zawsze się opłacają, a samotna dusza w razie potrzeby może liczyć na życzliwość obcych. Nigdy nie jest przesadnie słodko. Sporo tu miejsca dla tęsknoty i bólu, choć każda emocja wybrzmiewa subtelnie. Lata 50. w Nowym Jorku i irlandzkim miasteczku malują się w pastelowych barwach i jasnym świetle. „Brooklyn” to dzieło pełne blasku. Kiedy młodziutka bohaterka wkracza do Ameryki przechodzi przez świetliste drzwi. Opuszczanie swojej strefy komfortu, Zielonej Wyspy odbywa się tu dwuetapowo, u siebie i na obczyźnie. Pierwsza podróż, statkiem przez Atlantyk, jest łatwiejsza. Druga, wyjście ze swojej imigranckiej diaspory, wyraża wiarę w otwartą, wielokulturową tożsamość Ameryki. W innej opowieści taka uładzona wizja Nowego Świata mogłaby razić. Tym razem chce się wierzyć w ten czar. Oto niezwykła filmowa fantazja – leciutka, prawdziwie romantyczna, raczej śliczna niż piękna. Takie kino zawsze będzie trochę z boku. I nawet mu z tym do twarzy.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

8. „Lobster” (reż. Yorgos Lanthimos)

Sławomir Kruk:

„Lobsterem” Yorgos Lanthimos potwierdza status najbardziej dystopijnego reżysera we współczesnej kinematografii. Czołowy twórca greckiej nowej fali w swojej pierwszej anglojęzycznej produkcji sięga co prawda po sprawdzone wcześniej patenty, ale wykorzystuje je do stworzenia szerszego, pełnowymiarowego świata niedalekiej przyszłości. Przedstawiona przez niego czarna wizja, w której osoby samotne będą przemieniane w zwierzęta i usuwane ze społeczeństwa, to mieszanka ballardowskiej futurologii z chłodnym egzystencjalizmem. Reżyserowi „Kła” udało się połączyć elementy czarnej komedii i dramatu z analitycznym spojrzeniem na świat dwóch prędkości, gdzie pomimo sprzecznych postaw efekt końcowy jest w gruncie rzeczy ten sam. „Lobster” stanowi niezwykłe studium alienacji oraz jeden z najdziwniejszych filmów mijającego roku. Mój faworyt w polskich kinach.

rozmowa Patrycji Muchy, Roberta Siwczyka i Pawła Świerczka o filmie „Lobster” – CZYTAJ TUTAJ

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

7. ex aequo:

„Bone Tomahawk” (reż. S. Craig Zahler)

Robert Siwczyk:

Craig Zahler w filmowym świecie zaistniał w 1996 roku. Miał wtedy 23 lata. Do 2015 roku zdążył zdobyć doświadczenie jako operator kamery i autor scenariuszy. Pisał także z sukcesem książki utrzymane w konwencji thrillerów. Można było więc przypuszczać, że posiada wrażliwość odpowiednią do nakręcenia udanego debiutu kinowego. Film, który ujrzał światło dzienne pod koniec zeszłego roku, zadziwił wszystkich. Historia grupki mężczyzn próbujących rozwikłać zagadkę tajemniczych zniknięć, w tym żony jednego z nich, osadzona w klimacie Dzikiego Zachodu, okazała się nadzwyczaj sprawnym mariażem antywesternu i slashera, z elementami kina drogi. Zahler, żonglując gatunkami, wzbudza w widzu na przemian troskę, obrzydzenie i strach. Postironia, która spaja ten filmowy kolaż w spójną całość, nie dopuszcza cienia fałszu. W efekcie powstało autorskie dzieło (Zahler jest także scenarzystą i współtwórcą muzyki do filmu), z gwiazdorską obsadą, a jednocześnie śmieszne niskim, 2 milionowym budżetem. O tym debiucie będzie się mówić jeszcze przez lata!

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

„Paterson” (reż. Jim Jarmusch)

Kornelia Musiałowska:

Każdy nowy film Jima Jarmuscha, wirtuoza amerykańskiego kina niezależnego, to niewątpliwie wydarzenie roku dla wielu kinomanów na całym świecie. Tym lepiej, kiedy kolejne filmy spod ręki mistrza nie tracą swojego wyjątkowego klimatu, atmosfery i emocji. „Paterson” tempem akcji przypomina kultowe już „Kawę i papierosy”. Tytułowy Paterson (idealnie obsadzony Adam Driver) jest kierowcą autobusu w mieście Paterson, jest również poetą. Zza szyb autobusu spogląda na świat zdystansowanym okiem milczącego obserwatora. Jarmusch zaprasza widzów do przejażdżki z Patersonem, towarzyszymy mu przez 7 dni; możemy mieszkać i przebywać z nim cały tydzień. Kolejne dni budują spójną konstrukcję i fabułę filmu. Paterson czas wolny spędza z żoną Laurą (Golshifteh Farahani), ambitną artystką i zwariowaną wizjonerką. Dwoje głównych bohaterów skonfrontowanych ze sobą, na pozór zupełnie do siebie nie pasujących, stwarzają na ekranie uroczy duet czerni i bieli, ulubionych kolorów Laury. Paterson to skryty artysta, tłumiący swój talent, pragnący podzielić się swoją sztuką jedynie z kartkami pergaminu. Sztuka Laury to z kolei naiwny i urokliwy, ale jednak przerost formy nad treścią. Jarmusch wypowiada się po raz kolejny na temat sztuki poprzez język filmu – nieśpiesznie, na około, mrugając do nas okiem. Zza kurtyny żartu i miłej, sielankowej atmosfery amerykańskich przedmieść możemy dostrzec jednak smutne nuty nostalgii.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

5. „Nienawistna ósemka” (reż. Quentin Tarantino)

Gabriela Bazan:

Najnowszy film Tarantino znacząco podzielił fanów. Jedni nie kryli zgorszenia słabą formą reżysera, drudzy byli nową produkcją zachwyceni. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy i po skończonym seansie stwierdziłam, że za kilka lat „Nienawistna ósemka” wejdzie w szeregi filmów świątecznych, powtarzanych co rok w telewizji (jak „Szklana Pułapka”!). Mówi się, że „Hateful Eight” jest mało tarantinowskie – opinie są skrajne. „Nienawistna ósemka” z pewnością jest przykładem filmu, w którym reżyser wyjątkowo skupił się na warstwie wizualnej, która dla mnie jest bardzo istotna przy odbiorze filmu. Kunszt reżysera przejawia się w smaczkach – takich jak wybór kamery, taśmy czy kompozycja. Umówmy się, tutaj nic nie jest dziełem przypadku. Można by powiedzieć – czy nie jest to normą w każdej produkcji filmowej? Może i tak, jednak dla mnie Tarantino przemyślał „Nienawistną ósemkę” na każdej płaszczyźnie – ujęć, charakterystyki bohaterów, wyborów obsadowych (szczerze kibicowałam Jennifer Jason Leigh w walce o Oscary). Zdecydowanie nie uznałabym czasu poświęconego na seans „Hateful Eight” za zmarnowany.

recenzja Sebastiana Smolińskiego z „Nienawistnej ósemki” – CZYTAJ TUTAJ

nienawistna-osemka

fot. materiały prasowe

4. „Carol”, reż. Todd Haynes

Patrycja Mucha:

Czasem, kiedy wraca się myślami do filmu po kilku miesiącach, entuzjazm opada, a przed oczami jawi nam się naga prawda – że coś nas uwiodło, choć w istocie nie jest wyjątkowe. O „Carol” wielokrotnie pisałam i mówiłam w samych superlatywach, i kiedy przypominam sobie seans w krakowskim Kinie pod Baranami, nigdy nie mam wątpliwości, że film Todda Haynesa jest może nie tyle formalną doskonałością, ile wybitnym przedstawieniem niewyrażalnego – kobiety. Kobiety, która konstruowana jest w kulturze poprzez negację wobec mężczyzny. Tu inaczej – uzyskuje podmiotowość poprzez obraz, który, jak pisała Laura Mulvey, jest przecież medium z natury męskim, uosabiającym męskie spojrzenie. Haynes oddaje bohaterkom obrazy i sprawdza, co one z nimi zrobią. Okazuje się, że bohaterki „Carol” nie są bezradne, choć żyją w świecie skrajnego pozoru, technikolorowych lat 50. (przypominającym wyraźnie „Wszystko, na co niebo zezwala” Douglasa Sirka). Therese i Carol stawiają czynny opór na tyle stanowczo, że wychodzą niemal z ekranu, by stać się figurami dyskursu feministycznego w całej jego różnorodności.

recenzja Bernadetty Trusewicz z „Carol” – CZYTAJ TUTAJ

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

3. „Spotlight” (reż. Tom McCarthy)

Piotr Kałużny:

Zgłębianie prawdy jest w kinie tematem ogranym do cna, choć paradoksalnie kino to przecież kłamstwo – lepiej lub gorzej utkana sieć powiązań bohaterów i miejsc akcji, które sprzedają nam filmowi twórcy. „Spotlight” jest subiektywnym, zgrabnie poskładanym labiryntem intryg i knowań – niczym najlepszy kryminał – ale wykorzystuje do tego celu proste środki. Udowadnia, że prawdziwe, surowe i autentyczne kino, to przede wszystkim porządna historia z doborową obsadą i sprawną ręką reżysera, bez potrzeby wykorzystywania efektów, czarów i kuglarskich sztuczek, aby sprzedać błyszczące, ale zgniłe jabłko.

Temat molestowania seksualnego dziecka przez katolickiego księdza wydaje się sprawą dosyć oczywistą. Jednak grupa dziennikarzy, pracująca w „Spotlight” – oddziale dużej gazety Boston Globe – u schyłku świetności prasy papierowej, po nitce do kłębka odkrywa, że sprawa nie dotyczy jednego księdza, a skala zepsucia i zakłamywania prawdy jest w tym wypadku niewyobrażalna (i oparta na faktach).

Film porusza istotny temat zepsutego środowiska prawniczo-katolickiego, zwiastuje upadek prasy drukowanej na rzecz Internetu, ale przede wszystkim składa hołd dziennikarstwu śledczemu – zawodowi, który jest już praktycznie na wymarciu, a którego blichtrem mienią się chociażby „Wszyscy ludzie prezydenta” Pakuli. W obliczu atakujących nas zewsząd skrótowych informacji, newsów i głośnych nagłówków, kwestionowanie ich „prawdziwości” jest wręcz naszym obowiązkiem. W kinie lubimy być okłamywani, jeśli to kłamstwo nam się podoba. W życiu jest przecież zupełnie inaczej. „Spotlight” jako łabędzi śpiew uczciwego i rzetelnego dziennikarskiego zgłębiania prawdy, pokazuje, że może to trwać miesiące i wymagać wzmożonej pracy kilku osób, ale w obliczu dotarcia do sedna sprawy jest to konieczne. W przeciwnym wypadku pozostaje nam żyć w świecie półprawd i skrótów myślowych, które przecież znacząco – często destruktywnie – determinują nasze życia.

Dla „Spotlight – Rozświetlamy Kulturę”, pisał Piotr K.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

2. „Pokój” (reż. Lenny Abrahamson)

Mateusz Demski:

Przejmujące zeznania Nataschy Kampusch i Elizabeth Fritzl, zostały przez Lenny’ego Abrahamsona w „Pokoju” umiejętnie zestawione z elementami teorii hiperrzeczywistości Jeana Baudrillarda i koncepcją jaskini platońskiej, a na dodatek podlane przejmującą opowieścią inicjacyjną, o jakiej kino mogło dotąd tylko pomarzyć. Ale to oczywiście zaledwie wierzchołek góry lodowej, do której przed rokiem przybił autor „Franka”. W końcu „Pokój” nie jest tylko filmem o izolacji, cierpieniu i zbrodni. Wszystkie te elementy pozostają zgoła marginalne, kiedy spojrzymy na wyrazistą relację Brie Larson (takie Oscary to ja rozumiem!) i Jacoba Tremblay’a. W szerszej, a może właśnie węższej perspektywie, z której powinniśmy spoglądać, jest to subtelna opowieść o miłości, rodzicielstwie i krok po kroczku odbudowywanym dzieciństwie. I właśnie tutaj warto jeszcze raz wrócić do Abrahamsona, który w ten przewrotny sposób pożenił tradycje kina autorskiego z podręcznikowymi założeniami hollywoodzkiego wyciskacza łez. W pełni zasłużone podium!

pokoj

fot. materiały prasowe

1. „Ostatnia rodzina” (reż. Jan P. Matuszyński)

Sebastian Smoliński:

Zbigniew Rybczyński powinien być dumny! Debiutujący w fabule dokumentalista, Jan P. Matuszyński, nakręcił nowe „Tango” – równie oryginalne jak nagrodzona Oscarem krótkometrażowa wycinanka Rybczyńskiego, i równie przekonujące jako egzystencjalny film-koncept. Kilkupokoleniowa rodzina Beksińskich, owiana czarną legendą dzięki reportażowi Magdaleny Grzebałkowskiej, zaludnia przez kilka dekad jedno mieszkanie na warszawskim blokowisku: bohaterowie pojawiają się i znikają, wnętrze czterech ścian stopniowo pustoszeje – aż do momentu, gdy na placu boju pozostaje tylko nestor rodu, niepokojąco stoicki malarz Zdzisław. Nikt tak jak Matuszyński nie kręci u nas kina „psychologicznego”: ten kameralny utwór na kilku wybitnych aktorów (Seweryna, Konieczną i Ogrodnika) ma w sobie niemal mechaniczny chłód formy, nieludzką precyzję w aranżacji i rytmizacji gęstej, choć niepozornej tkanki fabularnej. „Ostatnia rodzina” zawdzięcza swoją fakturę także twórczym, ledwie dostrzegalnym efektom specjalnym (cyfrowemu blokowisku i widokom zza okien), którymi została wprost naszpikowana. Wszystko to składa się na jedyny tegoroczny film, który z miejsca stał się klasykiem – po seansie czujemy, że do domu Beksińskich będziemy od czasu do czasu powracać.

recenzja Mateusza Demskiego z „Ostatniej rodziny” – CZYTAJ TUTAJ

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe


Oto filmy, które podczas zbierania głosów, wymienione zostały minimum dwa razy (w kolejności od największej do najmniejszej liczby zdobytych punktów):

„Syn Szawła” (reż. László Nemes)
„Mustang” (reż. Deniz Gamze Ergüven)
„Służąca” (reż. Park Chan-wook)
„Big Short”(reż. Adam McKay)
„Egzamin” (reż. Cristian Mungiu)
„Nienasyceni” (reż. Luca Guadagnino)
„Dr Stange” (reż. Scott Derrickson)
„Kosmos” (reż. Andrzej Żuławski)
„Wszystkie nieprzespane noce” (reż. Michał Marczak)
„Anomalisa” (reż. Charlie Kaufman)
„Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” (reż. Anthony Russo, Joe Russo)
„Creed: Narodziny legendy” (reż. Ryan Coogler)
„Zjednoczone stany miłości” (reż. Tomasz Wasilewski)
„Zabójczyni” (reż. Hou Hsiao-hsien)
„High-Rise” (reż. Ben Wheatley)
„Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” (reż. Gareth Edwards)
„Nasza młodsza siostra” (reż. Hirokazu Koreeda)
„Aż do piekła” (reż. David Mackenzie)
„Ja, Daniel Blake” (reż. Ken Loach)
„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” (reż. David Yates)
„Śmietanka towarzyska” (reż. Woody Allen)
„Baby Bump” (reż. Kuba Czekaj)
„Nice Guys: Równi goście” (reż. Shane Black)
„Jestem mordercą” (reż. Maciej Pieprzyca)
„Moje córki krowy” (reż. Kinga Dębska)

zestawienie najlepszych filmów roku 2015


Swoje dziesiątki najlepszych filmów roku sporządzili:

Marta Połap, Piotr Kałużny, Mateusz Demski, Sławomir Kruk, Marta Rosół, Patryk Chromik, Patrycja Mucha, Patrycja Gut, Karolina Kostyra, Sylwia Chrapek, Dagmara Tomczyk, Wiktoria Ficek, Patrycja Chuszcz, Martyna Kleszcz, Sebastian Smoliński, Bernadetta Trusewicz, Gabriela Bazan, Kornelia Musiałowska, Robert Siwczyk