Z poważaniem ze Sta Venera
Wakacje jesienią to największa z możliwych przyjemności – praca, śnieg i ozdoby choinkowe atakują z dnia na dzień coraz natarczywiej, a my cofamy kalendarz o parę miesięcy do momentu, w którym szorty, klapki i strój kąpielowy były codziennością. Ach, upalny sierpniu, restart!
W nocy długo nie potrafię zasnąć, bo po głowie cały czas pielgrzymuje miętolony bez ustanku Moderat, Queens of the Stone Age, czy nawet „Work” Rihanny. To najbardziej irytujący utwór Anno Domini 2016 – wystarczą dwie sekundy w sklepie, żeby przez tydzień myśleć tylko „work work work work work”.
Podczas maltańskich wakacji postanowiłam więc eksperymentalnie całkowicie uciec od dźwięków, nie brać słuchawek, nie słuchać w samolocie ani w autobusie, ani nawet przed snem. Chciałam sprawdzić, jak to jest oczyścić się z tego, co na co dzień mnie bombarduje i sprawdzić, jak nowa przestrzeń zadziała na mnie audialnie.
Pierwsze, co usłyszałam, to rozmowy. Każdego dnia słucham z telefonu czegoś, co znam już bardzo dobrze, byle nie słyszeć tego, co mówią ludzie. Wiadomo, czasem trafi się coś interesującego, ale zazwyczaj albo ktoś ma irytujący ton głosu albo irytujące poglądy i lepiej się wyłączyć niż denerwować. Na lotnisku natomiast nie ma czasu na dyskusje o Ważnych Rzeczach – trzeba pilnować bramki, karty pokładowej, dziecka; zaplanować libacje, wypady, plażowanie. O dziwo, ludzie wydali się być całkiem w porządku. Gdyby tylko nie krzyki noworodków-globtroterów dałoby się znieść bezproblemowo dwie godziny lotu.
Jako że na wyspie miałam spędzić dwa tygodnie, z niezawodną pomocą finansową odnośnie do wyboru noclegu przyszedł portal Airbnb. Na pierwszą oszczędną lokację wybrał mi „studencką rezydencję”, położoną vis a vis Lidla, położonego vis a vis kościoła pod wezwaniem św. Franciszka. Ten egzotyczny miks złożył się na niezwykłe doznania słuchowe. Primo: klimatyzacja Lidla wytwarzała nieustający szum. Ultimo: dzwony kościoła co godzinę od szóstej rano serwowały zagadkę muzyczną, czyli bardzo głośny cover „Barki”. Do tego włoskie studentki (tak głośne, jak tylko głośne mogą być włoskie studentki) i kogut/indyk, budzący wszystkich dokładnie o piątej rano.
Nigdy w życiu nie budziłam się bardziej wyczerpana na wakacjach. Każdy poranek był walką o dodatkowe pięć minutek snu.
Ale skoro eksperyment się podjęło, należy go kontynuować, więc zaczęłam się rozglądać za innymi, mniej inwazyjnymi dźwiękami. Szum morza na przykład jest bardzo przyjemny, tak jak jego widok; mruczenie miliona kotów zasiedlających wyspę; brzmienie maltańskiego, który pisze się naszym alfabetem, ale wymawia jak któryś z języków arabskich; brytyjski akcent brytyjskich turystów (tak, jestem fanem i nie wstydzę się tego).
Na drugą lokację Airbnb wskazał tani hotel dla brytyjskich turystów i tutaj mój eksperyment praktycznie ustał – telewizor dogodnie zlokalizowany dokładnie nad łóżkiem hipnotyzował mnie niezależnie od pory dnia. Discovery Science, ale też date-show i „Keeping Up With Kardashians” czy „Live From Red Carpet” – wystarczył jeden monitor, żeby znów wypełnić mnie muzyką i wygłuszyć wszystko inne. Tylko szum wody w basenie na dachu był w stanie na chwilę odciągnąć mnie od superatlety poszukującego miłości pośród pięćdziesięciu dziewczyn z pięćdziesięciu stanów i WAGS Miami. MTV na siłę próbowało mi wepchnąć przeterminowaną Beyonce z 2008 roku i Nicki Minaj, która śpiewa o wężach. Wszystko wróciło do stanu sprzed wyjazdu i podczas chłodnych listopadowych nocy śniłam, że to ja miałam wypadek samochodowy, a nie Kris Jenner.
Jaki zatem wniosek płynie z moich nieprofesjonalnych badań prowadzonych podczas leniwych wakacji?
Pianie koguta niczym się nie różni od wrzaskliwego głosu prezenterki E! Entertainment.