Pochwała odmienności – recenzja filmu „Komunia”

W przypadku „Komunii” posługiwanie się kliszami o portrecie rodziny wykluczonych na polskiej prowincji oznaczałoby zupełne rozminięcie się z duchem filmu, który z tego tematycznego kosza wirtuozersko wyrywa się na wolność.

plakaty do filmu

plakaty do filmu

Począwszy od światowej premiery w sierpniu tego roku na festiwalu w Locarno (Nagroda Tygodnia Krytyki) dokumentalny debiut Anny Zameckiej, absolwentki Szkoły Wajdy, nie przestaje zgarniać kolejnych nagród w Polsce i za granicą (w tym: za najlepszy dokument na Warszawskim Festiwalu Filmowym, Grand Prix w Bratysławie i w Mińsku, udział w konkursie dokumentalnym w Lipsku i na Camerimage itd.). Już dawno polski dokument — na dodatek debiutancki — nie zawojował tak jednoznacznie międzynarodowej krytyki i publiczności festiwalowej, a wiele wskazuje na to, że sukces ten przełoży się również na dystrybucję kinową w Polsce. Wybitny talent reżyserski i nowe, ważne nazwisko dla rodzimego kina dokumentalnego zostały więc odkryte z należnym im rozmachem.

„Komunią” Zamecka pewnym krokiem odchodzi od tego, do czego w temacie przyspieszonego, ,,trudnego’’ dorastania przyzwyczaiło nas polskie kino. Bohaterka, 12-letnia Ola, mieszka z ojcem i rok młodszym, autystycznym bratem, Nikodemem. Jest wielofunkcyjna: zajmuje się domem, pomaga chłopcu w codziennych czynnościach, kiedy trzeba, prowadzi dyplomatyczne dialogi z kuratorem, a na wyrwanej z zeszytu kartce pisze podanie do urzędu. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim zdąży pójść na szkolną dyskotekę i popływać. Komunia ma w filmie znaczenie podwójne: dziewczyna chce, żeby brat przebrnął przez przygotowania do przyjęcia sakramentu, ale rytuał ten jest przede wszystkim pretekstem do podjętej przez nią próby scalenia na powrót rodziny jako wspólnoty.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Wbrew temu, co sugerować może opis, „Komunia” to nie dokumentalny dramat społeczny: to koncert osobowości. A jako taki pozbawiony jest cienia wiktymizacji bohaterów — ani problematycznego Nikodema, ani zarobionej po uszy Oli, ani nieporadnych rodziców. Właściwie samo rozróżnienie na dzieci i dorosłych czy rodziców i dzieci nie do końca ma w tym filmie znaczenie, bo Zamecka traktuje swoich bohaterów autonomicznie, co znajduje swoje odbicie na plakatach do filmu, układających się w malowniczy tryptyk trzech osobnych postaci. Każdy jest tu indywidualnością, która jako taka absorbuje uwagę widza, przez co „podglądacki” aspekt — właściwy dla dokumentu otwierającego przed widzem wrota do życia rodzinnego na niewielkiej przestrzeni — zostaje zepchnięty na drugi plan.

Jednak tym, co w „Komunii” zadziwia najbardziej, jest fakt, iż każdy element, który w statystycznym dokumencie pracowałby na wywołanie u widza współczucia i ogólnie pojętej empatii, u Zameckiej pracuje na coś zupełnie innego. Z odmienności — od schematu szczęśliwego dzieciństwa, „zdrowego” modelu rodziny, szeroko pojętej normalności — reżyserka wydobywa siłę i swego rodzaju piękno. „Komunia” to nie tylko historia o trudnym dorastaniu: to przede wszystkim opowieść o odwadze bycia innym, układania codzienności na własnych prawach, aby żyć w miarę jak najlepiej, jak najszczęśliwiej; do czego instynktownie dąży 12-letnia Ola. Zamecka spektakularnie i z wyczuciem uwalnia się ze schematu ukazując, że niewspółmierna do wieku odpowiedzialność młodej bohaterki nie prowadzi do jej wyobcowania. Ola bez problemu odnajduje się wśród rówieśników, potrafi też postawić się i zawalczyć o swój czas wolny, kiedy ojciec miga się od obowiązków. Ma to pod kontrolą. Przy całej swojej dojrzałości zachowuje masę dziecięcych odruchów; zdarzy jej się cisnąć szczotką w lustro, kiedy grzywka nie chce porządnie się ułożyć, rozpłakać z powodu chwilowego braku telewizora czy w geście obrazy na świat rzucić się w fotel z założonymi rękami. Osobowość Oli — podobnie jak Nikodema — nie jest tłamszona przez okoliczności, przeciwnie — w jakimś sensie w nich rozkwita.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Zamecka nie patologizuje i nie tragizuje w łatwy sposób modelu (przed)wczesnego dorastania, na widok którego niektórzy „porządni rodzice” na widowni złapią się za głowy i podbudują swoje wychowawcze morale. Udaje jej się za to subtelnie i wyraziście zakomunikować tkwiącą w nim siłę; zasiać podziw, jaki u obserwatora wywołuje ukształtowana już  — choć przez trudne doświadczenia — osobowość bardzo młodego człowieka. I choć niektórzy nie powstrzymają się przed doprecyzowaniem „zbyt młodego” i skupią na destrukcyjnym aspekcie ekranowej sytuacji, Zamecka takie dydaktyczno-kuratorskie dywagacje omija z klasą reżyserki, która materiału problematycznego nie szuka w postulatywnych, tabloidowych aspektach przedstawianej rzeczywistości. Ola swojej wielozadaniowej roli na łonie rodziny nie pełni w podskokach, ale i nie zaprząta sobie głowy pytaniem, czy jest to zadanie ponad jej wiek i doświadczenie; czy nie powinna kogoś o coś obwinić; matkę, ojca, może księdza. Zamiast tego, stawia na działanie; uparcie robi, co w jej mocy — i wygląda na to, że intuicyjna świadomość własnej wytrzymałości utwierdza ją w tym — aby rodzina wyglądała tak, jak chciałaby ją widzieć. Tego wyhodowanego życiowego mięśnia — siły woli, determinacji, konsekwencji — niejeden nastolatek i dorosły wychowany w tak zwanej „normalnej rodzinie” może Oli tylko pozazdrościć, przewidując, jakim piorunem bohaterka przejdzie przez swoje późniejsze życie.

Jednak serca widzów podbija również 11-letni Nikodem. Zamecka filmuje autystycznego chłopca na podobieństwo archetypicznego, dysfunkcyjnego proroka; małego Kaspara Hausera, którego mistyczne zadumy w wannie czy na szkolnym korytarzu są przełomowe, jeśli chodzi o portretowanie dzieci z zaburzeniami rozwoju w polskim kinie. Bo Nikodem w kamerze Zameckiej to nie ofiara, lecz nonkonformista, wolnomyśliciel, kontestator: przy okazji nauki religii tworzy własne przykazania, przed spowiedzią wdrapuje się na ambonę, a kiedy reszta rodziny tkwi w konsternacji, on ze śmiechem obwieszcza matce, że popełniła błąd. Ciekawym zabiegiem w „Komunii” jest zestawienie zinstytucjonalizowanej religii i jej rytuałów, którym chłopiec musi tymczasowo sprostać, z jego wolną, nieskrępowaną inteligencją. Choć chwilowo celem będzie dopasowanie Nikodema do normy — Ola chce, żeby brat przystąpił do pierwszej komunii, bo nie widzi powodu, dla którego miałby odstawać od innych dzieci — to równolegle ciągle daje o sobie znać jego kreatywność i przewrotność oparta na umiejętności samodzielnego rozumowania. Nikodem odstaje od rówieśników chociażby, a może przede wszystkim dlatego, że tę umiejętność wykazuje; potrafi wyrecytować katechizm, ale i stworzyć zabawną wariację na temat cnót kardynalnych. Po raz kolejny bohaterowie Zameckiej ze zderzenia z normą wychodzą zwycięsko. Szczególnie wymowna jest pod tym względem scena katechezy, podczas której ksiądz podkreśla odpowiedzialność rodziców za duchowe wychowanie dzieci i ostrzega — nie podejrzewając, jak groteskowo brzmią jego słowa w przypadku rodzin takich jak Oli i Nikodema — że „w Kościele nie ma bezstresowego wychowania; w domu może tak, ale w Kościele nie”.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Jak to jest, że choć w „Komunii” oglądamy sytuację opresji (reżyserka w wywiadach zwraca uwagę na niewydolność instytucji społecznych, jeżeli chodzi o pomoc rodzinom znajdującym się w trudnym położeniu), to bohaterowie Zameckiej robią wrażenie tak bardzo wolnych? Gdyby było inaczej, raczej nie stanęliby oko w oko z publicznością na warszawskiej premierze filmu i wielokrotnie potem. Rzadko kiedy bohaterowie filmu dokumentalnego decydują się na taki krok. To chyba mówi najwięcej o warsztacie reżyserki, przez który, oprócz oryginalności, przebija dojrzałość i rozwaga. O tej ostatniej świadczy również fakt, że Zamecka zrezygnowała z wysłania filmu na prestiżowy festiwal filmów dokumentalnych w Amsterdamie, do którego się zakwalifikował, uznawszy, że w obecnym kształcie nie jest jeszcze ukończony. W rezultacie dramaturgiczna konstrukcja „Komunii” to majstersztyk (film powstał w oparciu o wcześniej sporządzony zarys scenariusza, reszty dopełnił świetny montaż Agnieszki Glińskiej), podobnie jak zdjęcia Małgorzaty Szyłak: dalekie od dokumentalnej „grubej kreski”, wirtuozersko operujące światłem i półmrokiem, choć realistyczne, to jednak poetyckie, nadające całości lekko alegorycznego charakteru — jak symetryczne ujęcie dziwnie jasnej postaci Nikodema w komunijnej albie na tle szarego wnętrza mieszkania.

Z podobnym, co w „Komunii” motywem — nastolatki o nieuprzywilejowanym pochodzeniu z determinacją podejmującej próbę sklejenia na nowo rozbitej rodziny — spotykamy się również w najnowszym filmie Grzegorza Zaricznego. „Fale” (Konkurs Główny ostatniego festiwalu w Gdyni, premiera kinowa 9 grudnia) wystartowały zresztą jako projekt dokumentalny. Zariczny spędził ze swoimi bohaterkami — dwiema młodymi adeptkami fryzjerstwa z nowohuckiego blokowiska — sporo czasu, po którym skłonił się ostatecznie ku realizacji filmu fabularnego. 17-letnia Ania z „Fal”, podobnie jak Ola, w obliczu inercji rodziców i pomimo — lub właśnie z powodu — młodego wieku chce popchnąć rodzinne sprawy do przodu. Również dwójka bohaterów medialnego „Placu zabaw” Bartosza Kowalskiego to dzieci postawione przez dorosłych w sytuacji bytowej dalekiej od sielanki. Jednak obydwa wymienione przypadki fabularne pachną determinizmem, a „trudne dorastanie” ma w nich jednoznacznie negatywny wydźwięk: uznane za zaniedbanie prowadzi do bestialskiej tragedii („Plac Zabaw”) albo po prostu do gorzkiego, rozczarowującego dla dzieci finału („Fale”). Na tym tle „Komunia” lśni jeszcze bardziej nieodbitym światłem, gdyż niezależnie od tego, jaki efekt przynosi strategia Oli, Zamecka wydobywa na plan pierwszy to, co w całym przedsięwzięciu jednoznacznie pozytywne: sprawczość, podmiotowość i subwersywność młodych bohaterów. I to szacunek wobec tych cech momentalnie wyłącza u widza mechanizm litości.

„Komunią” Zamecka dla polskiego dokumentu zrobiła mniej więcej to, co filmowa Ola zafundowała swoim rodzicom — wyrwała ich ze strefy komfortu, tchnęła powiew świeżości w ograne tematy. W gruncie rzeczy to film — pomimo delikatnej tematyki — lekko rock-and-rollowy, jak Nikodem na plakacie. Seans obowiązkowy spod znaku rewizji stereotypów.

Nasza ocena:

żarówki 6-01

tekst: Ada Minge