Godki o muzyce: listopadowy zawrót głowy
Parafrazując klasyka: Godać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej… A rozświetlać kulturę każdy z redaktorów powinien — Amen! Dział muzyczny Reflektora zaprasza na comiesięczny cykl pełen subiektywnych komentarzy do różnorodnych treści, które pojawiły się w ostatnich tygodniach na mapie polskiej twórczości muzycznej. W pierwszej odsłonie na warsztat bierzemy m.in.: „Drony” (Fisz Emade Tworzywo), „Czarną Madonnę” (formacja Ørganek), najnowszy klip „Up In The Hill” (Brodka), niezwykłą płytę-słuchowisko „Marmur” (Taco Hemingway) i wiele innych.
Agnieszka Rygol: Początek listopada to dla mnie muzyczna bomba! Na miesiąc przed premierą Taco Hemingway wpuszcza w otchłań internetu swoją najnowszą płytę-słuchowisko. Poszliście spać, czy chęć zwiedzania hotelu Marmur Wam na to nie pozwoliła?
Magda Tesluk: Zdecydowanie najnowszy krążek sprawia, że czuję się jak postać z horroru, która słysząc niepokojący dźwięk nie ucieka, a wręcz przeciwnie — kieruje się w jego stronę. Urzekła mnie zabawa dialogami i nawiązania do Kafki, które nie są bez znaczenia. Nastrój panujący w powieściach Franza odciska piętno na zawiłości przedstawionej w „Marmurze” historii. No i właśnie treść płyty rozwija się z każdym następnym kawałkiem, co nie pozwala oderwać się od podróży po świecie Szcześniaka.
Dawid Panic: Koncept-albumy w polskim hip-hopie to, według mnie, płyty, które są jak film — tylko kultowe lub mające dla nas wyjątkowe znaczenie oglądamy po kilka razy. Do reszty zazwyczaj się nie wraca, nawet jeśli były to filmy dobre lub bardzo dobre. „Marmur” ma piorunujące otwarcie, zrobiło na mnie podobne wrażenie jak kiedyś wejście bitu w „Przez stress” na „Tylko dla dorosłych” O.S.T.R. — otwarcie działające niczym zaklęcie przenoszące słuchacza w sam środek historii, której koniec trzeba koniecznie poznać. Niemniej jednak, jako że największą wartością koncept-albumów jest właśnie historia, z każdym kolejnym przesłuchaniem wrażenie imersji jest mniejsze, przynajmniej dla mnie.
Agnieszka: Zgadza się, koncept na „Marmurze” był strzałem w dziesiątkę. To swoiste potwierdzenie świetnej formy Fifiego i jego artystycznego rozwoju. Pod przykrywką banalnej historyjki o Szcześniaku, który przebywa wbrew swojej woli w tajemniczym hotelu, Taco śmiało może dać upust pełnej palecie myśli i emocji. A jak do tego dołożymy jeszcze utwór „Deszcz na betonie” z początku lipca oraz epkę „Wosk”, śmiało można doszukiwać się kolejnych analogii i odniesień w tej klamrze, którą wieńczy „Deszcze na betonie (?)” z „Marmuru”. Swoją drogą warto prześledzić sobie jeszcze raz teledysk do tego wakacyjnego singla — po odsłuchaniu całej trylogii robi jeszcze większe wrażenie. Zapewniam.
Dawid: Potwierdzam! Taco cały czas się rozwija i fantastycznie jest w tym uczestniczyć, każdy kolejny album to nowy pomysł i nowa jakość.
Agnieszka: Kilka godzin przed mrocznym „Marmurem” mogliśmy obserwować zjawiskowy klip Brodki do utworu „Up In The Hill”. Niesamowity hołd dla zespołu Queen, nie uważacie?
Dawid: Tak! Aż przypomniała mi się kaseta VHS, którą katowałem niemiłosiernie jako dzieciak: „Greatest Hits” spośród teledysków Queen z moim (wtedy) ulubionym, do „Radio Ga Ga”, na czele. Ale nawiązań u Brodki jest więcej. Tak w ogóle to na podobny pomysł wpadli już wcześniej Ras i Ment razem z Dwoma Sławami.
Magda: Nie tylko samym teledyskiem Brodka nawiązuje do Queenu, ale i tekstem. Trafnie kontynuuje problem utworu „Bohemian Rhapsody”. Oko, a nawet oczy skierowane w górę, gdzie trudno odróżnić realność od fantazji, gdzie tak naprawdę powinno poczuć się wolność i sens życia — zupełnie traci się pewność, a „zyskuje” ograniczenia.
Agnieszka: Okej, okej. Trochę wyszliśmy naprzód z nowinkami, zapominając o tym, co pojawiło się w poprzednim miesiącu. Nie można przecież nie wspomnieć o długo wyczekiwanych „Dronach” Fisza…
Dawid: „Mamut” był sensacją. Podczas gdy poprzednie krążki Tworzywa Sztucznego były dla mnie… niezrozumiałe (zarówno muzycznie, jak i tekstowo), to na „Mamucie” odnalazłem zrozumienie właśnie. Zrozumienie dla posiadania trochę innych priorytetów, trochę innych wspomnień, trochę innych blizn, trochę innych marzeń. Na tej płycie usłyszałem, że w sumie nie jest ważne, że wszystko stoi w ogniu, skoro ona mówi w zadymioną od papierosów noc, że jest spoko, że jest naga i świeci tyłkiem tak jak ja. „Drony” są mniejszą sensacją — przyzwyczajeniem, rutyną, tą przyjemną rutyną, na którą czekasz każdego dnia, wypruwając sobie żyły w korpo. Rutyną, o której myślisz pomiędzy przeglądaniem Facebooka i zastanawianiem się, czy powinieneś założyć Instagrama.
Magda: Rutyna, która powolutku pochłania człowieka i zaciera granicę między tym, co rzeczywiście istotne w życiu a tym, co ślepo powielane. Same słowa Bartosza Waglewskiego: I o tym również są »Drony«, o kryzysie duchowym — wskazują na pewne zgrzyty, bo niby chcę być indywidualistą, być bardziej asertywnym i kreować samego siebie, prawdziwego siebie, ale poddaję się masówce. Myślę, że ten dylemat podkreśla specyfika muzyczna „Dronów”, która jest kontynuacją poprzedniego albumu, ale o nieco bardziej pesymistycznym nastawieniu do rzeczywistości. Muzycy wciąż eksperymentują z gatunkami i ich połączeniami. Stawiają kolejny krok, tworząc coś więcej niż hip-hop. Charaktery elektroniki i jazzu są ewidentnie odczuwalne w oprawie muzycznej. Sądzę, że „Drony” to najbardziej melodyjny longplay w karierze braci Waglewskich, który dzięki swojej harmonii skłania do wsłuchiwania się w każdy utwór i pozwala skupić się na treści o zacieraniu się granicy między tym, co w nas a współczesną technologią, która zaczyna zawłaszczać sobie człowieka. Czy to w pociągu, czy w parku, kiedy odsłuchuję „Fanatyków”, mam wrażenie, że muzyka otacza mnie z każdej strony i wprowadza w trans dzięki dynamicznej perkusji i szybkim szarpaniom strun, a największym zdziwieniem są dla mnie tytułowe „Drony”, które są miksem i zabawą dźwiękami — oddają cały charakter i tematykę płyty mimo braku tekstu.
Agnieszka: To prawda, „Mamut” wprowadził słuchaczy w zupełnie nowe brzmienia. Bracia Waglewscy już wtedy zaznaczyli, że powoli wychodzą ze strefy komfortu, poszerzając estetykę hip-hopu o elektroniczne brzmienia. Jednak tym razem pierwsze skrzypce gra… pop! Ale ten nieoczywisty, ponury, demaskujący kłamstwa współczesnego świata. Choć płyta zaczyna się tanecznym „Telefonem” (początkowo tytuł tego kawałka miał brzmieć nieco inaczej: „Ajfony i seks” #ciekawostkireflektora), to z każdym utworem wprowadzany jest coraz to bardziej niepokojący nastrój. Zmieniają się także dźwięki: przykładowo „Kręte drogi” z Januszem Prusinowskim wyraźnie zakrawają o folk.
Dzieje się tu sporo, jednak po kilkukrotnym odsłuchu, warto zadać sobie pytanie: co konkretnie dla mnie przygotowała ta płyta. Co ona mi robi? Mnie wybitnie uderza przesłanie, które pojawia się w „Biegnij dalej sam”, gdzie ujmuje nie tylko fakt, że Fisz śpiewa (naprawdę!), lecz zawarte jest też pytanie: O jaki świat dziś walczysz / Jaki świat ci się marzy, a dalej pojawia się przestroga: Uciekaj chłopcze od / Wielkich idei bo / To pogoń jest za wiatrem / Wieje nad moim miastem / Wstawaj i biegnij tam / Gdzie mały człowiek jest / Nie zadawaj nowych ciosów / Wrócą ugodzić cię. Te słowa równie mocno, a może nawet i mocniej docierają do mnie z ust Gaby Kulki, której wersję „Biegnij dalej sam” możemy usłyszeć na drugiej płycie, stanowiącej dodatek w edycji specjalnej „Dronów”.
Magda: Ooo, coś czuję, że będę od Ciebie pożyczała tę specjalną edycję!
Agnieszka: Koniecznie! A jak tam debiutancki krążek „Stairs” zespołu Kroki? Tu mamy do czynienia z nieco innymi brzmieniami. To niezwykle alternatywny album utrzymany w konwencji R&B. Przesłuchaliście w całości?
Dawid: To przyjemne pół godziny. Muzyka do samochodu czy ogólnie do tego, żeby sobie leciała w tle. W dobrym smaku, w dobrym stylu, bez czegoś, co mogłoby mnie do niej przyciągnąć na dłużej, ale też bez niedobrej dla moich uszu nuty. Fajnie, chciałbym takie pół godziny od polskich debiutów proponowanych mi przez Spotify dostawać częściej.
Magda: Na mnie ich muzyka działa hipnotyzująco. Delikatne brzmienia i kojące głosy wokalistów sprawiają, że mam ochotę odpłynąć, krocząc po tytułowych schodach w górę, w zupełnie nieznaną rzeczywistość. Myślę, że łączenie ze sobą jazzu, muzyki soul oraz indie rocka jest eksperymentem nie tylko w muzyce, ale i na ludziach, na ich doznaniach. Właśnie dlatego mogę sobie pozwolić na odsłuchiwanie tego albumu jedynie w warunkach, w których nie muszę się skupiać na innych czynnościach.
Agnieszka: Sztuką jest pokryć złotem lub platyną swoją płytę, ale trzeba także potrafić sprzedać swoją trasę koncertową. A The Dumplings oraz Dawid Podsiadło są na to świetnym przykładem! Justyna Święs oraz Kuba Karaś, nasze śląskie Pierogi, promują najnowszym utworem „Kto zobaczy” swoją trasę koncertową, a także reedycję ostatniej płyty: „Sea You Later”. Natomiast Dawid Podsiadło z rozmachem przyszykował się do Andante Cantabile Tour. Kto Waszym zdaniem robi to lepiej?
Magda: Dawid w reedycji płyty „Annoyance and Disappointment 2.0” utrwala pewne elementy własnej, prywatnej historii: Pomoże wstać, pozwoli biec, niczego już nie boi się / Zawiąże buty, pstryknie w nos, nie puści z rąk („Tapety”). Zaś warsztatowo da się wychwycić większą dojrzałość muzyka: wyszlifowany, głębszy i mocniejszy głos robi ogromne wrażenie w czasie odsłuchu poszczególnych utworów. Czasami trudno uwierzyć, że wykonuje je sam Podsiadło. Czy warto usłyszeć tę przemianę Dawida? Pewnie, że tak! I właśnie będzie do tego okazja w czasie jego trasy.
Agnieszka: W czasie jego szalonej i pełnej znamienitych gości trasy: Julia Pietrucha, Kortez, Piotr Zioła, Tomek Makowiecki, Kasia Nosowska, Ten Typ Mes i wielu innych! Możemy poczuć się rozpieszczeni przez Dawida.
Magda: Dokładnie! Wracając jeszcze do reedycji — myślę, że The Dumplings świetnie odświeżają longplay utworem „Kto zobaczy”, który jest swoistym spoiwem wszystkich kawałków: nowych, jak i tych edytowanych.
Dawid: No nie wiem, mnie jakoś ta moda na reedycje nie jara… Za bardzo przeszkadza mi w tym wrażenie, że jest to tylko sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Takie płatne DLC w grach z małą ilością zawartości.
Agnieszka: Muszę przyznać, że również sceptycznie podchodziłam do tego zjawiska. Jednakże jest to całkiem dobre posunięcie i ukłon w stronę fanów, którzy czasem czekają nawet kilka lat na kolejne płyty swoich idoli. Dla mnie Pierogi jak najbardziej na propsie, choć najbardziej urzeka mnie Tomek Makowiecki w utworze „Coffee and Cigarettes”. Mam słabość do męskich wokali.
Magda: À propos długiego czekania… Organek nareszcie zaprezentował kolejną płytę! „Czarna Madonna” to większa intensywność gitary elektrycznej, lecz zdecydowanie mniejszy charakter vintage. Jak sądzicie, może warto zobaczyć tę zmianę na koncercie w MegaClubie w Katowicach, który dobędzie się pod koniec listopada?
Agnieszka: Zdecydowanie! Ja wybieram się na pewno! A na co warto wybrać się w najbliższych tygodniach? Oto nasze propozycje:
25.11 — Ørganek — MegaClub (Katowice)
25.11 — The Dumplings — Fabryka Porcelany (Katowice)
26.11 — XXANAXX — Królestwo (Katowice)
26.11 — Pezet — Fabryka Porcelany (Katowice)
27.11 — NowOsiecka — NOSPR (Katowice)
04.12 — Kroki — Szuflada (Chorzów)
08.12 — Mela Koteluk — Miasto Ogrodów (Katowice)
09.12 — Łąki Łan — MegaClub (Katowice)
10.12 — Agnieszka Chylińska — MegaClub (Katowice)
10.12 —11. Silesian Jazz Festival — Schmidt Electric feat. Miuosh & Ten Typ Mes — Miasto Ogrodów (Katowice)
16.12 — Hey — MegaClub (Katowice)
17.12 — ŚLĄSKI RAP FESTIVAL — Spodek (Katowice)
Korekta: Sylwia Jarocka