Zapewnię ci dobry czas – rozmowa z Eleanor Catton

W 2013 roku zdobyła prestiżową Nagrodę Bookera za powieść „Wszystko, co lśni” (ang. „The Luminaries”). Tym samym została najmłodszą laureatką konkursu, a 832-stronicowe dzieło stało się najdłuższym zwycięskim utworem w historii. Eleanor Catton miała wtedy zaledwie 28 lat, a udany debiut dawno za sobą – sześć lat wcześniej wydała bowiem „Próbę” (ang. „Rehearsal”). W tym roku nowozelandzka pisarka była jednym z gości festiwalu: Conrada w Krakowie oraz Ars Cameralis w Katowicach.

Eleanor-Catton, winner of the 2013 Man Booker Prize, fot. Janie Aire

Eleanor-Catton, winner of the 2013 Man Booker Prize, fot. Janie Aire

Dagmara Tomczyk: Zacznijmy od twojej debiutanckiej powieści –  „Próby”, która powstała jako praca magisterska na studiach z kreatywnego pisania. To niezwykle oryginalna i ambitna książka. Piszesz o skandalu seksualnym, który wybucha w szkole średniej i… nieoczekiwanie, zostaje zaadaptowany przez szkołę na spektakl teatralny. Historia jest tu misternie skonstruowana, a zagadnienia związane z teatrem i performansem mocno widoczne. Jak wpadłaś na pomysł, żeby napisać tę powieść właśnie w taki sposób?  Co było największą inspiracją przy jej tworzeniu?

Eleanor Catton: Właściwie wszystko zaczęło się na ostatnim roku studiów licencjackich z literatury angielskiej. Chodziłam wtedy na zajęcia z teorii dramatu, które bardzo mnie zajmowały. To wtedy po raz pierwszy spotkałam się choćby z feminizmem jako nurtem w naukach humanistycznych. Byłam tak bardzo zafascynowana spotkaniem z tego typu ideami, że postanowiłam poddać je próbie przez osadzenie w fikcyjnym kontekście.

W tamtym czasie zaczęłam więc pisać sztukę dla moich przyjaciół. Mieliśmy taki pomysł, że ja napiszę monolog i go wyreżyseruję, a następnie wspólnie go wystawimy. Jednak, z różnych przyczyn, życie potoczyło się inaczej i nigdy tego nie skończyliśmy. Ale już kilka miesięcy później zaczęłam myśleć o studiowaniu Creative Writing i właśnie wtedy wróciłam do monologu, uzmysławiając sobie, że mógłby on być równie dobrze pierwszą stroną powieści. Wstawiłam słowo „powiedziała” [eng. She said] przed wypowiedziami bohaterki sztuki i tekst wydał mi się znacznie ciekawszy.

Kiedy czytamy dramat, rozumiemy że nie jest on skończony, więc nasza wyobraźnia pracuje – zastanawiamy się jak powinien być zagrany, jak można by go wyreżyserować. Pomyślałam, że przeniesienie tego doświadczenia na formę powieści mogłoby być całkiem interesujące – właśnie po to, aby zachęcić odbiorcę do czytania w tak niekonwencjonalny dla tego gatunku sposób. Tak więc pomysł na skonstruowanie tej powieści pojawił się dość przypadkowo.

A co z tematem?

Jeśli chodzi o sam temat, to pojawił się on z moich obserwacji i doświadczeń. Kiedy zaczynałam pisać tę książkę miałam 20 lat i wciąż doskonale pamiętałam uczucia, które mi towarzyszyły, kiedy dorastałam – tę ogromną chęć bycia kimś innym niż jestem, zawstydzenie, lęk. Myślę, że chodzi tu przede wszystkim o doświadczenie bycia młodą kobietą. To taki okres, kiedy ty i ludzie wokół ciebie, zaczynacie rozwijać w sobie świadomość społeczną. Wszystko zamienia się w rodzaj zdobywania i tracenia dominacji w społeczeństwie. To prawdziwa ulga, kiedy wreszcie wyrywasz się z tego okropnego okresu życia (śmiech).

bryla-catton_flat

Twoja druga książka jest już zupełnie inna.  „Wszystko, co lśni” opowiada o gorączce złota w XIX-wiecznej Nowej Zelandii. Jak dotarłaś do tego historycznego tematu, który, jak mi się wydaje, nie był wcześniej poruszany w prozie?

W Nowej Zelandii pojawiło się kilka powieści o gorączce złota, ale ten fragment naszej historii raczej nie jest znany nigdzie poza Nową Zelandią, co jest zresztą zrozumiałe, bo to w końcu mały kraj. A pomysł na tę książkę od bardzo dawna miałam z tyłu głowy.

Kocham powieści przygodowe i uwielbiam klasyczne opowiadania, gdzie mamy do czynienia z pewną archetypową formą. Wielką przyjemnością jest dla mnie wracanie do takich książek jak „Wyspa skarbów”. Poza tym, uwielbiam też literaturę dziecięcą. Jest taka nowozelandzka książka „The Runaway Settlers”, która była dla mnie bardzo ważna, kiedy dorastałam. Opowiada o rodzinie, która ucieka z Australii przed znęcającym się ojcem – wszyscy zmieniają imiona i osiedlają się w Nowej Zelandii. Wiedziałam, że chcę zrobić właśnie coś takiego: że potrzebuję podobnie zaskakującej fabuły, która składa się na tego typu dynamiczne powieści. Chciałam sprawdzić, czy potrafię napisać powieść dla dorosłych, która jest wciągająca, a jej czytanie przynosi frajdę. Czułam, i wciąż czuję, znudzenie niektórymi współczesnymi książkami. Myślę, że wiele z nich w ogóle nie pobudza wyobraźni, bo autorzy za bardzo skupiają się wyłącznie na ludzkiej naturze. Pełno tam wkurzonych i samotnych ludzi, mnóstwo izolacji i rozmyślania. Oczywiście, lubię też wiele powieści tego typu, ale to nie jest ten rodzaj ekspresji, który mnie w literaturze interesuje najbardziej. Dzięki temu, że lepiej poznałam XIX-wieczną literaturę, przekonałam się, jak duże możliwości daje powieść.

Cały ten entuzjazm bardzo wpłynął na moją książkę, dlatego jest w niej wiele elementów, które pojawiały się w mojej głowie w różnych momentach życia. Spędziłam dużo czasu, myśląc o tej powieści, jeszcze zanim zaczęłam ją pisać, więc kiedy ludzie pytają mnie, jak długo nad nią pracowałam, odpowiadam, że pięć lat, chociaż nie jest to do końca prawdą. Po prostu pierwsze dwa lata upłynęły mi na myśleniu i czytaniu czy robieniu notatek – a więc budowaniu wiedzy o wszystkim tym, co miało pojawić się w książce. Gdybym miała dokładnie określić dzień, w którym ta powieść tak naprawdę powstała, to prawdopodobnie byłby to ten moment, kiedy zdecydowałam się użyć astrologicznej nadbudowy.

Eleanor Catton, fot. Robert Catto

Eleanor Catton, fot. Robert Catto

Już w tytule książki możemy znaleźć nawiązanie do astrologii. Myślę oczywiście o angielskim tytule „The Luminaries”, ponieważ w Polsce przetłumaczono go jako  „Wszystko co, lśni”, gubiąc ten astrologiczny kontekst. Czy możesz pokrótce wyjaśnić, co oznacza tytuł twojej powieści?

Angielski tytuł  „The Luminaries” jest rzeczywiście terminem wziętym z astrologii i odnosi się do Słońca i Księżyca, które w astrologii są uważane za planety, chociaż oczywiście w rzeczywistości wcale nimi nie są. To one jako, jedyne spośród siedmiu tradycyjnych planet, dają światło – ale oczywiście światło Księżyca jest pożyczone od Słońca, przez co pozostają jakby w relacji jyn i yang. Jung, psychiatra, którego prace były dla mnie bardzo ważne, widział ten rodzaj relacji między nimi jako odbicie naszego wewnętrznego i zewnętrznego życia. Księżyc byłby wszystkim tym, co jest w nas, naszymi wrażeniami, a Słońce tym, co jest wysyłane przez nas, czyli naszą ekspresją.

Uwielbiam tę ideę, dlatego chciałam napisać powieść, w której ta symbiotyczna relacja, przedstawiona w uczuciu dwóch młodych kochanków, będzie w centrum powieści, a cała reszta książki będzie obracała się właśnie wokół niej. Dlatego też każda postać jest związana z konkretnym znakiem zodiaku, co determinuje jej osobowość.

Struktura książki jest mocno zorganizowana. Zastanawiam się, jak udało ci się opanować tę imponującą i skomplikowaną historię?

To wymagało planowania, ale nie takiego, które polegałoby na wcześniejszym rozpisaniu całej struktury książki, a później przejściu do jej spisania. To zabawne, ale najbardziej radosnym i przerażającym momentem w pisaniu jest chwila, kiedy nie jesteś w stanie przeczytać tego, co dotychczas napisałaś. Zresztą myślę, że ten moment przychodzi dość wcześnie. Jeśli napisałaś, powiedzmy 30 stron, to najprawdopodobniej, kiedy znowu siądziesz do pisania, nie będziesz już w stanie przeczytać tego, co już masz, bo po prostu zajęłoby to zbyt dużo czasu.

Dlatego miałam setki plików na moim komputerze, które nazywałam „dokumentami kontrolnymi” – zapisywałam między innymi takie rzeczy jak listy scen, które już opisałam i takich, które chciałabym, żeby jeszcze się pojawiły.  Myślę, że opisywanie tego, co już się zrobiło jest bardzo ważne, kiedy pracuje się nad jakimś projektem. Dzięki temu wpadasz na kolejne pomysły, a przy tym masz podgląd całości.

catton_twarda2_bryla_flat

Jak to jest z twoim czytaniem? Jakie widzisz zależności między czytaniem a pisaniem? W jaki sposób czytanie pewnych książek może wpłynąć na autora?

Myślę, że czytanie jest większą częścią tego, czym jest pisanie. Jeśli chcesz stać się lepszym pisarzem, tym, co możesz zrobić, jest dążenie do tego, aby stać się lepszym czytelnikiem. Lepszym pisarzem zostanie ten, kto będzie poświęcał wystarczająco dużo uwagi czytaniu. Ja staram się czytać tak dużo jak mogę.

Poza tym myślę, że ważnym jest, by znać swoich czytelników i wiedzieć, czym się interesują. Przecież Twoja książka będzie czytana w czasach, kiedy żyjesz!

Nie można zapominać o historii i kulturze, a także o tym, by sięgać po różne gatunki literackie, aby pamiętać o tym, na co pozwalają inne formy. Rutyna i zamknięcie się na nowe idee niszczy dobrą literaturę. Dlatego też czytam dużo książek z XIX wieku, ale równocześnie wiele tych, o których  „mówi się i pisze”. Muszę się jednak przyznać, że wiele książek odkładam, jeśli nie sprawiają mi przyjemności. Życie jest zbyt krótkie, by tracić czas na coś, co na nas nie oddziałuje w żaden sposób.

Z pewnością żyjemy dziś w czasach szybkiej, krótkiej informacji, ale z drugiej strony, statystyki mówią, że książki stale się wydłużają, a średnia liczba stron rośnie. Wydaje się więc, że ludzie naprawdę lubią długą, wciągającą narrację. Twoja książka jest tego świetnym przykładem – w polskiej wersji liczy ponad 900 stron, a przy tym jest nagrodzonym Bookerem bestsellerem. Jak sądzisz, gdzie możemy upatrywać przyczyn takiego zainteresowania długą powieścią?

Myślę, że nasze obecne życie jest tak bardzo fragmentaryczne, że coraz bardziej poszukujemy tych doświadczeń, które może dać nam dobra literatura. To przecież takie przyjemne uczucie, kiedy zaczynasz czytać książkę, a autor zdaje się mówić: nie martw się, posłuchaj tylko tego, zrelaksuj się, a ja zapewnię ci dobry czas przez następne kilka godzin twojego życia (śmiech). Może przyjemność płynąca z lektury – a nawet rodzaj głębokiego spełnienia, które niejednokrotnie oferuje – znaczy dzisiaj jeszcze więcej niż kiedyś.

Technologia jest czymś niezwykle wygodnym i potrzebnym, ale pod pewnymi względami jej moc jest przerażająca. Dawniej ludzie stale ze sobą korespondowali, pisali listy, byli więc bliżej opowieści. A teraz? Ja jestem tutaj w Polsce, a mój mąż jest w Nowej Zelandii. Napisałam do niego niedawno, jak tam nasze koty, a on, zamiast opisać jak się mają, wysłał ich zdjęcia. I ja zrobiłam to samo – zamiast napisać mu jak fantastyczny jest Kraków, wysłałam pięć zdjęć Krakowa!

Obcowanie z internetem jest dla mnie równie głęboko niesatysfakcjonującym doświadczeniem, które przypomina uzależnienie. Publikujesz coś na Facebooku i od razu zaczynasz zastanawiać się, kto to zlajkował. To naprawdę okropne zachowanie, które doprowadza często do tego, że ludzie są spętani, zdesperowani.

Dlatego powrót do literatury ma sens. Potrzeba uczucia radości, zaskoczenia, zaspokojenia jest bardzo ludzka – jest czymś, co nas wszystkich jednoczy.

HRH The Duchess of Cornwall, Eleanor Catton and Robert Macfarlane, 2013 Chair of judges, fot. Janie Airey

HRH The Duchess of Cornwall, Eleanor Catton and Robert Macfarlane, 2013 Chair of judges, fot. Janie Airey

Studiowałaś literaturę angielską, ale również Creative Writing – kierunek, który jest coraz bardziej popularny, również w Polsce. W jaki sposób studiowanie tego jako formalnej dyscypliny może pomóc osobom, które chciałyby pisać?

Bardzo dobrze wspominam czas spędzony na tych studiach. Wydaje mi się jednak, że powody dla których ten kierunek jest pomocny, to niekoniecznie te rzeczy, których ludzie oczekują. Dla mnie największą korzyścią jest to, że daje ci on przyjaciół, że zaczynają otaczać cię ludzie, z którymi możesz porozmawiać w bardzo intymny i rzeczowy sposób o kwestiach, które dla większości osób są zupełnie nieinteresujące (śmiech). Myślę tu choćby o takich sprawach jak formalne rozwiązania związane z fabułą, tempo akcji czy kwestia tego, jakiej użyć perspektywy albo jakich określeń. To bardzo ważne: móc znaleźć się w takim miejscu, w którym możesz podzielić się z innymi swoimi opiniami.

Poza tym bardzo wartościową rzeczą jest to, że masz kontakt z tyloma różnymi czytelniczymi gustami. To było naprawdę świetne doświadczenie, że dzięki nowym przyjaciołom mogłam poznać książki, o których wcześniej często nie miałam pojęcia, i że ja również mogłam opowiedzieć im o swoich ulubionych autorach. Korzyści płynących ze studiowania Creative Writing jest znacznie więcej. Na przykład rozmawianie z kimś o nigdy niepublikowanych pracach to bardzo trudna rzecz. Musisz nauczyć się, jak być uprzejmym, ale też, jak być pomocnym –  mówienie  „wow, twoje opowiadanie jest wspaniałe!” nie wystarczy. Uczenie się tego jak traktować prace kolegów, to niewiarygodna korzyść dla pisarza, bo dzięki temu zdobywa umiejętności sterowania emocjonalnym, zawodowym i intelektualnym życiem. To bardzo delikatna sprawa, ale też na wskroś ludzka.

Poza tym nie wierzę w to, że ludzie dzielą się na tych utalentowanych i tych nieutalentowanych. Znacznie ważniejsze niż talent są nastawienie, pasja i otwartość. Myślenie w stylu: jeśli masz talent to świetnie, a jeśli nie, to zapomnij o tym, w ogóle mnie nie przekonuje. To bardzo przestarzały sposób myślenia, który, jak sądzę, pochodzi z okresu w historii, gdy duża część populacji była pozbawiona możliwości zajęcia się pisaniem.

Rozmawiała: Dagmara Tomczyk

Dziękujemy organizatorom Festiwalu Ars Cameralis za pomoc przy zorganizowaniu spotkania z autorką.