„Przemoc. Stop!” – o konkursie głównym Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje”

Za nami już osiemnasta odsłona Festiwalu „Interpretacje”, podczas której zaprezentowane zostały spektakle teatralne z całej Polski. Temat przewodni tegorocznej edycji brzmiał „Przemoc. Stop!”, a temu, jak nawiązywały do niego przedstawienia walczące w konkursie głównym o Laur Konrada, przyglądali się nasi dziennikarze.

„Podopieczni” reż. Paweł Miśkiewicz, for. M. Hueckel

Spektakl Mistrzowski „Podopieczni” reż. Paweł Miśkiewicz, for. M. Hueckel

BIAŁA SIŁA, CZARNA PAMIĘĆ
Reż. Piotr Ratajczak | Teatr Dramatyczny w Białymstoku

Miłosz Markiewicz: Piotr Ratajczak niewątpliwie wziął sobie do serca sformułowanie przypisywane Alfredowi Hitchcockowi, że „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Początek spektaklu jest bowiem szokujący, silnie angażujący widzów, a co za tym idzie – staje się obietnicą jeszcze silniejszych wrażeń. Nie powinno to jednak dziwić – to jeden z tych teatralnych tytułów, które wywołały burzę jeszcze przed swoją premierą. Lokalni politycy, dopisując niejako dodatkowy rozdział do reportażu Marcina Kąckiego, postanowili oprotestować premierę. To właśnie im zawdzięczamy więc dramaturgię pierwszej sceny spektaklu, w której grupa „widzów” próbuje nie dopuścić do prezentacji przedstawienia. Przyszło nam żyć w ciekawych czasach…

Można jednak odnieść wrażenie, że reżyserowi udaje się zastosować jedynie do pierwszej części Hitchcockowskiej frazy. Po mocnym początku otrzymujemy bowiem jeszcze kilka dobrych scen, jednak potem napięcie szybko wygasa, by przypomnieć o sobie w kilku jeszcze – znów przecież bardzo dobrych – momentach, lecz raczej już na zasadzie „ostatnich podrygów”. Otrzymujemy więc spektakl ciekawy, angażujący, choć nierówny, pozostawiający poczucie pewnego braku i niedopowiedzenia. Jest to związane także z brakiem dialogiczności. Choć twórcy twierdzą, iż „nie opowiadają się po żadnej ze stron”, łatwo zauważyć, że spektakl jest w swej wymowie raczej radykalny niż zbalansowany. Nie udaje się tej sytuacji uratować dającym do myślenia scenom wizyty w parku, wcześniejszym cmentarzu, czy historii upadku prokuratora, który stwierdził, że swastyka to symbol szczęścia. Znikają w zalewie innych scen, podlanych populistyczną agresją. Wielka to szkoda – zamiast spektaklu dobrego moglibyśmy bowiem otrzymać dzieło ważne, wznoszące się ponad konflikty i obnażające absurdy radykalizmów. Takich właśnie głosów w dzisiejszej rzeczywistości wciąż mocno brakuje.

„Biała siła, czarna pamięć ” reż. Piotr Ratajczak, fot. Bartek Warzecha

„Biała siła, czarna pamięć ” reż. Piotr Ratajczak, fot. Bartek Warzecha

PUNKT ZERO: ŁASKAWE
Reż. Janusz Opryński | Teatr Provisorium w Lublinie

Daria Sobik: Rozpasana dyskoteka, złote konfetti, hektolitry alkoholu. Przy akompaniamencie nieznośnej housowej muzyki odbyć się ma sąd nad milionami Żydów. Znamy tą historię bardzo dobrze, więc czemuż by nie opowiedzieć jej jeszcze raz. No właśnie, czemu?

Myślę, że w pewnych granicach jesteśmy skazani na niepokój. Są jednak określone granice niepokoju, który możemy wytrzymać. Słowami Grotowskiego można skwitować poczucie, jakie zostaje nam po obejrzeniu spektaklu „Punkt zero: Łaskawe” Teatru Provisorium w reżyserii Janusza Opryńskiego. Spektakl opowiada o historii oficera SS, Maximiliana Aue, który jako osoba wielce wykształcona przyczynia się bezpośrednio do zabiegu wyrywania „chwastów” w celu zbudowania niezbrukanego Żydami nacjonalistycznego ogrodu. Teatr niejednokrotnie podejmuje się próby opisania tajemnicy mechanizmów tej katastrofalnej zagłady, z większą lub mniejszą skutecznością. Zdaje się jednak, że to, co przedstawił Teatr Provisorium okazuje się opowiedzeniem tej tragedii jeszcze raz, tylko po to, by ją opowiedzieć.

Niezróżnicowana gra aktorska, oparta jedynie na krzykach i ekspresywnych gestach, nadmiar przepychu w inscenizacji, zasłaniający emocjonalność tematu, i w końcu sprowadzenie problemu seksualności bohatera homoseksualisty do agresywnych sekwencji gwałtu – te wszystkie elementy reżyserii znajdują ujście w jednym mianowniku – przemocy wobec widza. Widza, który musi przedzierać się przez krzyk aktorów, by choć przez chwilę miał szansę na refleksję, pytanie czy wątpliwość. Jedynym momentem, w którym pojawiła się szansa na rozmowę z widzem, był początkowy monolog głównego bohatera, który zadał pytanie o zachowanie współczesnego człowieka w podobnej sytuacji. Czy oceniałby równie karygodnie czyny oficera SS, gdyby sam stanął twarzą w twarz z wojną? Niestety nie trzeba było długo czekać na odpowiedź, gdyż nie obyło się bez słów Maximiliana w ostatniej scenie: Wy uczynilibyście podobnie.

„Punkt Zero. Łaskawe” reż. Janusz Opryński, fot. Maciej Rukasz

„Punkt Zero. Łaskawe” reż. Janusz Opryński, fot. Maciej Rukasz

KUMERNIS CZYLI O TYM, JAK ŚWIĘTEJ PANIENCE BRODA ROSŁA
Reż. Agata Duda-Gracz | Teatr Muzyczny w Gdyni

Kasia Kostrzewa: Tłum widzów przeciska się powoli przez wąskie drzwi używane na co dzień jedynie przez aktorów. Staję twarzą w twarz z odtwórcami ról spektaklu Agaty Dudy-Gracz, a młody, przystojny aktor wyśpiewuje pojedyncze przejmujące dźwięki wprost do mojego ucha. Ten chorał będzie towarzyszyć widzom przez cały czas trwania spektaklu, stając się muzycznym motywem przewodnim historii o Panience Świętej Kumernis.

Spektakl zainspirowany legendą o dziewczynie, która buntując się przeciwko woli ojca dotyczącej jej zamążpójścia, tak mocno prosi Boga o wybawienie, że ten ratuje ją od niechcianego ożenku, obdarowując długą brodą, która skutecznie gasi miłosne zapędy adoratora. U Dudy-Gracz legenda staje się jedynie pretekstem, by poruszyć bardziej złożone zagadnienie. Reżyserka wchodzi w dialog ze współcześnie trwającym kryzysem wartości i moralności, gdzie słowa tracą znaczenie, a powtarzane jedynie z przyzwyczajenia obrzędy jakąkolwiek moc. Dotyka ogrom przemocy i brutalności wylewający się za rampę sceny, gdy kobiecość ogołacana jest ze swej niewinności i przysługujących jej praw w scenach brutalnych gwałtów czy stosowanej przez ojców przemocy fizycznej. Przede wszystkim jest to jednak historia o poszukiwaniu miłości, tak trudnej do odnalezienia w dzisiejszym świecie. Nie wiem dokąd ten świat zmierza, skoro panienki na wydaniu od wołków miłowania uczyć się muszą — padają ze sceny słowa jednego z bohaterów.

W spektaklu Agaty Dudy-Gracz wszystko jest na swoim miejscu. Przejmujące śpiewy, funkcjonalna scenografia, ekstrawaganckie i krzykliwe kostiumy świetnie oddające charakter każdej z postaci. No i sami aktorzy. Prawdziwi do bólu. Rollercoaster emocji, który konsekwentnie nabiera prędkości od pierwszej minuty trwania spektaklu. Najsilniejszym ogniwem tego przedstawienia jest właśnie zespół aktorski Teatru Muzycznego z Gdyni. Jak złożony z wielu ciał organizm aktorzy przedzierają się przez coraz bardziej poruszające sceny. Końcówka spektaklu zalewa nas strumieniem łez płynących ze sceny.

„Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła” reż. Agata Duda-Gracz, fot. M. Hueckel

„Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła” reż. Agata Duda-Gracz, fot. M. Hueckel

NIEZNOŚNIE DŁUGIE OBJĘCIA
Reż. Iwan Wyrypajew | Teatr Powszechny w Warszawie

Ania Raj: Cztery postaci na scenie. Cztery postaci, krzesełka i reflektory. Cztery reflektory i cztery twarze. Tyle widzimy na początku spektaklu „Nieznośnie długie objęcia” w reżyserii Iwana Wyrypajewa. Wywołuje to u mnie natychmiastowe skojarzenie z didaskaliami w dramacie Samuela Becketta „Komedia”. Prawdopodobnie w ten sposób reżyser świadomie chciał nawiązać do tradycji teatru absurdu.

Po zobaczeniu tej prostej scenografii i zrozumieniu mechanizmu spektaklu w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy reżyser będzie w nim trwać całe sto minut. Okazało się, że tak. I? Oczekiwałam czegoś więcej w przestrzeni plastycznej spektaklu, a jednocześnie w pewnym momencie pomiędzy dwójką aktorów, Karoliną Gruszką a Dobromirem Dymeckim, coś się wytwarza. Jakiś rodzaj słuchania i mówienia jak w jazz-bandzie. Wydaje mi się, że pochyleni w swoją stronę aktorzy zamiast mikrofonów trzymają w dłoniach trąbki i ze sobą jazzują. Brawa dla nich. To piękny moment. Zresztą w spektaklu pojawiają się wypowiadane przez aktorów zdania lub słowa spoza głównych wątków, które jak dźwięki w utworze trafiają do nas mocniej, niż gdybyśmy je usłyszeli w innej melodii.

Poza tym cały spektakl oparty na dramacie autorstwa reżysera, z tekstem w jego stylu – z powtórzeniami, fragmentaryzacją, dygresjami, czarnym humorem, slangiem i wulgaryzmami – zmierza w określonym kierunku. Jest to kierunek mówiący o marnowaniu życia, braku duchowości, docenieniu siebie, a nawet (choć o tym nie wspomina) o docenieniu ciszy. Takiej, która pozwala nam żyć własnym życiem i czuć to życie nie tylko wtedy, kiedy umieramy. Pozwala nam „objąć” siebie, innych i własne życie.

Reżyseria własnego tekstu daje Wyrypajewowi prawo do użycia mało wyszukanych środków dla uzyskania wyszukanych rezultatów. Udaje się to do tego stopnia, że z początku mało atrakcyjny spektakl zaczyna wciągać. „Obejmuje” widzów nie plastikowym blichtrem, ale prostą surowością.

„Nieznośnie długie objęcia” reż. Iwan Wyrypajew, fot. M. Hueckel

„Nieznośnie długie objęcia” reż. Iwan Wyrypajew, fot. M. Hueckel

WRÓG LUDU
Reż. Jan Klata | Narodowy Stary Teatr w Krakowie

Natalia Stryj: Jedni chodzą do teatru, żeby się pośmiać, inni, żeby się czegoś nauczyć, a większość, by oderwać się od codziennych problemów. Idąc na spektakl „Wróg ludu” w reżyserii Jana Klaty można się czasem pośmiać, bo Ibsenowski dramat z początku przypomina farsę. Można się czegoś nauczyć, bo opowieść jest o mechanizmach systemu władzy. Natomiast na pewno nie można uciec od obecnej napiętej sytuacji w Polsce i Europie. Najlepszym dowodem na to jest improwizowany monolog doktora Stockmanna (Juliusz Chrząstowski), który zamienia się w manifest polityczny i trafia do publiczności na tyle wymownie, że całe przedstawienie kończy się owacjami na stojąco, co ostatnio rzadko zdarza się znudzonej publiczności.

Patrząc na chaotyczną scenografię i kostiumy trudno określić miejsce i czas akcji. Może to być zarówno Polska, jak i małe, uzdrowiskowe miasteczko w Norwegii. Znając wcześniejszą twórczość Klaty możemy być jednak pewni, że nie to jest klasyczna adaptacja dramatu. Możemy zatem przypuszczać, że posługując się tekstem dramatycznym opowie nam o problemach nadzwyczaj współczesnych.

Co więc może łączyć te dwie tak odległe historie i lokalizacje? Teoretycznie niewiele, a mimo wszystko sztuka jest na tyle aktualna i zrozumiała, że nie jest trudno dopatrzeć się w niej bezpośrednich odniesień do sytuacji politycznej w Europie. Pomijając uwspółcześnienie języka, tekst dramatu został jedynie nieznacznie zmieniony. Dowodzi to, że wrogów publicznych mamy od zawsze, a ich wybór zazwyczaj zależy od mediów oraz od nas – społeczeństwa, które może ślepo dać się manipulować lub otworzyć oczy i zacząć myśleć samodzielnie.

Z jednej strony jest to spektakl o konflikcie pomiędzy władzą a obywatelami. Z drugiej — o upadłych mediach, które w ciągu chwili mogą zrobić z przyjaciela ludu jego głównego wroga, nie zważając na prawdę. Z trzeciej zaś strony jest on o konflikcie dla nas najbardziej dotkliwym: o uchodźcach, polityce zatruwającej nam każdą dziedzinę życia i o społeczeństwie, które boi się o swoją przyszłość.

„Wróg Ludu” reż. Jan Klata, fot. M. Hueckel

„Wróg Ludu” reż. Jan Klata, fot. M. Hueckel

Korekta: Sylwia Klonowska