A w teatrze co nowego? Czyli relacja z Młodych Interpretacji
Młode Interpretacje to sekcja Festiwalu Sztuki Reżyserskiej, w ramach której prezentują się młodzi twórcy z oryginalną wizją teatralnej rzeczywistości. Dziennikarze Reflektora z uwagą śledzili poczynania reżyserów i reżyserek, zachęcamy zatem, aby razem z nami powrócić do festiwalowego świata i przyjrzeć się ich twórczości raz jeszcze!
ZRÓB SIEBIE
Reż. Marta Ziółek | Komuna//Warszawa
Kasia Zioło: Stworzenie siebie to rzecz trudna, ale konieczna. U podstawy jesteśmy przecież raczej nijacy. Jeżeli masz wątpliwości, otwórz Facebooka, wybierz się na siłownię, rower, terapię. Skocz na imprezę techno industrial! Spójrz w oczy tym wszystkim spoconym fizycznie i mentalnie, dzielnym i walecznym żołnierzom perfekcji i odważ się! ODWAŻ SIĘ powiedzieć im, że nie, ty nie potrzebujesz kolejnego crossfitu! Popatrz w lustro, zajrzyj sobie głęboko w oczy i wytłumacz tej bladej, pomarszczonej, nieszczególnie kreatywnej jednostce ludzkiej, że jest OK.
Jeżeli wyda ci się to trudne, udaj się jak najszybciej na spektakl Marty Ziółek pt. „Zrób siebie”. W czasie niezwykłego, performatywno-tanecznego zdarzenia spotkasz niepowtarzalne, doskonałe cyberistoty: Coco (Ramona Nagabczyńska), Lordi (Katarzyna Sikora), Beauty (Agnieszka Kryst), High Speed (Paweł Sakowicz) i Glow (Robert Wasiewicz), którym przewodzić będzie szamanka Angel Dust (Marta Ziółek). Wyruszysz w dynamiczną, niepohamowaną podróż w magiczny świat hiperhipsterskich źródeł doskonałości. Już po chwili zapragniesz sam wskoczyć w neonoworóżowe legginsy, obsypać się brokatem i dołączyć do tej radosnej gromadki. Chwyć ray-bany, strzel sobie selfie, przełknij kęs vegan-bio-gluten-free burgera i chodź!
A ja? Cóż, wybrałam się na ten spektakl z dużym dystansem. Z założeniem, że nie spodoba mi się wydumany przerost formy nad treścią, który (jak się spodziewałam) zaserwuje mi twórczyni i performerzy. Przyznaję, byłam uprzedzona. Ale oto niezwykłe zaskoczenie! Pomimo mojej karygodnej postawy, fantastycznie się bawiłam! Dostałam soczystego, energetycznego kopa i solidną dawkę dowcipu. Satyrę, która rozbawiła mnie do rozpuku. Owszem, przyznam, czuję, że kicz i tandeta, które pojawiły się na scenie, mogły zostać jeszcze bardziej podkreślone, dociśnięte. Ziółek mogła jeszcze bardziej pojechać po bandzie. Nie wydaje mi się też, aby potencjał wszystkich performerów został wykorzystany do końca. Postaci zostały zaledwie przedstawione, a ja po tym, co zobaczyłam, nie czuję się nasycona. Chcę więcej, chcę… pointy? Ale to właśnie dystans, śmiech, kicz i szaleństwo są najbardziej błyskotliwe w tym przedstawieniu. TO jest kluczem. Nie znajdziemy tu mrocznych analiz straumatyzowanej ludzkiej psychiki, doszczętnie druzgocących, mrocznych, apokaliptycznych wizji konsumpcjonistycznego społeczeństwa. Nie doświadczymy tu grzmiącej krytyki! NIE!
Ot, kapryśny, kolorowy, przepyszny smaczek. Piękny, świecący i ozdobiony lukrem.
Bon appétit!
DRUGI SPEKTAKL
Reż. Anna Karasińska | Teatr Polski w Poznaniu
Agata Kędzia: Co nas w teatrze wzrusza i dotyka? Co sprawia, że obrazy, które zobaczyliśmy, tkwią w nas jeszcze długo po obejrzeniu spektaklu? Czy współczesny widz jest zdolny do tego rodzaju przeżyć? Reżyserka „Drugiego spektaklu” zdaje się stawiać tezę, że… nie.
Choć przedstawienie jest przyjemne w odbiorze, dowcipne i ironiczne, to refleksja z niego płynąca zdaje się zamykać w twierdzeniu, że współczesna publiczność teatralna bywa w zasadzie wyłącznie znudzona, kapryśna i wymagająca od aktorów przeżyć niemożliwych do osiągnięcia.
Anna Karasińska zaczyna od zabawnego portretowania poszczególnych zachowań bywalców sal teatralnych: w jaki sposób wchodzi się do niej będąc spóźnionym, jaki wyraz twarzy przybrać, kiedy nic nie rozumiemy, ale absolutnie nie dajemy tego po sobie poznać, czy co zrobić, żeby komunikat „Boże, ostatni raz tu jestem” był wystarczająco wyraźny. Ta część spektaklu rozgrywa się na planie mikrogestów, ledwo widocznych uniesień brwi i kącików ust. Jest to niewątpliwie atut stanowiący o autentyczności zarysowanych typów, a przy tym prowokujący publiczność do szczerych wybuchów śmiechu.
Druga część jest dla mnie bardziej problematyczna. Jeden z aktorów siada wśród widowni i jako widz wydaje reszcie aktorów polecenia. Te niby-improwizacje pokazują, jak trudno jest przełożyć na język teatralny uczucia i myśli. Pełna zgoda. „Widz” wydaje jednak takie polecenia, które coraz trudniej jest odegrać – aktorzy dwoją się i troją, a ten tylko kręci nosem. Kulminacją tych niby-improwizacji jest moment, w którym pada polecenie: chcę coś poczuć. Aktorzy w różnych konfiguracjach próbują odegrać miłosną scenę tak, aby „widza” poruszyć. Warianty są dwa: „kocham cię” albo „odejdź”. Ale żadna z nich nie wywołuje w nim jakiejkolwiek emocji. Czy naprawdę teatr to tylko sceniczna gimnastyka aktora, który usiłuje wywrzeć wrażenie na kapryśnym odbiorcy? Nie zgadzam się z tezą, że do teatru przychodzi się po to, by dokonać eksperymentu: poczuję coś czy nie poczuję? Nie znam osób, które chodzą na przedstawienia po to, by móc później ponarzekać, że to wszystko jakieś takie miałkie i właściwie emocji to już ten teatr żadnych nie wywołuje. A może po prostu jeszcze ich nie poznałam?
VERSUS
Reż. Jędrzej Piaskowski | Teatr Nowy w Poznaniu
Daria Sobik: „Versus” to opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie, w której pod membraną sztucznie troskliwych pytań o zdrowie, samopoczucie czy sytuację w szkole skrywa się wyciekająca przez szczeliny uprzejmości żółć. Przemoc jest tu skutkiem braku umiejętności i chęci komunikacji, co prowadzi do nie-rozmów, nie-słuchania, nie-widzenia. Kończy się na agresji fizycznej, która objawia się nie tylko w gwałceniu wzajemnego spokoju, ale i w gwałcie syna – okrutnym, bezlitosnym, niezrozumiałym.
Inscenizacja oparta na wyważonej grze aktorskiej pełnej cisz, zająknięć, niepewności przeplatanej z brutalnymi atakami na intymność i wstrząsającymi monologami zachwyca złożonością charakterów, co skutkuje ciągle utrzymywanym napięciem w widzu. Za sprawą improwizowanego monologu Antoniny Choroszy poruszony jest również, szczególnie ważny obecnie, wątek o tym, jaką rolę w społeczeństwie powinna pełnić sztuka. Aktorka pyta o prawo do wypowiedzi, jakie rości sobie aktor w próbie odzwierciedlania rzeczywistych traum ludzkich, których sam osobiście nie przeżył.
Dramat Rodriga Garcii operuje poetycką lekkością, ale i agresywną potocznością, które znalazły ujście w znakomitym debiucie reżyserskim Jędrzeja Piaskowskiego. Spektakl jest dowodem na to, że o przemocy można opowiedzieć lekko i z dystansem przy jednoczesnym niebagatelizowaniu problemu. Poczucie humoru i absurdalne rozmowy o niczym nadają realności sytuacji przedstawionej. Aktorskie kreacje nie pozwalają na ostateczną i jednoznaczną ocenę postaw bohaterów. Scenografia i muzyka nie przytłaczają, lecz tworzą specyficzny, ale nie hermetyczny świat, w którym niejednokrotnie możemy przejrzeć się jak w lustrze. Przemoc, która nieraz próbuje wyrwać się na zewnątrz z naszych ujarzmionych gestów, zdań często niewypowiedzianych, jawi nam się dzięki „Versusowi” jako niejednorodna i niepojęta część każdego z nas. Być może w tym wniosku tkwi siła tego spektaklu.
KRZYWICKA/KREW
Reż. Alina Moś-Kerger | Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy
Agata Kędzia: Po wyjściu ze spektaklu „Krzywicka/Krew” długo myślałam o tym, jak trudno na język teatralny jest przełożyć ideę, nie zamykając jej w konkretnej fabule, ale pozwalając jej być refleksją pełną nie wprost wypowiedzianych znaczeń. W przypadku omawianej inscenizacji jest to refleksja o zmaganiu się kobiet z własną tożsamością w toku dwudziestowiecznej historii. Portret Kobiety opowiedziany głosami sześciu bohaterek. Są to wiarygodne, równe aktorsko kreacje, z których każda potrafi skłonić widza do uważnego wsłuchania się w jej opowieść.
Reżyserka Alina Moś-Kerger wykorzystała w spektaklu postać Ireny Krzywickiej – publicystki, pisarki, działaczki społecznej, która przed drugą wojną światową walczyła o prawo kobiet m.in. do edukacji seksualnej i antykoncepcji. Poznajemy również wojenną wdowę; wiejską dziewczynę, która donosi na męża komunistycznym władzom; emigrantkę zarobkową; żydówkę, która w każdym środowisku czuje się piętnowana; marzącą o macierzyństwie zakonnicę oddaną bez reszty Bogu i studentkę zakochaną w koleżance z akademika. Każda z sześciu opowiedzianych historii to obraz indywidualnej sytuacji kobiety, na którą wpływ mają polityka, religia, konwencje społeczne czy rodzinne wymagania. Uwikłanie kobiet w kręte ścieżki historii. Kiedy jedna z bohaterek opowiada o czwartym czerwca 1989 roku jako dniu pierwszej miesiączki – inicjacji w kobiecą dojrzałość, inna aktorka przerywa jej na poły kpiącym i sztucznie majestatycznym głosem: Czwarty czerwca 1989 roku to dzień, kiedy Polska zwyciężyła komunizm!. Znak zmarginalizowania narracji kobiet w toku dziejów, pisanych męską ręką.
Na wielkie brawa zasługuje ruch sceniczny, który wraz z muzyką fortepianową, graną na żywo przez Martę Kleszcz, wyznacza rytm przedstawienia. Choreografia Katarzyny Kostrzewy jest równoległą opowieścią o sytuacji kobiet, na tle której wybrzmiewają indywidualne historie poszczególnych bohaterek. Wspólne ruchy dziewcząt ubranych w identyczne, beżowe sukienki, są próbą nadania ich jednostkowym opowieściom uniwersalnego sensu. Czasem wyglądają jak bezwolne lalki, na których zewnętrzne nakazy wymuszają określony ruch, czasem choreografia oddaje istotę ich siły oraz solidarność, która potrafi połączyć kobiety w najtrudniejszych momentach.
Korekta: Sylwia Klonowska