Od zera (i hejtera) do bohatera – recenzja serialu „Haters Back Off”

14 października Netflix wypuścił serial o niekoronowanej królowej YouTube, Mirandzie, znanej szerzej jako Miranda Sings. Jak to się stało, że fikcyjna postać internetowa wkroczyła w strefę Netflixa i wypromowała się, będąc KOMPLETNYM beztalenciem? Przeczytajcie, kim naprawdę jest Miranda, za co jest uwielbiana, a także jak wykorzystać siłę internetu i… hejtu.

fot. Netflix

„Czy to jakiś żart?” – pytałam siebie, gdy nietrafiająca tak w dźwięki, jak i w kontury swoich ust, wymalowana dziewczyna w wirtualnym tutorialu pouczała jak śpiewać („Free voice lesson”) czy znaleźć chłopaka („How to get a Boyfriend THE MUSICAL feat. Miranda Sings”). Nie przypominała zwykłej youtuberki-celebrytki; była jakby jej karykaturą, postacią zbyt groteskową jak na medialne standardy. Z jednego video przeszłam do kolejnych, w których ta sama osoba coverowała znane utwory, naciągając dresowe spodnie pod pachy, źle wymawiając poszczególne słowa i śpiewając… A raczej wyjąc nieprzeciętnie. Jednak z jakiegoś powodu Miranda Sings była całkiem popularna i mogła się pochwalić dużą liczbą subskrybentów, ale też szokującą ilością złośliwych komentarzy. Zaczęłam się zastanawiać, kim ona jest naprawdę: kolejnym dziwakiem-ekshibicjonistą czy też kpiną wymierzoną w youtuberów? Bo to chyba musi być jakiś żart?

Spadajcie hejterzy!” [ang. „Haters back off!”]

„Cześć wszystkim, to ja, Miranda” – zaczyna z pewnym siebie uśmiechem każde wideo. Wydaje się, że istnieją równolegle dwa światy – świat Mirandy i świat należący do całej reszty. W tym pierwszym Miranda roztacza aurę diwy, ma zresztą ku temu powody. Jest przecież chodzącą kopalnią talentów! Wśród nich, oprócz talentu wokalnego (ponoć zaczęła śpiewać już po wyjściu z łona matki), wylicza talent taneczny, aktorski, bycie urodzoną modelką i magikiem, a także talent do jedzenia, chodzenia, oddychania… A jak to wygląda w świecie „całej reszty”? Nikomu nie umkną ani dziwaczne kadry jej filmików, ani jej niekontrolowane tiki, niekorzystna fryzura, jeszcze gorszy ubiór czy też okropne fałszowanie i absolutny BRAK jakiegokolwiek talentu. Nie można jednak zaprzeczyć, że Miranda to zjawisko, choć zjawisko kuriozalne.

Jednak wobec internetowego hejtu nawet jej chorobliwa pewność siebie ma swoje granice. Co jakiś czas Miranda zamieszcza video kręcone np. w szafie, gdzie płacze dotknięta komentarzami „hejterów” i odczytuje je na głos. Z czasem koncept się przyjął i przekształcił w swoisty rytuał, polegający na odpowiadaniu z wrodzoną ignorancją na (zwykle błędnie zapisane) słowa krytyki. Tragikomiczna walka Mirandy z hejterami jest tyleż bezsensowna, co donkichotowo absurdalna, bo kto przejmie się jej zrozpaczonym „stop it” [ang. przestań/cie], albo „back off” [ang. spadaj/cie]? Przecież jest tak łatwym obiektem kpin!

A jednak popularność Mirandy ciągle rośnie. W pewnym momencie zaczęło pojawiać się też coraz więcej samozwańczych obrońców jej „talentu”. Po internecie krążą pogłoski, że Miranda Sings to tak naprawdę „normalna” dziewczyna, która nazywa się Colleen Ballinger i… potrafi śpiewać. Colleen znana na YouTube jako „PsychoSoprano” podtrzymywała mit Mirandy będącej żywą dziewczyną z krwi i kości, aranżując na przykład nagrywane spotkania w dwójkę, podczas których obie śpiewały, ale… większość nie dała się nabrać. Miranda to „żart”, choć dużo ludzi tego żartu nie kupuje.

Początkowo „Miranda” była parodią przeświadczonych o swoim talencie samozwańczych „diw” z YouTube’a, przeznaczoną jedynie dla grona znajomych. Jednak video zostało upublicznione, a na Colleen spadły prawdziwe gromy. Jak przyznała w jednym z wywiadów: 9 lub 10 lat temu dokuczanie w internecie [bullying] nie było szczególnie znane. Fascynowali mnie jednak ludzie, którzy spędzali całe dnie po prostu siedząc w internecie i hejtując. A ja ich tylko do tego zachęcałam [1].

fot. Netflix

fot. Netflix

Niełatwo jest powstrzymać hejt w internecie. Pozorna anonimowość daje ludziom niepowtarzalną okazję do uzewnętrzniania swoich emocji. Colleen aka Miranda wzięła więc hejterów pod włos, bo przecież nie można z nimi wygrać. Choć komentarze w stylu: „masz okropny nos” godziły bezpośrednio w samą Colleen, cała reszta była jedynie żartem. Dziewczyna pozwoliła więc temu żartowi urosnąć.

Miranda to postać, która powstała w zasadzie dzięki interakcji z hejterami. Kiedy ktoś skrytykował jej śpiew, Colleen jeszcze bardziej fałszowała, po kpinach na temat jej ciuchów ubrała swoją bohaterkę w jeszcze gorsze stylizacje, jeśli ktoś hejtował jej makijaż, nałożyła jeszcze więcej szminki na usta, ostatecznie doprowadzając Mirandę do granic groteskowości.

Być jak Miranda

Dziś trudno uwierzyć w autentyczność Mirandy. Nie przypomina ona pierwowzoru, którym była ta „artystka”. Swoją drogą, o ironio, sama Colleen przestała drwić z mirandowatości i weszła w skórę dziewczyny wyśmianej i odrzuconej przez społeczeństwo, odstającej od „normy”. Choć nie było to intencją Collen, Miranda Sings stała się w USA symbolem walki z hejtem, a dziś uczy ludzi (szczególnie nastolatków, którzy są głównymi odbiorcami jej filmików) jak być sobą.

Na pytanie dziennikarki z programu telewizyjnego Today: „Dlaczego oni [fani – przyp. wł.] lubią kobietę, która nie potrafi nałożyć sobie szminki i jest trochę gówniarą? Dlaczego ją kochają?”, Colleen odpowiedziała:

Myślę, że to przez jej pewność siebie, serio. To w sumie pokrzepiające, kiedy widzisz dziewczynę, która nie dba o to, jak wygląda, nie nosi żadnego „filtru”, nie obchodzi jej, co ludzie powiedzą o niej czy do niej, mimo wszystko dąży do spełnienia swoich marzeń i po prostu kocha siebie. [Cały reportaż: KLIK!]

Co więcej, Ballinger przyznaje, że Miranda to w zasadzie część jej samej. Z jednej strony karykatura, a z drugiej to alter ego, które przejęło jej największe wady, obawy i niewiarę w swoje talenty czy urodę. Wydaje się, że każdy z nas ma w sobie Mirandę; to „gorsze” wcielenie, a w zasadzie cząstkę osobowości, której nie lubi, która jest wadliwa. Ballinger zachęca do uwolnienia własnej Mirandy i pokochania siebie takimi, jakimi jesteśmy, by nie dać się ogłupieć i omamić nierealną, idealistyczną wizją samych siebie, wciskaną nam w oczy w social media. Nic dziwnego, że ludzie pokochali pozbawioną instynktu samozachowawczego Mirandę, a ona sama wyszła im naprzeciw, również w objazdowym show, które Colleen Ballinger z powodzeniem organizuje już od kilku lat. Żeby zrozumieć, jak dużym cieszy się powodzeniem, trzeba zobaczyć choć fragment przedstawienia i usłyszeć piski towarzyszące przemianie Colleen w Mirandę podczas śpiewania „Defying Gravity”.

Nie można zaprzeczyć: Colleen Ballinger świetnie wykorzystała siłę hejtu, obracając zjawisko na własną korzyść i promując się nie tyle jako utalentowaną wokalistkę (którą jest), ale stając się znaną dzięki wymyślonemu przez siebie, pozornemu beztalenciu. Poza tym doskonale wyczuła możliwości, jakie daje internet, tym samym zasługując na tytuł:

Mistrzyni konwergencji

… Ale czego? Termin zaczerpnięty z m.in. nauk o mediach [ang. media convergence] pomimo wielu definicji może być najprościej opisany jako przenikanie się różnych mediów i stworzenie historii przedstawianej na różnych platformach medialnych. W jaki sposób Colleen Ballinger wykorzystała tę możliwość?

Od prywatnego żartobliwego filmiku, będącego „szyderą” z samozwańczych gwiazd wokalu, po rozpoznawaną osobowość YouTube’a – Miranda Sings przekroczyła wszelkie granice, również granice internetu. Po przełomowym video z 2009 roku („Free voice lesson”), Ballinger rozpoczęła jednoosobowe show, z którym podróżowała nie tylko po Stanach, ale także po Europie czy Australii. Jej kariera potoczyła się błyskawicznie, zataczając coraz szersze kręgi – Ballinger równolegle prowadzi konto znane jako PsychoSoprano (występując jako Colleen), współpracuje z wieloma innymi osobowościami z YouTube’a, otworzyła wirtualny sklep, w którym sprzedaje gadżety związane z Mirandą… Tam zakupić możecie m.in. jej sławne dresowe spodnie z napisem „Haters Back Off!”. Jakby tego było mało, w zeszłym roku Ballinger wydała książkę „Selp Helf”, napisaną przez Mirandę, a w końcu zaczęła podbijać telewizję, współpracując między innymi z komikiem Jerrym Seinfeldem. Stworzenie serialu okazało się kwestią czasu.

Pisanie scenariusza dla „Haters Back Off” musiało być jak układanie puzzli – poszczególne elementy pojawiały się na przestrzeni wielu lat w filmach na YouTube i należało to wszystko tylko zebrać w całość. Wielu ludzi dało się wciągnąć w świat Mirandy i było ciekawych jak wygląda osławiony „wujek”, pierwszy fan naszej bohaterki albo matka, która nie tylko wychowuje, ale i uczy wszystkiego Mirandę.

miranda_1

Ja też z zainteresowaniem usiadłam przed ekranem. Pierwszy odcinek nie podbił mojego serca; może przez rodzaj humoru, który może i sprawdza się w krótszym formacie filmiku na YouTube, ale tutaj niebezpiecznie zbliża się do żenady. Dałam jednak szansę serialowi i wciągnęłam się w historię o rezolutnej i bezczelnej dziewczynie oraz jej dziwacznemu otoczeniu. Pokpiwałam sobie z idei homeschoolingu [ang. domowa szkoła], która utrzymuje dzieci w przeświadczeniu o swojej wyjątkowości i odbiera im szansę na konfrontację z rzeczywistością. Pokpiwałam z ludzi uwiedzionych ideą sławy zdobytej za wszelką cenę, pokpiwałam sobie z neurotycznej matki-hipochondryczki i nierozgarniętego życiowo wujka, który starając się otworzyć Mirandzie drzwi do kariery, zdaje się rekompensować swoje stracone marzenia o sławie. I tak wciągnęły mnie te kpiny aż do ostatnich odcinków, po których znielubiłam „Haters Back Off”.

Wszystko dla show!

Czułam się oszukana. Ta bezczelna, pyskata, ale i rezolutna Miranda była dla mnie antidotum na nadmierną samokrytykę, obawę przed ośmieszeniem, wsparciem w codziennej walce o dobro swojego image’u w świecie zawyżonych standardów. Miranda była groteskowa, fakt, ale bardziej ludzka niż niejedna postać medialna. Wiem, wiem, to tylko iluzja. Jasne, ale było coś krzepiącego w tej postaci, coś, w co chciało się wierzyć. Serial zniszczył tę iluzję, odarł z tej cudownej nieprawdopodobności, a wrzucił w bardzo realny świat, w którym kontrast między jej arogancją a zagubieniem jej siostry jest niemal bolesny.

Przez to, że historia Mirandy nabrała bardzo realnego i smutnego wydźwięku, nie jest już orężem w walce z hejterami; nie jest nawet wymyślnym internetowym trollingiem. Jest karykaturą amerykańskiego snu praktykowanego w internecie na YouTube. Jest ofiarą wychowania przez nadopiekuńczą matkę i zbzikowanego wujka na osobę nieprzystosowaną do życia społecznego, bezkrytyczną, niepotrafiącą rozeznać się w prawdzie, żyjącą iluzjami swojego talentu, do którego przekonali ją opiekunowie, upośledzoną społecznie i emocjonalnie. A przede wszystkim jest owładniętym wizją sławy pośmiewiskiem, jakim jest niejeden uczestnik popularnych programów typu talent show, które tworzą współczesną telewizję. W nowej formule potencjalnie zabawne gagi rozpływają się w atmosferze zażenowania.

Naśmiewanie się z nieprzystających do nas jednostek to rzecz tak stara jak karnawał i pochody dziwaków; wpadki i wypadki od zawsze są dla nas „Śmiechu warte”. A jednak to smutne, że poprawiamy sobie nastrój kpiąc z ludzi, choćby i oni sami wepchnęli się nam przed twarze. Oswoiliśmy Mirandę za pomocą śmiechu, ale czy wyśmianie to nie forma hejtu? Uderzyło mnie to w jednej ze scen, gdy Miranda krzyczy do widowni: „I czemu się śmiejecie? Nie mogę być kochana?”. Owszem, ona sama weszła na tę scenę, musi więc liczyć się z opinią obcych ludzi, a ci potrafią być okrutni. Ktoś jednak powinien ją przed tym powstrzymać. I wiem, że finał serialu musi być wystarczająco prowokujący i niedomknięty, by wzbudzić u widzów głód następnego sezonu to czysto marketingowy wybieg. Jednak ilość dziejących się w trakcie trwania serialu dramatów mnie zawstydziła, bo koniec końców ja też się nabijałam się z tej dziewczyny, czy nie?

Jako fanka Mirandy czuję się takim obrotem sprawy zaskoczona, a nawet trochę zawstydzona… ale nie mogę serialu zhejtować. Ostatecznie jest tu sporo zabawnych momentów, a dla fanów wiele smaczków i mrugnięć okiem, na przykład pokazanie genezy stroju scenicznego Mirandy czy jej pseudonimu. Dla osób, które nie znały wcześniej tej postaci, serial może być niezłą satyrą na współczesne gwiazdorzenie w sieci. Może należałoby go pokazywać ku przestrodze w szkołach młodszym pokoleniom, które za główny cel w życiu uważa bycie „znanym youtuberem”. Koniec końców jestem pewna, że przy takiej reklamie serial doczeka się kontynuacji i będziemy jeszcze świadkiem perypetii prawdziwej anty-królowej YouTube’a, Mirandy Sings.

Nasza ocena:

żarówki 3-01

[1][The Guardian: https://www.theguardian.com/tv-and-radio/2016/oct/14/haters-back-off-miranda-sings-colleen-ballinger-the-queen-of-youtube-trolling].

korekta: Paulina Goncerz

Marta Połap