Chaosmuza: Mariaż free jazzu z Frakcją Czerwonej Armii
Tnij linie słów
Tnij linie muzyki
Rozwal obrazy kontrolne
Rozwal maszynę kontrolną
William S. Burroughs
Otoczka cudowności, wspaniałości wytworzenia się jedynej w swoim rodzaju wspólnoty, odwagi gestów i niezwykle chwytliwych, inteligentnych haseł znalazła swoje stałe miejsce w rdzeniu mitu o okresie kontestacji. Dla niektórych osób obraz lat 60. to punkt odniesienia w myśleniu o „dobrej zabawie”, bo przecież nic tak dobrze nie przykleiło się do idei rewolucji jak określenie ,,rewolucja seksualna”, praktyka zażywania całej palety narkotyków, a ściślej halucynogenów. Takie postrzeganie jednego z najważniejszych okresów drugiej połowy XX wieku nie szokuje, bo już sami artyści (choć nie wszyscy) przedstawiali rewolucję jako radosny czas spalenia blanta. Jest w tym moim karceniu trochę przesady, ale pamiętam czasy licealne, w których uczniowie, w tym również ja, odwoływali się do karnawałowych elementów konstatacji, a nie mieli pojęcia o płaszczyźnie ideologicznej całego ruchu. Może wynika to z przechwytywania przez kulturę popularną jedynie powierzchni; całej tej mitologii ubranej w nęcący polor, edukacji skupiającej się jedynie na ruchach lewicowych, rozpatrywania ich z pejoratywnym nastawieniem oraz przedstawiania lat 60. z perspektywy Stanów Zjednoczonych. Bitnicy, hipisi, członkowie sekt, Manson, Jimi Hendrix, Janis Joplin, przystanek Woodstock – to symbole tamtych czasów. Prawda jest taka, że był to okres bardzo zróżnicowany, intensywny, pełen opozycji i ścierania się różnych ugrupowań. Nie powinno się zatem mówić o rewolucji 68’ a (co byłoby zgodne z międzynarodowym wymiarem całego ruchu kontestacji) o rewolucjach.
Jednym z głównych ośrodków, w którym dokonały się bodaj najbardziej radykalne zmiany konserwatywnego świata, były tereny Berlina Zachodniego i Republiki Federalnej Niemiec. To właśnie tam studenci protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie, reżimowi szacha Iranu Mohammada Rezy Pahlawiego oraz wpływom amerykańskiej kultury konsumpcyjnej, która miała oddalić umysły klasy średniej od globalnych problemów. Napięcie wzrastało, a manifestacja przeciwko szachowi, zakończona śmiercią studenta postrzelonego przez policjanta, tylko podsyciła sprzeciw wobec władzy. Studenci o poglądach socjaldemokratycznych zmierzali w stronę radykalnej lewicy, a ich liczba stale rosła. W tym momencie można powołać się na hasło amerykańskiej rewolucji: ,,należę do 49%”, co miało świadczyć nie tylko o przynależności do lewicowych ugrupowań, ale również wskazywało na skalę zjawiska. Liderem niemieckich studentów został Rudi Dutschke, który w 1968 roku został postrzelony przez konserwatywnego, prawicowego, nienawidzącego komunistów Josefa Bachmanna. To wydarzenie jedynie podsyciło wściekłość niemieckiej lewicy, a na tym podłożu powstała Frakcja Czerwonej Armii (RAF – Rote Armee Fraktion), zwana również Grupą Baader-Meinhof.
Czasy niemieckiej konstatacji są, przynajmniej w moim odczuciu, czymś daleko odbiegającym od innych punktów zapalnych w 1968 roku. Francuski Maj jawi się jako laurka dla wolnej miłości, skandującego i rzucającego w policję kostką brukową tłumu; Stany Zjednoczone kojarzone są z hipisami, zażywaniem wszelkiej maści narkotyków; dla Polski 68’ to starcia z władzą, bunt przeciw cenzurze i usuwaniu studentów z uniwersytetów. Niestety, na tle tych ośrodków ruchów rewolucyjnych zapomina się o Jugosławii, Czechosłowacji, Włoszech i Niemczech właśnie. Jest pewien element pociągający, ale równocześnie niepokojący w niemieckiej konstatacji – ściślej w działalności RAF-u – i najprawdopodobniej jest to radykalizm, nieustępliwe podejście do życia oraz trwanie w swoich poglądach aż do śmierci. Właśnie dlatego nie może specjalnie dziwić fakt, że na terenie Zachodnich Niemiec, a dokładniej w Bremen, powstał jeden z najbardziej bezkompromisowych albumów w nurcie europejskiego free jazzu.
Można śmiało stwierdzić, że w 1968 roku Peter Brötzmann musiał się nieźle zdenerwować, bo właśnie w tym czasie wydał wraz ze swoimi towarzyszami album, który każdy koneser jazzu powinien znać, co nie znaczy, że od razu wielbić i kochać. Niemniej jednak „Machine Gun” jest pozycją osnutą legendą o wykańczających, owianych dymem i utopionych w alkoholu sesjach nagraniowych, o sympatiach lidera oktetu z RAF-em, czyli elementami świetnie wpisującymi się w mit lat 60. Używki, tworzenie do utraty sił i świadomości oraz radykalne lewicowe poglądy – to wszystko wytworzyło wokół grupy The Peter Brötzmann Octet otoczkę undergroundu i muzycznego manifestu. Właściwie tylko po opowieściach, dacie wydania (maj 1968 roku) okładce płyty i nieskrywanych poglądach zespołu można wnioskować, że „Machine Gun” to album rewolucyjny. W przypadku tego wytworu kultury bardzo istotny jest kontekst, bo bez niego ucieka ważna część całej niemieckiej kontestacji – razem z napiętą, niespokojną atmosferą, utrzymującą się w środowiskach studenckich. Dlatego nie bez przyczyny ostre dźwięki „Machine Gun” rozkręciły swoje zwoje, podreptały do studia w Bremen i zaczęły, jak się wydaje przy pierwszym odsłuchaniu albumu, jazgotać o rewolucji. Świat stanął w obliczu zmian; na muzykę też musiała przyjść wreszcie pora.
Pierwsze zetknięcie z free jazzem nie należy do łatwych. Trzeba do niego podejść cierpliwie, na spokojnie i przede wszystkim mieć w głowie całą plejadę artystów, którzy przetarli drogę awangardzie oraz zapewnili sporą dawkę dystansu. Myślę, że do tego specyficznego muzycznego ,,jazgotu” należy się odpowiednio przygotować i przejść przez historię jazzu w sposób linearny. Być może w moich przemyśleniach jest trochę nadgorliwości, ale można pomyśleć o skrajnej sytuacji, w której koneser tzw. muzyki poważnej nagle zetknie się z albumem Merzbowa lub innym wykonawcą muzyki noise. Już samo porównanie wprawia w poczucie dysonansu.
„Machine Gun” to pozornie album budowany w oparciu o chaos, chęć zaszokowania odbiorcy i wprawienie go we wściekłość. W morzu dźwięków w pierwszym utworze można usłyszeć splot odgłosów karabinu maszynowego i jazgotu całego oktetu, ale dopiero później zaczyna się prawdziwa gra. Po katatonii przychodzi moment uspokojenia, który sprawia, że można w intensywnym jazgocie dostrzec warstwy poszczególnych dźwięków. Saksofon barytonowy i fortepian tworzą oś główną przerw między eksplozją wszystkich instrumentów, ale pozorne opanowanie będzie zmierzało właśnie do nagromadzenia, do wyrzucenia wszelkich pokładów dźwięków. Rozluźnienie tumultu ma, w moim przekonaniu, uświadomić na jakich instrumentach i ich możliwościach bazuje „Machine Gun” oraz przygotować odbiorców na dalsze formalne chwyty grupy. Pauzy przeplatane wyczekiwanymi w napięciu pojedynczymi dźwiękami wykonanymi na jednej strunie pałeczkami albo długie, bebopowe wstawki wygrywane na saksofonie wodzą za nos, mamią i oszukują, że teraz nadejdzie chwila odpoczynku. Tyle, że The Peter Brötzmann Octet już na początku pokazali, na czym będzie ich album polegać, a momenty ulgi mają dodatkowo wzbudzać silne emocje. Grupa free jazzowych muzyków ukazuje strukturę muzyki w ogóle, warstwy i rodzące się emocje. Rozciągają dźwięki, badając możliwości połączeń, ale też, co moim zdaniem jest wyśmienitym chwytem, uderzają w oczekiwania odbiorców. Rok 68’ to jeszcze era bebopu, jazz-funku, ale jeszcze nie moment, w którym artyści odejdą od wszelkich formalnych standardów i zaczną eksperymentować. Nie jest to czas, kiedy free jazz wpisuje się wielkimi literami w historię jazzu. Dlatego połączenie społecznych, mieszczańskich przyzwyczajeń z muzyką w „Machine Gun” oraz jej polityczną podstawą wygląda jak jedna z wielu akcji RAF-u, bo całkowicie niszczy fundamenty i atakuje bezpieczne terytoria. Oktet Brötzmanna realizuje postulat zawarty w utworze Burroughsa – tylko dzięki cięciom, miażdżeniu i rozwałkom można dotrzeć do wnętrza, do machiny, a co za tym idzie – do źródła. Muzyka na albumie „Machine Gun” nieustannie wskazuje właśnie na rozwarstwienie i na badanie każdego elementu z osobna, jak również trudności wywołane pojawianiem się kolejnych poziomów dźwięków.
Po pierwszym zetknięciu z albumem można albo zostać całkowicie wchłoniętym przez katatonię, albo podreptać do bardziej harmonijnych utworów. Niemniej jednak album z maja 1968 roku to kamień milowy w historii jazzu. To również twór, który wypromował wszystkich muzyków biorących udział w projekcie Brötzmanna, do dzisiaj utożsamianych z free jazzem. „Machine Gun” to inspiracja, bo dał asumpt do powstania wielu grup (zwłaszcza skandynawskich); stworzenia zespołów złożonych z młodych muzyków pragnących eksperymentować i zmierzających do zburzenia pozostałych w kulturze tradycji.
Skład The Peter Brötzmann Octet:
Willem Breuker: klarnet basowy
Evan Parker: saksofon tenorowy
Peter Brötzmann: saksofon barytonowy
Fred Van Hove: fortepian
Bushi Niebergall: gitara basowa
Peter Kowald: gitara basowa
Han Bennink: perkusja
Sven-Ake Johansson: perkusja
korekta: Paulina Goncerz