Small talk – 7. edycja Festiwalu Kamera Akcja
Martyna Kleszcz: Dziś już wiemy, jak wielka jest w polskiej przestrzeni społecznej potrzeba dyskusji o kinie. I nie chodzi bynajmniej o jednostronny zapis, recenzję czy artykulacje spostrzeżeń wkrótce po wyjściu z seansu. Potrzebny jest wielostronny dialog między równymi sobie rozmówcami, potrzebna jest wymiana na kilku poziomach znaczeniowych, z której czerpać może każda ze stron. Tę lukę stara się od kilku lat zapełnić łódzki festiwal filmowy Kamera Akcja. Tegoroczna edycja to dowód, że udaje mu się to całkiem nieźle.
Weronika Migdał: Z roku na rok festiwal nie traci. Wręcz przeciwnie – zyskuje nowe, interesujące formaty. Stara się ten dialog sprowokować i urozmaicić. To dla mnie główna zmiana widoczna w festiwalu. Przestał być hermetycznym wydarzeniem, interesującym głównie dla wąskiej grupy ściśle branżowo-krytycznych odbiorców. W końcu teraz już wszyscy jesteśmy krytykami, czyż nie? Oczywiście, festiwal ma mocny, branżowy szkielet, ale to tylko zaleta. Uważam, że bardzo dobrym trzonem, budującym merytoryczną wartość KA, są przeprowadzane co roku w niewielkich grupach warsztaty oraz spotkania z zaproszonymi gośćmi.
M.K: Cześć warsztatowa, panele dyskusyjne i rozmowy z ważnym postaciami ze świata kina to ewidentnie największa wartość festiwalu. Luźne, rzeczowe i jednocześnie wyzbyte akademickiej narracji zebrały w tym roku liczną publikę. Może to one staną się zaczątkiem dialogu między polskimi krytykami. Dziś, mimo otwartości naszego środowiska, na łamach filmowej prasy czy internetu nie ma bezpośredniej konfrontacji myśli i opinii. Mało kto nawiązuje do innych tekstów krytycznych, do publikacji krytycznych; może bardziej z powodu obawy przed zarzutami niż z braku umiejętności czy wiedzy. Niegdyś to właśnie ów dialog stanowił siłę sprawczą polskiej krytyki. Festiwal Kamera Akcja to idealna lekcja dla nas – osób, które uczą się o kinie rozmawiać. Dobrą lekcją może być również różnorodność tematyczna i rozpiętość znaczeniowa spotkań, jaką od kilku lat proponują organizatorzy. Przenikanie się kina i innych dziedzin, sztuka programowania festiwali filmowych, kino i jego związek z miastem, relacje krytyka z aktorem to kwestie trudne i niejednoznaczne w ocenie, choć podczas spotkań ich dotyczących całkowicie się o tym zapominało. Mnie w szczególności zachwyciły dwa spotkania w ramach Śniadania krytyczek, podczas których wspominano postać krytyczki Marii Kornatowskiej i jej poprzedniczek z czasów międzywojnia. Tak mało się przecież mówi o zasługach kobiet dla polskiej krytyki, a tak wielki był ów wpływ.
W.M: Tak, kameralność spotkań jest znamienna dla tego łódzkiego festiwalu. Obcując z praktykami (i nierzadko autorytetami w konkretnych dziedzinach), czujesz się w zasadzie jak na spotkaniu przy kawie ze znajomymi. Absolutny brak dystansu prowadzących i pełna otwartość do wchodzenia w interakcję powtarza się podczas warsztatów co roku. Ja zapamiętam na pewno spotkanie z Wojciechem Smarzowskim po projekcji „Kuracji”. Chyba nigdy nie byłam aż tak bardzo zaskoczona, jak stereotypy mogą zakrzywiać rzeczywistość. Powiem jedynie tyle, że postrzegałam samą postać reżysera jako – delikatnie mówiąc „dość nieprzysiadalną”. Tymczasem absolutnie nigdy jeszcze chyba się tak nie pomyliłam. Spotkanie, a może raczej główny bohater spotkania absolutnie mnie zachwycił. Cała sala kinowa była wypełniona, a ja naprawdę miałam wrażenie, że wszyscy siedzimy przy niewielkich stolikach na prywatnym spotkaniu, w jakiejś kameralnej knajpie i rozmawiamy sobie ot tak, z przypadku o życiu. Prowadzący pozwolił toczyć się rozmowie jak chciała, więc dokładnie tak się stało. Powiem jedynie tyle, że człowiek o niesłychanie silnej osobowości, posiadający w domu około 100 siekier jest tak swojski, że zaczynam się bać sama siebie. Ciekawe były też dwa inne spotkania. Na warsztatach z dykcji, prowadzonych przez Paulinę Pabiś-Orzeszynę, dowiedziałam się o istnieniu takiej ilości mięśni w okolicach ust, o jakich nawet mi się nie śniło. „Aby język giętki powiedział wszystko…” itd. – tak, ta giętkość jest zdecydowanie pomocna. Jeśli już tyle mówimy, to mówmy wyraźnie! Z kolei dopełnieniem informacji technicznych odnoszących się do wypowiedzi, były warsztaty z Maxem Cegielskim, będące mini kompendium wiedzy o tym, jak z twórcą rozmawiać. Można było dowiedzieć się, że koniec końców, sukces w branży podobno i tak w dużej mierze uwarunkowany jest przez osobowość. Nie należy jednakże zapominać o tym, że to nasz rozmówca jest od nas ważniejszy, a zbyt wyraźna osobowość potrafi także wszystko spektakularnie zniszczyć. Przede wszystkim, warto rozmawiać! Oczywiście, first of all, warto również oglądać – nie zapominajmy, że Kamera Akcja to festiwal krytyków sztuki FILMOWEJ.
M.K: Rzeczywiście, w całym tym festiwalowym maratonie rozmów można niewybaczalnie zapomnieć o seansach filmowych. Niewybaczalnie, bo programowy dobór filmów w niczym nie ustępował spotkaniom i dyskusjom. Wszyscy chyba zdążyliśmy się już przyzwyczaić do festiwalowych dylematów wyboru między wydarzeniami. Co więcej, ich konieczność stała się już właściwie synonimem festiwalowego pluralizmu. Mnie w tym roku udało się dotrzeć między innymi na jeden z najnowszych greckich filmów, „Interruption”, który swoją premierę miał na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji. To mocny i odważny film; film, który ostatecznie zaciera granicę między teatrem a rzeczywistością. Jego obecność na festiwalu to dowód na to, że Kamera Akcja nie boi się rzeczy nowych i niewygodnych. Przecież to one popychają kino do przodu.
W.M: Niezbędnikiem każdego festiwalowicza powinien być zmieniacz czasu, to nie podlega wątpliwości! Zdecydowanie ułatwiłoby to doświadczanie rzeczywistości filmowych, a także świata realnego. Podczas festiwali nie dość, że jedno miesza się z drugim, to trudno nad wszystkim nadążyć. Niestety, życie to sztuka wyboru. Sztuka, którą z każdym festiwalem eksplorujemy na coraz wyższym poziomie. Ja zwróciłabym uwagę na dwa filmy, które w pewien sposób korespondują ze sobą, poruszając w zupełnie różny sposób kwestię relacji międzyludzkich. Nawiązuję mianowicie do filmów „Komuna” i „Plan Maggie”. Polecam obejrzeć dokładnie w tej kolejności. Jeden i drugi bazuje na rolach jakie przybieramy w związkach oraz konsekwencjach takich czy innych postaw i eksperymentów. Oba jednakże bardzo różnią się od siebie. „Komuna”, nagrodzona na festiwalu w Berlinie, jest głębokim studium przypadku bezsilności, destrukcji i ludzkiej nieporadności w obliczu świata bez jasno określonych granic. Z kolei „Plan Maggie” to w tym zestawieniu zdecydowanie lekki, łatwy i przyjemny film, chociaż pod względem fabularnym z „Komuną” ma tak naprawdę sporo wzajemnie przenikających się punktów.
korekta: Paulina Goncerz