Pozdrowienia z… Tbilisi. Pocztówki ze sztuką w tle
Każdy Gruzin jak mantrę powtarza legendę, że kiedy Pan Bóg stwarzał świat i dzielił ziemię między poszczególne narody, Gruzini odsypiali suto zakrapianą winem ucztę. Kiedy się obudzili, okazało się, że niestety Bóg rozdzielił już wszystko, co miał. Cóż teraz zrobimy? – zasmucili się Gruzini – Spóźniliśmy się, bo wznosiliśmy toasty na twoją cześć, wielbiąc i wychwalając twą dobroć… Pan Bóg wzruszył się na te słowa: Cudowni z was ludzie. Oddam wam więc najpiękniejszą ziemię na świecie, którą chciałem zachować dla siebie.
Od ośnieżonych szczytów Wysokiego Kaukazu, poprzez żyzne pola Kachetii (to stamtąd pochodzą najlepsze szczepy winogron, z których robi się ów napój bogów, wino), adżarskie wybrzeże Morza Czarnego, aż do zalesionych wyżyn i półpustynnych krajobrazów rodem z obcej planety tuż przy granicy z Azerbejdżanem… Gruzja nie jest jednorodna i to właśnie jest w niej pociągające. Pośród tej całej różnorodności znajduje się jedno ważne spoiwo: serce Gruzji nieustannie bije w Tbilisi, skąd przesyłam pocztówkę.
Platanowe aleje
Tbilisi łączy w sobie korzenną nutę orientu z europejską metropolią. Koloryt tego miasta unosi się w powietrzu: nad bazarami, gdzie kupuje się owoce lub soki z świeżo wyciskanych granatów (o niepowtarzalnym smaku!), na skwerach pod kwitnącymi krzewami, gdzie często spotykają się przyjaciele i znajomi, by porozmawiać. Duszę Tbilisi poczujemy też na szerokich alejach, głównych szlakach stolicy, gdzie po obu stronach drogi rosną monumentalne, skąpane w popołudniowym słońcu platany, a także na pobocznych uliczkach, gdzie miło zabłądzić można nawet wieczorem – Tbilisi to jedna z najlepiej oświetlonych stolic Europy – i zatrzymać się w knajpce na lampkę wina. Idzie sobie człowiek, taki jak ja, z głową w chmurach, tymi skwerami, alejami, kluczy uliczkami i uśmiecha się do przechodniów, a w Gruzinach najmilsze jest to, że oni ten uśmiech zawsze odwzajemnią. Tyle ciepła bije od tego kaukaskiego narodu, tyle radości, że mogłabym tam spędzać każde wakacje.
Historia z miłością w tle
Złoty wiek państwa gruzińskiego i zarazem jego stolicy przypada na przełom XII i XIII wieku, podczas panowania królowej Tamar. W pięknej i niezwykle mądrej królowej zakochał się nadworny poeta – Szota Rustaweli. Stworzył on narodową epopeję z miłością w tle, opiewającą odwagę, waleczność i charakter Gruzinów, o tytule „Rycerz w tygrysiej skórze”, którą poświęcił wybrance serca, królowej Tamar. Ta jednak bardziej niż dobro własne ceniła dobro Gruzji i dlatego odrzuciła zaloty poety. Jak mówi jedna z licznych legend na temat pary, zrozpaczony Rustaweli wstąpił do zakonu i zmarł w Jerozolimie. Dziś główna ulica Tbilisi, podobnie jak Teatr Dramatyczny, noszą właśnie jego imię.
Ornamentowe werandy
Miasto Tbilisi po raz pierwszy pojawia się w kronikach już w IV wieku. Jego nazwa wiąże się z obecnością ciepłych źródeł, na których powstało (gruz. tbili − ciepły). Jak już wcześniej wspominałam − miasto, jak i cała Gruzja, przeżywało swój największy rozkwit za czasów panowania królowej Tamar. Charakterystyczną cechą architektury Tbilisi są piękne, ornamentowe wykończenia balkonów. Znajoma Gruzinka, rodowita mieszkanka stolicy, zapewniała mnie, że werandy te są jedyne i niepowtarzalne. Swą unikatowość zawdzięczają wpływom różnych kultur: to przecież tutaj, od wieków, Wschód przenikał się z Zachodem. W dzisiejszych czasach owa „sztuka balkonowa” niestety popada w ruinę, dlatego tym ważniejsze staje się docenianie i chronienie tych niesamowitych dzieł sztuki, będących świadectwem niepowtarzalnego kolorytu Tbilisi.
Za was i za nas
Gruzini to niezwykle gościnny naród. Co warto dodać – bardzo lubią i szanują Polaków. Cenią zwłaszcza osobę naszego byłego prezydenta, Lecha Kaczyńskiego, który w czasie wojny w 2008 roku jawnie sprzeciwił się rosyjskiej agresji i opowiedział się za jednością Gruzji, Abchazji i Osetii Południowej, inicjując przyjazd przedstawicieli pięciu państw Europy Środkowej (w tym Polski). Nie należy więc być zaskoczonym, gdy zostaniemy zaproszeni na prawdziwą ucztę.
Wznoszenie toastów to część kultury, mentalności i codziennego życia Gruzinów. To jednak nie jest zwykłe polskie „na zdrowie!”, to nie rosyjskie „dawaj!”, a swoista życiowa filozofia. Toasty zawsze powinni podnosić mężczyźni. Mają one formę podziękowania: za miniony dzień, za wrażenia, za szczęśliwą podróż, za spotkanie…, albo życzenia: za jutrzejszy dzień, za to, byśmy spotkali się znowu. Za pokój na świecie, za Polskę i za Gruzję… I tradycyjny: „Za was” i w rewanżu „i za nas”. Jednakże toasty zazwyczaj przybierają formę rozbudowanej opowieści na kształt historii z morałem. Dopiero po wysłuchaniu do końca, można zamoczyć usta w winie i delektować się tym pysznym, gruzińskim napojem.
W Tbilisi na każdym kroku znajdziemy knajpki mające w ofercie wiele rodzajów tego boskiego napoju; podczas swych wędrówek natknęłam się nawet na pijalnię wina: do wejścia zachęcają humorystyczne napisy.
Napis po rosyjsku głosi: I kiedy nagle zapytasz, co kocham bardziej: Ciebie czy wino? Ja odpowiem, że wino. Ty się obrazisz i pójdziesz. Szkoda, że nie ze mną na wino.
Życie jest jak uczta
Jak już wcześniej wspominałam, Gruzja słynie ze swej gościnności. Mieszkańcy tego kaukaskiego kraju spędzają czas na biesiadach z rodziną i przyjaciółmi. Na stole pojawiają się stosy potraw, a kolejne toasty sypią się jak z rękawa. Gruzini szczycą się swoimi tradycjami i mają nawet powiedzenie, że każda minuta spędzona wśród gości wydłuża ich życie, więc cieszą się, że mogą łączyć przyjemne z pożytecznym.
Z Tbilisi związany jest najpopularniejszy gruziński malarz – Niko Pirosmanaszwili (1862-1918), znany bardziej pod pseudonimem Pirosmani. Niedoceniany za życia, wielbiony dopiero po śmierci, na swoich obrazach przedstawiał życie codzienne Gruzinów i mieszkańców stolicy – często w zamian za jedzenie lub dach nad głową. W jego twórczości dominują obrazy wystawnych uczt bogatych kupców i restauratorów, szczycących się swą hojnością. Obrazy gruzińskiego samouka są porównywane do dzieł najwybitniejszych artystów światowego prymitywizmu. Największą kolekcję dzieł posiada dziś Państwowe Muzeum Sztuk Pięknych w Tbilisi.
Каukaskie rytmy
Siedząc w tbiliskiej knajpie i leniwie sącząc wino, często jest się świadkiem spontanicznego wyjścia Gruzinów na parkiet. Nie są to jednak leniwe pląsy, a prawdziwe pokazy tańców ludowych – zawsze na najwyższym poziomie: z podskokami, wymachami i wspaniałą demonstracją gimnastycznych umiejętności. Zdumiewa i zarazem fascynuje mnie jeden fakt: wszyscy, ale to wszyscy Gruzini potrafią tańczyć swoje narodowe tańce. W Polsce jest to nie do pomyślenia – krakowiaka uczyłam się w podstawówce, a dziś nie potrafiłabym odtworzyć ani jednego kroku. A w Gruzji tańczą dosłownie wszyscy, co nie raz obserwowałam z zapartym tchem. Dodam, że tańce narodów kaukaskich należą do jednych z trudniejszych tańców świata i wymagają niezwykłej sprawności fizycznej. Kobieta w tańcu często uosabiana jest z łabędziem, mężczyźni zaś porównywani są z drapieżnym orłem, który z każdym gestem udowadnia swą waleczność i odwagę. Nie posiadam niestety nagrania z tych spontanicznych wystąpień – za każdym razem byłam zbyt zachwycona, by stracić choć parę sekund przedstawienia.
Tbiliska sztuka życia
Życie w Tbilisi płynie swoim nurtem. Miejscowi to uśmiechnięci ludzie, którzy zarażają swą energią i południową mentalnością, nigdzie się nie spiesząc i radząc to samo przyjezdnym. Za ich radą warto usiąść na werandzie z lampką wina, koniecznie zaprosić paru przyjaciół i cieszyć się swoim towarzystwem. Tegoroczny wakacyjny wyjazd dał mi bardzo dużo – wiele wrażeń, uśmiechu i radości. Doszłam do wniosku, że wróciłam do domu spokojna (a w każdym razie uspokojona). Kaukaz dał mi mnóstwo pozytywnej energii i zapału do działania, a od Gruzinów przejęłam fragment ich cudownej mentalności:
– o nic się nie martw i nie przejmuj się,
– nic na siłę: wszystko ma swój czas,
– wszystko będzie dobrze!
Czyż słowa te nie brzmią jak życiowe mantry, którymi powinniśmy kierować się w życiu tak samo jak drogowskazami? To chyba właśnie nazywa się życie z sztuką w tle.
fotografie: Agnieszka Wielińska
tekst: Agnieszka Wielińska
korekta: Martyna Góra