Ahmedowe impresje
Tego seansu nie dało się po prostu oglądać. Ten pokaz trzeba było przeżywać, każdym nerwem ciała, i każdym neuronem umysłu. Zabrzmiało górnolotnie, a będzie jeszcze gorzej. Pokaz „Przygód księcia Ahmeda” z muzyką Lód 9 graną na żywo otarł się o przeżycie mistyczne, a każdy kadr animacji zyskiwał z każdą kolejna nutą. Niepotrzebne były efekty specjalne, green screen czy CGI. Wystarczyła „wycinanka”, będącą arcydziełem niemieckiej awangardy oraz dwóch chłopaków czarujących klawisze, smyczek i syntezator. I zadziała się magia.
Takie oto impresje towarzyszyły mi tuż po seansie „Przygód księcia Ahmeda”. Nie sądziłam, że pierwsza pełnometrażowa animacja z 1926 roku zrobi na mnie aż takie wrażenie. Wybierałam się na ten film, podchodząc do niego raczej jak do filmoznawczej gratki niż majstersztyku animacji. A jednak było zupełnie inaczej, gdyż w ferworze zaaferowania pokazem umknął mi fakt, że przecież film w reżyserii Lotte Reiniger jest przedstawicielem niemieckiej awangardy lat 30.! Wiadomo, że animacja, której premiera miała miejsce 90 lat temu, mogłaby być dziś postrzegana jako dzieło, które się zestarzało, ale dzięki jakże nowoczesnej oprawie muzycznej zespołu Lód 9 zyskało ono nowe życie, drugie dno, mocny przekaz, który poruszył nie tylko mnie, ale myślę, że całą salę widzów wypełnioną do ostatniego miejsca.
Historia „Przygód księcia Ahmeda” mogłaby się wydawać prosta i szablonowa, z archetypicznymi postaciami i po części taka właśnie była, ale to był 1926 rok i Lotte Reiniger w doskonały sposób zdołała wykorzystać wszelkie dostępne jej środki wyrazu. Za pomocą techniki wycinankowej, czerpiącej z tradycji chińskiego teatru cieni oraz dzięki wykorzystaniu egzotycznych klimatów rodem z „Opowieści z tysiąca i jednej nocy”, ta awangardowa reżyserka stworzyła coś niezwykłego. Coś, co w 2016 roku – w oparciu o genialną ścieżkę dźwiękową w wykonaniu Michała Zdrzałka i Macieja Klicha – zrobiło piorunujące wrażenie. Dźwięki wydobywane przez muzyków z dwóch instrumentów i syntezatora wprawiały w wibrację każdy koniuszek ciała, a każdy animowany ruch postaci zyskiwał nowy sens. Niemy obraz ożywał, w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż moc muzyki dało się odczuć na własnej skórze. To nie były zwyczajnie ruchome obrazy – to były spektakularne eksplozje witalności, kolorów i kształtów, istne fantasmagorie. Niezwykłe zanimowanie postaci Wiedźmy czy latającego konia i potworów z dziwnego plemienia było porażające, ale i hipnotyzujące. W swej prostocie kadry i cienie postaci były doskonale zniuansowane, co dopełniła eksperymentalna muzyka elektroniczna. Efekt był powalający. Mówiąc wprost: zbierałam szczękę z podłogi, a potem nie mogłam przestać się uśmiechać. Trwałam w niemym zachwycie nad tym, co widziałam, słyszałam i czułam. I chyba nie byłam jedyna, bo wokół siebie widziałam rozpromienione twarze.
Wybór zespołu Lód 9 rodem ze Śląska na akompaniatora do tej perełki animacji był strzałem w dziesiątkę. Połączenie ze sobą dwóch awangard – filmowej i muzycznej – sprawiło, że „Przygody księcia Ahmeda” zyskały nowy blask i rzeszę wyznawców. Chłopaki z Lodu 9 wykonywali przeróżne utwory instrumentalne: od wariacji na temat klasycznych motywów muzycznych, jak podczas scen w Chinach, po zaskakujące frazy zahaczające o electro rocka podczas widowiskowych scen walki. Na tym pokazie spotkały się ze sobą tradycja i nowoczesność. Powstało z tego coś niezwykłego, co katowicka publiczność zapamięta na długo.
Jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek będzie jeszcze możliwość zobaczenia tego doskonałego połączenia, będę tam na pewno i polecam każdemu, gdyż to trzeba przeżyć na żywo i na dużym ekranie.
Muzyka w filmie spełnia wiele funkcji, ale w tym wypadku osiągnięto efekt wybitny. Kadry nie tylko zyskiwały na znaczeniu, ale dźwięki dodawały nieuchwytnego „czegoś”, co sprawiło, że cała sala biła brawo na stojąco. Pozostaję w zachwycie do teraz i nie mogę się otrząsnąć. Czekam na niespodzianki kolejnej edycji Ars Independent z niecierpliwością i liczę na więcej tak niezwykłych przeżyć.
korekta: Paulina Goncerz