„Królestwo za narracje” – #KongresKultury2016
Kongres kultury, odbywający się pod hasłem „Zbierzmy się!”, zakończył się w niedzielę, ale przed pracownikami kultury największe wyzwanie – zacząć realizować postulaty, które zostały wypracowane w ciągu trzech dni, w czterdziestu dwóch grupach roboczych, bo – jak mówiła w podsumowaniu dr hab. Iwona Kurz – To są zadania dla nas, a nie dla innych, do odrobienia i podjęcia.
Kongres kultury w założeniu miał stanowić od początku do końca przestrzeń demokratyczną, gdzie każdy mógł zgłosić swój temat debaty, wziąć w niej udział i zabrać głos. Ponieważ demokracja nie jest ustrojem idealnym, raz działało, a raz nie. W tych momentach, kiedy ujawniała się słabość przyjętych założeń, wychodziła tak naprawdę słabość pola kultury, jak i jego uczestników – brak wewnętrznej komunikacji.
Wbrew temu wszystkiemu kongres można uznać za duży sukces środowiska kultury. Trudno w jednym tekście wypunktować wszystkie założenia i deklaracje, które padły, nie tylko ze względu na to, że byłaby to bardzo obszerna publikacja, ale sama formuła paneli i stolików umożliwiała wzięcie udziału tylko w wybranych dyskusjach (odbywały się one jednocześnie).
Samo podsumowanie tego, dlaczego Kongres musiał się odbyć, zostało zawarte w liście Marii Janion, który na debacie otwarcia odczytała Kazimiera Szczuka, a jego treść była poruszająca i ostra:
Grzechem poprzedniej władzy było niedocenianie roli twórców i pracowników kultury. Dziś obserwujemy oczywisty, centralnie planowany zwrot ku kulturze upadłego, epigońskiego romantyzmu – kanon stereotypów bogoojczyźnianych i Smoleńsk jako nowy mesjanistyczny mit mają scalać i koić skrzywdzonych i poniżonych przez poprzednią władzę. Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu.
Postulaty i rekomendacje
Nakreślenie obszaru, którym zajmowały się grupy robocze podczas kongresu, pokazuje, z jakimi problemami zmaga się kultura w Polsce i – pomimo lęków i wątpliwości, które pojawiały się przed kongresem – nie dotyczyły one jedynie problemów wewnętrznych, ale poruszyły bardzo istotną kwestię – uczestnictwa i uczestnika, który nie może sam zadbać o ofertę kulturalną, jaka jest do niego kierowana. Środowisko powinno zatem wziąć odpowiedzialność za jej treść i jakość. Niejednokrotnie podczas debat, powracała kwestia wykluczeń ze względu na miejsce zamieszkiwania. Dotyczyło to zarówno uczestników kultury, jak i jej producentów (nazwijmy ich tak, choć to nie najlepsze określenie). Okazało się, chociaż nie było to dla nikogo zaskakujące, że instytucje w małych miastach są niedofinansowane, a jeśliby zrobić porównanie z instytucjami, które wspiera MKiDN – sytuacja jest tragiczna. Tym bardziej, że lokalne instytucje uzależnione finansowo od samorządów podlegają niekiedy również cenzurze ekonomicznej. Zadawano sobie również pytania, czy kategoryzowanie odbiorcy ze względu na jego miejsce zamieszkiwania, które a priori miałoby określać jego kapitał kulturowy, ma w dzisiejszych czasach sens i czy nie stanowi pewnej formy opresji. Pytania, jakie padały, to czy inny program artystyczny powinien być przygotowany dla mieszkańca Warszawy i mieszkańca Białegostoku? Zdaje się, że centryzm zaczyna być postrzegany jako zagrożenie dla funkcjonowania w kulturze. Okazuje się, że widok, jaki rozpościera się z centrum, bardzo często przysłania to, co dzieje się na peryferiach. Jednak głównym problemem w tym zakresie byłaby komunikacja pomiędzy tymi dwoma obszarami, co również przedstawiciele kultury stawiają sobie za zadanie wypracować.
Równy dostęp do kultury to postulat, który powtarza się ciągle, jednak pokongresowe wnioski to szansa, aby w jakiś sposób zacząć go realizować. Dotyczyło to również grup mniejszościowych, których instytucje, jak się okazało, nie mają swojej reprezentacji w Ministerstwie Kultury, a w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. To tak, jakby nie przynależały nigdzie – wynikało z wypowiedzi Joanny Talewicz-Kwiatkowskiej podczas debaty „Samoorganizacja w kulturze”. Pytanie tylko co zrobić, aby włączać mniejszości do udziału w kulturze polskiej, ale też pozwolić im na pielęgnowanie własnej, zamiast narzucać w tym kontekście absolutną asymilację.
Ogromna większość postulatów odnosiła się do problemów edukacji która – jak się okazuje – zawodzi na każdym poziomie. Rozpoczynając trudną i żmudną pracę u podstaw, należy dokonać reformy już na poziomie edukacji podstawowej, to jest – jak słusznie postulowano – przywrócić do szkół lekcje muzyki i plastyki, a także objąć programem film i nowe media, które stanowią współczesną, bardzo ważną formę poznawania świata kultury. O niedoskonałościach edukacji wyższej najwięcej mówiło się w kontekście szkół artystycznych. Przy okazji wypomniano, że edukacja artystyczna jest jedną z najdroższych budżetowo form edukacji wyższej. Istotnym postulatem było wprowadzenie parytetów do instytucji i akademii, szkolenia kadry pedagogicznej i wprowadzenie transparentności konkursów na stanowiska profesorów. Ten ostatni zarzut pojawiał się wielokrotnie. W tym miejscu niestety nie mogę powstrzymać się od krytyki, która dotyczy nieobecności w dyskusjach kwestii edukacji w zakresie krytyki i teorii kultury, która na kongresie prawie w ogóle nie wybrzmiała. Należy pamiętać, że teoretycy to również ludzie, którzy kulturę tworzą oraz w niej uczestniczą. Gdzieś pomiędzy wierszami cicho pobrzmiewał postulat wprowadzenia konkursów i stypendiów dla krytyków sztuki, co w Polsce właściwie nie istnieje.
Duże emocji wzbudził panel „Kultura bez przemocy” zaproponowany przez Artura Żmijewskiego i z tym tematem wiążą się istotne rekomendacje dotyczące funkcjonowania instytucji kultury. Temat instytucji tym razem okazał się punktem zapalnym. Tym razem, ponieważ podczas ostatniego kongresu, który odbywał się w 2009 roku, nie był pierwszoplanowy. Nie tylko w zakresie zatrudnienia – pojawiających się nowych terminów, takich jak prekariat i projektariat – ale w zakresie współpracy pomiędzy pracownikami tworzącymi zespół. Jak powinna funkcjonować instytucja kultury? Podczas panelu zaproponowano model partycypacyjny i włączający, który zakłada wiele autorów i autorek instytucji, dzielenie się odpowiedzialnością z twórcami, pracownikami i publicznością. W tym kontekście ciekawą lekturą pokongresową jest raport z działań grupy audytowej Artura Żmijewskiego, która została zaproszona przez Dorotę Monkiewicz do zbadania sytuacji wewnętrznej w Muzeum Współczesnym Wrocław.
Przy okazji innych debat w tym temacie padły krytyczne uwagi: czy instytucja, która zatrudnia pracowników zewnętrznych poprzez agencje tymczasowe, będące najgorszą formą zatrudnienia, powinna nazywać się instytucją kultury? Z pewnością warto to pytanie podać do przemyślenia.
Słabość instytucji ujawnił również głos artystów – Zbigniew Libera opuścił panel w proteście przeciw nierównościom płacowym oraz – już bardzo długo dyskutowanej bez znaczących skutków – kwestii braku ubezpieczeń artystów.
Podejmowano również tematy mocno współczesne, ale rzadko mają okazję wybrzmieć w debacie, która ma za zadanie wypracowywać późniejsze rezultaty. W tym przypadku – festiwaloza, która jest zjawiskiem atrakcyjnym, pochłaniającym dużą część pieniędzy z budżetu (bardzo często źle wykorzystaną), pozbawionym walorów edukacyjnych. Rekomendacje są takie, że skoro festiwale już muszą być, to należy je w jakiś sposób zreformować i dobrze wykorzystać.
Żeby jednak nie było, że na Kongresie mówiło się jedynie o problemach – chociaż problemy stanowiły bardzo istotną część całości – jedną z kongresowych rekomendacji było wprowadzenie prawa do zabawy, która ma ustanowić się wobec „obecnie proponowanej kultury historycznej, sadystycznej afirmacji smutku, nieszczęścia”. Ten postulat został powitany przez wszystkich dużymi brawami. Obok prawa do zabawy pojawiło się również, wspomniane w kontekście odbywającego się niedawno Festiwalu Porażek, prawo do porażki, która, jak słusznie zauważono, w Polsce jest powodem do wstydu i kpiny.
Podsumowania
Po raz kolejny – wbrew temu, czego się spodziewano i co zakładali nieprzekonani do inicjatywy – Kongres Kultury nie stał się miejscem, w którym debatowano, jak nie podejmować współpracy z nową władzą i uprawiano jej szeroko rozumianą krytykę.
Incydenty polityczne oczywiście były, ale też trudno mówić o zupełnej apolityczności inicjatywy. W sobotę przed Pałacem Kultury i Nauki odbył się protest „Nie oddamy wam kultury” przeciw ingerencji polityków w kulturę i obecnej polityce kulturalnej. Podczas przemówień padały hasła m.in. o „Misiewiczach kultury”, aby podkreślić, że nepotyczne zakusy partii rządzącej wcale nie ominęły tego sektora. Hasło skandowane podczas protestu ma szczególną właściwość, z którą można łatwo polemizować i zadać pytanie: do kogo tak naprawdę kultura należy i kto ma prawo do jej zawłaszczania? Najprostszą odpowiedzią byłoby oddzielenie kwestii własności od kwestii reprezentacji. My reprezentujemy kulturę, a więc nie pozwolimy wam na to, żebyście ingerowali w nasze działania, ponieważ mamy świadomość tego, że w polu kultury to my jesteśmy producentami i posiadamy do tego odpowiednie narzędzia i kompetencje.
Niedoskonałość demokratyczności kongresu, o której wspomniałam na początku, polegała przede wszystkim na tym, że wiele grup nie miało szansy, aby być reprezentowanymi. Sam system głosowania na tematy debat w większości wykluczył propozycje środowisk akademickich, reprezentowanych nie przez kadrę, ale przez studentów. Nie wzięto również pod uwagę głosu młodego pokolenia artystów i krytyków, którzy już na etapie wyboru tematów nie tylko nie mieli siły przebicia przez propozycje ekspertów i przedstawicieli „elity”, której definicje ustanawiane na kongresie znacząco się od siebie różniły, ale też nie stanowiły specjalnie ośrodka zainteresowania w różnych dyskusjach. Nie poruszono kwestii wolontariatów i staży, a także przymusowych, bezpłatnych praktyk w instytucjach, których odbycie warunkuje zaliczenie pewnego etapu kariery akademickiej. Głosy o hermetyczności instytucji kultury były bardzo ciche. Ale właściwie – trudno się dziwić. Odniosłam wrażenie, że wielu młodych ludzi po prostu nie jest zainteresowanych tym, co mogliby uzyskać przez, chociażby, udział w samych dyskusjach. Średnia wieku na salach była dość wysoka, co pokazuje, że wszelkie próby dyskutowania o losie absolwentów kierunków związanych z kulturą odbywałyby się prawdopodobnie bez udziału samych zainteresowanych.
Zdaje się, że najsilniejszym hasłem, które będzie reprezentowało tegoroczny konkurs kultury w mediach, jest: „Królestwo za narracje!”, jako postulat poszukiwania nowych tożsamości zbiorowych, a także wypracowanie narracji nas samych jako społeczeństwa. Patrząc na to, co udało się wypracować podczas tych trzech dni – możemy być pełni nadziei, ale też pamiętać o tym, że praca, która nas czeka, jest prawdziwą pracą u podstaw.
tekst: Anna Pajęcka
korekta: Paulina Goncerz