Pozdrowienia z… Lizbony. Pocztówki ze sztuką w tle

Miasto, w którym się żyje, nie jest miastem, które się zwiedza. Nie wsiadłam dotąd do zabytkowego tramwaju, ale wiem na których stacjach metra mogę zmienić linię. Nie wiem, gdzie można kupić najlepsze suweniry, ale znam wszystkie supermarkety Pingo Doce w okolicy. Nie jadam w restauracjach z szyldami „traditional portuguese cuisine”, ale chodzę na najlepszy bitok w mieście. Mapa wyznacza mi ulice, którymi mogę uciec od tłumu pełznącego w kierunku polecanym przez przewodniki. Przy jednej z takich ulic mieszkam.

fot-martyna-ludwig2

Calouste Gulbenkian, Fot. Martyna Ludwig

Okolica ma w sobie coś tak autentycznego, że przypomina bardziej wyobrażenie o mieście niż samo miasto. Plan filmowy. Koty żyją w leniwej symbiozie z gołębiami, staruszki patrzą na nie z okien. Nieustająca sjesta, w której mantrze znajduje swoje miejsce nawet hałas remontu jednego ze starych domów. Elewacje przeplatają odpadający tynk ze starymi azulejos, barwnymi kafelkami, pranie wysycha na zardzewiałych drutach. Worki ze śmieciami piętrzą się wieczorami w kątach drzwi wejściowych, bo tak wyrzuca się śmieci w tym pozbawionym osiedlowych śmietników mieście. Nocami słychać warkot śmieciarki i często jest to jedyny samochód, jaki tędy przejeżdża przez całą dobę. Pewnie dlatego, że kierowcom szkoda karoserii.

fot-martyna-ludwig

Fot. Martyna Ludwig

To w ogóle problem okołozamkowych dzielnic miasta – jezdnie ledwo przejezdne dla samochodów, chodniki zbyt wąskie dla pieszych. Położona na siedmiu pofałdowanych wzgórzach Lizbona nie jest też miastem dla rowerzystów. Ludzie z nieznanego mi powodu nie korzystają tu również zbyt chętnie ze skuterów i motocykli. Metro jest sprawne, ale rozbudowane raczej w kierunkach odległych od centrum dzielnic i przedmieść. Pozostaje więc chodzenie, którego skutki w ciągu pierwszych dni odczuwa się w mięśniach, przeklinając każde z siedmiu wzgórz Lizbony – do czasu aż któraś z przecznic odsłoni kawałek rzeki, albo urwany na skarpie park otworzy się na dachy miasta.

maat-fot-martyna-ludwig-2

LX Factory, fot. Martyna Ludwig

Od głównej alei Lizbony, czyli Avenidy de Liberdade wybudowanej w myśl wizjonerskiego planu markiza de Pombal, którego pomnik nad nią góruje, oddziela je ściana hoteli oraz witryn Prady i Vuittona. Tu zaczyna się tak naprawdę stolica kraju. Ułożona w tradycyjny wzór mozaika posadzki i rzędy platanów prowadzą do Baixy i Chiado, pełnych restauracji, sklepów i turystów, ale też pomników, widoków i szkieletowych ruin klasztoru Karmelitów, nieodbudowanego po trzęsieniu ziemi.

oficina-irmaos-marques-fott-martyna-ludwig

Oficina Irmaos Marques, fot. Martyna Ludwig

Na równoległym do Avenidy wzniesieniu znajduje się okolica Principe Real i jej liczne parki. Lizbończycy kochają zieleń, miejskie skwery i ogrody botaniczne, przypominające o kolonialnej historii kraju. Ogrody rozciągają się też wokół muzeów i galerii, jeden z najpiękniejszych w mieście otacza fundację Calouste Gulbenkiana, imponującą pod każdym względem, od architektury po kolekcję.

ogrod-fundacji-calouste-gulbenkian-fot-martyna-ludwig

Ogród fundacji Calouste Gulbenkian, fot. Martyna Ludwig

Projektanci miasta zadbali o to, żeby każdej drodze towarzyszył przynajmniej jeden zakątek z ławką i zielenią, przedsiębiorcy zadbali natomiast, żeby w każdym z nich znalazł się kiosk, w którym można kupić kawę, wino, albo tradycyjną ginję, czyli wiśniowy likier podawany w czekoladowych kieliszkach. Dobrze mieszka się w mieście, w którym nikogo nie razi przyjemność wypicia wina w publicznym ogrodzie.

oficina-irmaos-marques-fot-martyna-ludwig

Oficina Irmaos Marques, fot. Martyna Ludwig

Idąc w kierunku rzeki dotrzeć można do Bairro Alto, dzielnicy pięknej i starej, z mnóstwem barów i niewielkich restauracji, a także sklepów, galerii oraz pracowni lokalnych artystów i projektantów. Z ulic prowadzących przez wzgórza rozciąga się jeden z najlepszych widoków na Tag i most, u przęsła którego mieści się LX Factory, dawna fabryka papieru. Dziś są tu hipsterskie sklepy z dobrym designem albo modą vintage, restauracje i kilkupiętrowa księgarnia z trzema barami. Większość lokali zamykana jest w środku nocy, a wieczorami na ulicy można posłuchać muzycznych setów.

fot. Martyna Ludwig

LX Factory, fot. Martyna Ludwig

Kawałek dalej, w słynnym Belem, oprócz przewodnikowych must-visit, mieści się MAAT, muzeum techniki i architektury, otwarte niedawno w odrestaurowanej elektrowni, której wnętrze jest częścią stałej wystawy. W Belem znajduje się też lizbońska galeria sztuki nowoczesnej, w której kolekcji zobaczyć można nie tylko Picassa i Mondriana, ale i rzadkie dzieła kilku europejskich ruchów artystycznych.

maat-fot-martyna-ludwig-3

MAAT, fot. Martyna Ludwig

maat-fot-martyna-ludwig

MAAT, fot. Martyna Ludwig

Nowoczesne, minimalistyczne i postindustrialne muzea broniły mnie trochę przed tym, co wydawało się tak typowe, że zupełnie nieautentyczne: przed Fado. Nie zamierzałam pójść na koncert, na szczęście, z przyczyn towarzyskich, nie wypadało mi odmówić. W małej i brzydkiej restauracji o podświetlonych czerwonymi żarówkami ścianach, w środku tygodnia, w środku Alfamy, przy akompaniamencie portugalskiej i klasycznej gitary, kobieta w nieokreślonym wieku i o nieokreślonej urodzie, za to o bardzo mocnym głosie, śpiewała historię, z której rozumiałam tylko bezokoliczniki. Chorizo pachniało i stygło, ale jedzenie wydało mi się niegodne, piłam więc wino, bo wino jest godne zawsze. Później śpiewali mężczyźni, wyglądali jak sprzedawcy ryb albo pucybuci, w podkoszulkach i z wąsiskami, śpiewali o saudade, wielkiej tęsknocie.

maat-fot-martyna-ludwig-4

MAAT, fot. Martyna Ludwig

Rankiem, jak co dzień, wyszłam na balkon z kawą. Daleko za dachami, palmą i budowlanym żurawiem błyska małym niebieskim trójkątem Tag i sprawia, że jestem szczęśliwa. Słusznie zbudowano Lizbonę na siedmiu wzgórzach.

tekst: Martyna Ludwig

korekta: Martyna Góra