O tym, jak pokochałam dziwne rzeczy – recenzja „Stranger Things”
„Stranger Things” pochłonęłam w jedną niedzielną noc. Od paru tygodni z każdej strony napływały do mnie wiadomości, że to sezonowy must see. Jeśli lada moment nie zobaczę tego serialu wypuszczonego przez Netflixa, to będę wykluczona z serialowej społeczności. Znalazłam zatem wolny wieczór (a jak się później okazało – całą noc) i postanowiłam zweryfikować legendy krążące po internecie. Mogę to spuentować słowami: aż się łezka w oku kręci, takie to dobre! Nie ma jednego powodu, dla którego musicie się sami przekonać o wyjątkowości tego dzieła. Wszystko jest powodem, dla którego musicie zobaczyć ten serial! Ale zacznijmy od początku…
Bracia Duffer przenoszą nas w lata 80., do serca amerykańskiego miasteczka, znajdującego się na odludziu. Tam znajduje się typowe high school, w którym każda nastolatka marzy, by zostać królową balu maturalnego, a pod nieuwagę rodziców odbywają się potajemne randki. Pojawiają się poważne problemy: pić pierwszy w życiu alkohol czy postępować tak, jak nakazali rodzice? Poznajemy przystojnych, ale zacofanych osiłków i odludków, których ci zacofani osiłkowie przeważnie prześladują. Nic nowego, klimat przez każdego znany. I tutaj zaczyna się zabawa, ponieważ nastrój amerykańskiego snu jest tylko bazą dla powstania historii właściwej. W zarośniętym lesie obok miasteczka znajduje się budynek powszechnie uznawany za elektrownię. W nim dochodzi do zdarzeń, które mają niebawem zmienić życie mieszkańców. Coś, co ucieka z domniemanej elektrowni, sprawia, że jeden z miejscowych dzieciaków znika i nie zostawia po sobie nic, prócz zdesperowanych matki i brata oraz zdeterminowanych do odnalezienia go przyjaciół. I roweru – a dla miejscowego dzieciaka rower jest cenny tak, jak dla dorosłego najnowszy model ferrari.
Możemy ich kochać. Możemy nienawidzić. Aby serial odniósł sukces jego fabułę muszą wypełnić unikatowe postacie, których losy będziemy śledzić do końca sezonu. W „Stranger Things” mamy w czym wybierać. Amerykańskie miasteczko lat 80. jest doskonałą scenerią do budowania stereotypowych postaci i relacji międzyludzkich. Twórcy serialu żonglują sztampowymi wariantami w sposób świadomy i starają się przełamywać niektóre z konwencji gatunkowych. Historie poszczególnych postaci niekoniecznie kończą się tak, jak moglibyśmy przypuszczać.
W „Stranger Things” moje serce nieodwołalnie skradła trójka młodych przyjaciół zaginionego Willa. Mike, Dustin i Lucas to pełna energii banda dzieciaków, którzy nie tracą optymizmu. Ich pasja do komiksów, kreskówek, książek i filmów rekonstruuje nam młodość przeżywaną w latach 80. Chłopcy fantazjują o przyszłości, nauce i technologii. Ich środkiem komunikacji jest rower, porozumiewają się przez gigantyczne krótkofalówki, a najlepszą rozrywką są wielogodzinne partie gry w „Lochy i smoki”. Ich nerdowski urok sprawia, że serial nabiera lekkości i poczucia humoru. Klimat dzieła braci Duffer kojarzy się z kinem nowej przygody, datowanym na lata 70. i kojarzonym z wczesnymi filmami Stevena Spielberga. Chodzi o historie, w których dzieci odgrywają role główne, odkrywają tajemnice i odważnie stawiają czoła kolejnym przygodom. Wszystko zachowuje przy tym tradycyjne wartości, takie jak rodzina, przyjaciele i miłość. „Goonies” i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” to tylko dwie pozycje, do których odwołują się twórcy „Stranger Things”. A jest tego dużo więcej.
Jedną z najważniejszych postaci serialu jest Jedenastka. Chłopcy postanawiają postąpić na wzór swoich komiksowych superbohaterów i udają się odnaleźć Willa. Jednak w mrocznych i zamglonych lasach zamiast przyjaciela natrafiają na dziewczynkę, która wygląda jakby uciekła z zakładu dla obłąkanych. Ma ścięte włosy, biega w za dużych ubraniach, praktycznie nie mówi, a na ręce ma tatuaż z numerem jedenaście. Ten numer przyjmuje jako swoje imię. Okazuje się, że dziewczynka nie jest obłąkana, ale posiada obłędne zdolności kinetyczne. Potrafi przenosić rzeczy siłą woli, miażdżyć je i nawiązywać kontakt z ludźmi znajdującymi się po drugiej stronie świata (albo nawet z istotami nie z tego świata). Steven Spielberg miał ogromny wpływ na estetykę lat 80., stąd tyle odwołań do jego twórczości w „Stranger Things”, jednak pewien motyw z jego filmów zdaje się być wyjątkowo powiązany z postacią Jedenastki. Kiedy jeden z chłopców jeździ z dziewczyną na rowerze, nie sposób nie zauważyć inspiracji najbardziej sympatycznym filmowym kosmitą. Jedenastka to ludzkie odbicie E.T. – jest samotna, obca w nowym miejscu i różni się od każdej napotkanej w nim osoby. Tak samo jak E.T. w tych nowych okolicznościach odnajduje przyjaźń. Kiedy Mike wozi dziewczynkę na ramie roweru, nie można mieć już żadnych zastrzeżeń co do tego nawiązania.
W serialu oprócz nieprzeciętnie inteligentnych dzieciaków pojawiają się również nastolatkowie. Nancy, dobra uczennica, zaczyna się spotykać ze szkolnym łamaczem serc. Poprzez serię dziwnych zdarzeń, mających miejsce w miasteczku, zbliża się do uznanego przez wszystkich za odludka Jonathana. Chłopak – outsider i introwertyk z pasją do fotografii oraz dobrej muzyki – jest bratem zaginionego Willa. W obliczu trudnej sytuacji musi stać się głową rodziny i zaopiekować się matką, która (jak Jonathan początkowo przypuszcza) z rozpaczy straciła zdrowy rozsądek. W ten sposób rodzi się w serialu miłosny trójkąt. Nancy balansuje pomiędzy tajemniczym samotnikiem a szkolnym bożyszczem nastolatek. Oto połączenie wątku high school movies z horrorem science fiction. Każdy to lubi, nawet jeśli się nie przyznaje.
Ciekawą postacią jest również matka Willa, Joyce. Silna kobieta bardzo mocno związana jest ze swoim dzieckiem; nie odpuszcza, dopóki nie odnajdzie syna. Jako widzowie jesteśmy jedynymi osobami zdającymi sobie sprawę, że kobieta nie postradała zmysłów, ale dzielnie radzi sobie w demonicznej sytuacji. Poszukiwania syna Joyce prowadzi komendant Jim Hopper. W każdym amerykańskim miasteczku musi znajdować się taki glina, który dochodzi sprawiedliwości za zbrodnie dokonane na jego terenie. Nie da się zaprzeczyć, że „Stranger Things” bazuje na najprostszych uczuciach i stereotypach, ale to właśnie one tak doskonale pozwalają widzom dać się wciągnąć w świat tego serialu. To relacje międzyludzkie i emocje rozgrywające się pomiędzy postaciami sprawiają, że chętniej włączamy kolejny odcinek.
Wątek Joyce przywodzi na myśli kolejny film, którym inspirowali się twórcy „Stranger Things”. „The Poltergeist” straszył całe pokolenie lat 80. Fabuła opowiada historię rodziny zamieszkałej w nawiedzonym domu. Jednym z głównych problemów pojawiających się w filmie jest zaginięcie małej córeczki. Dziewczynka zostaje porwana przez duchy do innego wymiaru i komunikuje się z pozostałymi członkami rodziny za pomocą sprzętu elektronicznego. Nie jest więc przypadkiem, że w „Stranger Things” Joyce nawiązuje kontakt z Willem poprzez światło i telefony z innego wymiaru. Zarówno w „The Poltergeist”, jak i w „Stranger Things” jedyną osobą, która jest w stanie uratować dziecko, jest matka. To ona poświęci się dla własnego syna i uda w nieznane, niezależnie od tego, jakie niebezpieczeństwa staną jej na drodze. W „Stranger Things” pada bezpośrednie nawiązanie do „The Poltergeist” w dialogach pomiędzy postaciami. Kiedy matka zaginionego chłopaka przypomina sobie ich wspólną przeszłość, widzimy moment, w którym proponuje synowi wypad do kina właśnie na wspomniany horror.
Motywami wykorzystanymi w „Stranger Things” można by obdzielić co najmniej parę filmów. Pomimo ogromu nawiązań i intertekstualiów serial zyskuje dzięki mądrym inspiracjom i nie jest uznawany jako kopia, a raczej jako upamiętnienie i wspomnienie tego, co lata 80. wniosły do kultury popularnej. A było tego naprawdę dużo. W „Stranger Things” wszystko krzyczy: kochamy lata 80.! W pokojach dzieciaków wiszą plakaty filmowe z takich filmów jak „Szczęki”, „Martwe zło” i „Coś”. Początkowo bohaterowie serialu nawet nie przypuszczają, że będą postawieni w sytuacjach podobnych do tych, w których znajdują się ich ulubione postacie z filmów. W telewizji emitowany jest „He-Man”, postacie czytają książki Tolkiena, chłopcy wymieniają się komiksami o superbohaterach Marvela czy DC Comics. Odmienność Jedenastki tłumaczą sobie w oparciu o historię bohaterów stworzonych przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego. Jej umiejętności są dla nich supermocami. Jeden z chłopaków w obronie Jedenastki tłumaczy, że dziewczyna jest jak mutant z serii komiksów o X-Menach. Jest odtrącona przez społeczeństwo i traktowana jak odludek z powodu niezwykłych zdolności, jakie posiada. Kiedy chcą sprawdzić, czy kinetyczna moc dziewczyny działa w każdym momencie, proszą ją o podniesienie modelu Sokoła Millenium, znanego wszystkim jako statek Hana Solo z „Gwiezdnych wojen”.
W „Stranger Things” wszystko komponuje się w idealną całość. Po pierwsze, wielkie ukłony dla osób odpowiedzialnych za casting do ról chłopców. Dla większości tych młodych aktorów występ w tym serialu jest debiutem, a grają oni fenomenalnie. Przyćmili nawet grającą Joyce Winonę Ryder. Każdy z nich uzupełnił swoją postać unikatowymi cechami, zyskując przy tym rzesze fanów. Ich rewelacyjny wpływ na atrakcyjność serialu potwierdza zmiana decyzji twórców „Stranger Things” w sprawie drugiego sezonu. Początkowo druga część miała odbywać się paręnaście lat po wydarzeniach z pierwszej odsłony. Postanowiono jednak wykorzystać potencjał młodych aktorów, dzięki czemu zobaczymy ich w kolejnym sezonie serialu.
Na pierwszy plan realizacyjnego majstersztyku wysuwa się natomiast hipnotyzująca muzyka. Pojawia się zawsze w odpowiednim momencie i dopowiada historię. Jest połączeniem dźwięków elektronicznych, klasyki rocka i przebojów lat 80. – zakres inspiracji jest zatem bardzo szeroki, ale dźwięk został zmontowany doskonale. Warstwa muzyczna wprowadza widza w stan oczekiwania na rozwinięcie akcji i wywołuje gęsią skórkę. Bohaterom towarzyszą przeboje tak znanych zespołów, jak Jefferson Airplane czy The Clash. Warto wspomnieć także o scenografii inscenizacji, tzw. mise-en-scène, wszystko bowiem bardzo dokładnie odzwierciedla styl życia w amerykańskim miasteczku lat 80. Moim ulubionym motywem jest wykorzystanie lampek świątecznych przez Joyce. Kiedy kobieta spostrzega, że może kontaktować się z synem za pomocą elektryczności, postanawia wykupić wszystkie świąteczne światełka i montuje je w każdym pomieszczeniu w domu. Ostatecznie rozwiązanie okazuje się na tyle dobre, że Joyce tworzy za pomocą świątecznych świecidełek alfabet, aby uzyskać szczegółowe odpowiedzi na pytania od własnego dziecka. Kiedy Joyce mówi do sterty światełek, nie chce nam się śmiać. Jesteśmy przejęci i wzruszeni. Do tego motywu długo będę powracać.
Dobry serial rozprzestrzenia się jak plaga. „Stranger Things” to sztos. „Stranger Things” to hołd dla kultury popularnej lat 80. „Stranger Things” to wulkan emocji, paleta z wszelakimi odwołaniami do znanych i lubianych wytworów popkultury. To humor, świetnie wykreowane postacie, tajemnica, napięcie, lekkość, dobre dialogi i doskonała muzyka. „Stranger Things” to rozrywka na najwyższym poziomie. I tak, jak chcieli tego twórcy kina nowej przygody: nie będziesz się nudził. Pochłonie cię od razu.
Ostrzeżenie: Po zobaczeniu serialu możesz dostać zawału serca, kiedy, idąc drogą, widzisz, że latarnie zaczynają niepokojąco mrugać, a w słuchawce telefonu zamiast głosu siostry słyszysz dziwny szmer. Potwierdzone info.
korekta: Sylwia Klonowska