Pozdrowienia z… Budapesztu. Pocztówki ze sztuką w tle
Czy era pocztówek minęła bezpowrotnie? Ufamy, że nie. W nawiązaniu do tej tradycji rozpoczynamy nowy cykl będący mariażem sztuki i lata. Wakacje, podobnie jak sztuka, zmieniają sposób patrzenia na codzienność. Być może to przez słońce i zmianę otoczenia rozbudza się w nas ciekawość poznawcza. Chętnie wyruszamy na podbój Nowego, odkrywamy nieznane, chłoniemy, co obce. Nasi autorzy poszukują śladów sztuki w miejscach swojego wakacyjnego odpoczynku i przesyłają gorące pozdrowienia. Szkoda, że was tu z nami nie ma!

fot. Marta Połap
Z pewnością znajdą się tacy, którzy na samą wzmiankę o „dobrowolnych wakacjach w mieście” popukają się w czoło. Ja jednak lubię zagubić się w obcej kulturze i zupełnie niezrozumiałym języku oraz rzucić w wir wydarzeń, których dostarczyć może jedynie miasto. Nawet za cenę obłapiającego bez litości lepkiego upału.
Budapeszt jest egzotyczny i swojski jednocześnie, bezsprzecznie piękny, ale szorstkie to piękno. Karaluchy buszują w bocznych uliczkach, upał przykleja się z fragmentami miasta do ciała ledwo opuści się hotelowy pokój, a remonty uliczne psują czasem dobry kadr. Z drugiej strony, dzięki remontom właśnie Most Wolności został, ostatnio nomen omen, uwolniony od ruchu ulicznego, tym samym co noc ściągają tu ludzie w różnym wieku, by wspiąć się na nitowane łuki mostu i gubić spojrzenie w migoczącym Dunaju. Upajają się wolnością i upijają bez obawy, a przechadzający się bulwarami policjanci nie zwracają najmniejszej uwagi na tłoczące się opróżnione butelki. Jeśli więc wybierasz się do Budapesztu w najbliższym czasie i szukasz dobrej imprezowni już wiesz, gdzie powinieneś się udać, prawda?

Most Wolności, fot. Marta Połap
Z powodu generalnego remontu zamknięto Muzeum Sztuk Pięknych, a zbiory, choć przeniesione do Węgierskiej Galerii Narodowej, są tymczasowo niedostępne. Nie wszystko udaje się zgodnie z planem. Trudno. Traf jednak chciał, że akurat 25 czerwca zastała mnie Noc Muzeów, a do końca miesiąca otwarta była tymczasowa wystawa Pabla Picassa „Transfiguracje”. Postanowiłam to połączyć. „Zaopaskowana” mogłam swobodnie przechadzać się między kolejnymi budynkami Zamku Królewskiego, niestety w tłumie ludzi, którzy nie odpuścili zobaczenia prac kontrowersyjnego artysty, którego nazwiska nie trzeba powtarzać dwa razy.
Choć bystra rzeka ludzi niejednokrotnie zalewała mi widok i przedwcześnie porywała sprzed oglądanych dzieł, wystawa „Transfiguracje” wywarła na mnie spore wrażenie. Nie bez powodu promowana była jako jedno z najważniejszych wydarzeń artystycznych — imponujący rozmach i ilość zgromadzonych dzieł dogłębnie uświadomiły odwiedzającym, jak niejednorodnym, wszechstronnym i utalentowanym artystą był Picasso. Zebranie takiej ilości dzieł było możliwe dzięki połączeniu sił różnych muzeów — Galeria, prócz lokalnych zdobyczy, gościła przede wszystkim zbiory z Muzeum Picassa w Paryżu, uzupełnione o prace z muzeum w Izraelu, moskiewskiego Muzeum Puszkina, czy z niemieckiej Staatsgalerie.

U stóp Węgierskiej Galerii Narodowej. Fot. Tomasz Papiernik
Prezentowana twórczość przypadała na lata 1895-1927. Udało mi się zobaczyć osławioną (i, jak na artystę, bardzo spójną) „Bosą dziewczynę” namalowaną przez Picassa w wieku zaledwie 14 lat. Wyszłam zupełnie skonsternowana tym powolnym rozpadem wizji człowieka. Picasso raz po raz traktował ciało ludzkie jak kostkę Rubika, to wracał do prymitywizmu naśladującego afrykańskie maski, rzucał na twarze ludzkie cienie wojny, dekonstruował oblicza miłości, rekonstruował twarze śmierci, poddawał się melancholii okresu błękitnego albo groteskowej słodyczy okresu różowego. Wbrew pozorom nie wszystko jest w rozsypce — wystawa uświadamia, że droga Picassa była dość konsekwentna i spójna, a sam artysta otrzymał solidny warsztat. Było to przeżycie zdecydowanie warte walki z żywiołem, jakim jest ludzki tłum.
Jeśli w najbliższym czasie uda Ci się odwiedzić Budapeszt, a w planach masz Węgierską Galerię Narodową, to może zobaczysz wystawę kolejnego artysty czasu upadku „wielkich narracji” – dzieła Modiglianiego będą udostępnione do 3 października. A jeśli wykupisz bilet do Galerii na wystawy stałe, to koniecznie poszukaj dzieł László Mednyánszky’ego.
Tej nocy zastawiony był tymczasową kawiarenką, stoliczkami i kotłującymi się ludźmi, tak jakby miał pozostać niewidoczny. A szkoda, bo jest jednym z najbardziej interesujących postaci w malarstwie węgierskim. Mednyánszky był baronem, który poszukiwał inspiracji w nizinach społecznych i ukochał szczególnie włóczęgów i wyrzutków. Jego szarpane ruchy pędzla oddawały niepokój fin de siècle, często posługiwał się mrokiem i tajemnicą natury. Powłóczyste spojrzenia upojonych absyntem ludzi wyzierają z jego płócien, a sam László eksploatował (w sposób podobny do Goyi) niejednoznaczne piękno groteski. O samym artyście wiele mówi tytuł wystawy zorganizowanej w 2004 roku w Nowym Yorku – „Wszędzie obcokrajowiec, lecz nigdzie obcy”. Niespokojna dusza i spadkobierca rozterek belle époque świetnie oddaje mroczny i romantyczny klimat Węgier.
Korzystając z dobrodziejstwa wirtualnej pocztówki, zamieszczam link do jego twórczości: Klik!

Zestaw pamiątkowy. Fot. Marta Połap
Jeśli więc poszukujesz miasta z szeroką ofertą muzealną — przyjeżdżaj do Budapesztu bez zastanowienia. Jeśli chcesz poznać smak lokalnej mitologii — nie zastanawiaj się dłużej! Jeśli jednak ciągnie Cię awangarda i sztuka współczesna, to w tej kwestii Węgry przechodzą ostatnio dość znaczący kryzys. To jednak temat na inną dyskusję, inny czas i inny format. Póki co — szkoda, że Cię tutaj nie ma.
Życzę udanych artystycznych odkryć.
– Marta
PS. By dowiedzieć się więcej o kryzysie sztuki współczesnej i o tym, jak w świecie sztuki funkcjonuje powiedzenie „Polak, Węgier dwa bratanki”, przeczytaj koniecznie tekst Stacha Szabłowskiego w „Dwutygodniku”. Klik!
korekta: Martyna Góra