Chaosmuza: Vaporwave, czyli muzyczna narkopara w sieci

W świecie internetowej kultury nie może już nas wiele zadziwić, bo od lat 90., czyli jej największego rozkwitu, zaczęła wdzierać się we wszelkie meandry sztuki. Od tamtego czasu takie funkcje Internetu jak maile, strony WWW czy komunikatory rozwijają się i skutki tych działań możemy dzisiaj obserwować w całej ich dorodności. Oczywiście już wcześniej, w latach 60., a zwłaszcza 70. i 80., pojawiały się pierwsze ugrupowania wkraczające na rynek i tworzyły oprogramowania komputerowe i osobliwe kasty, mające u swoich podstaw etyczne normy. Niemniej jednak to po roku 1990, czyli roku napisania pierwszej strony internetowej przez Tima Bernersa-Lee, rozwoju Internetu nie da się zatrzymać. Jak wyglądała kiedyś kultura sieciowa można z pewną dozą nostalgii, ale także rozbawienia, zobaczyć w grafice Google, można też wspomnieć swoje pierwsze komputery, których grafika, patrząc z perspektywy wieku XXI, miała niewiele do zaoferowania.

Tak, dla nas, współczesnych użytkowników stron WWW, wizualność Internetu z początku lat dwutysięcznych to najczęściej obiekt żartów, ale w 2010 roku w Internecie pojawiły się dwa albumy, mianowicie „Chuck Person’s Eccojams Vol. 1” Daniela Lopatina i „Far Side Virtual” Jamesa Ferraro, które dały asumpt do powstania nowego nurtu, jakim jest vaporwave. Na czym polega fenomen tego nowego gatunku ocierającego się o takie dziedziny kultury jak moda, muzyka i grafika? Na początku warto pochylić się nad samym słowem „vapor”, które w wolnym tłumaczeniu na język polski oznacza parę, mglistość lub opar. W niektórych artykułach poświęconych temu zagadnieniu autorzy łączą ten sens z zażywaniem środków odurzających, ściślej: marihuany, w procesie tworzenia muzyki, co jest o tyle istotne, że utwory kreowane przez użytkowników posługujących się programami do robienia vaporowych dźwięków są oniryczne i zachęcają do leżenia w łóżku w celu oddania się myślom. Osią przewodnią albumów takich artystów jak Metallic Ghosts, Luxury Elite i Infinity Frequencies jest ospałość, dryf i lekkie uderzenia elektronicznych tonów, przechwycenie muzyki z supermarketów, wind, reklam, które czasami są okraszone segmentami wokalnymi. Kolejne elementy podstawowe dla nurtu vaporwave to te, które ściśle nawiązują do lat 90., mimo że twórcy często nie mogą, z racji wieku, pamiętać czasów kaset VHS, stron internetowych z siermiężną grafiką i całego sztafażu estetycznego ostatnich lat XX wieku. Jednakże, co jest zadziwiające, młodzi muzycy świetnie bawią się konwencjami, a z ich uzdolnieniami technologicznymi postmodernistyczna gra w cytatowość jest godna uwagi. Na czym polega przechwytywanie vaporowców i czy stoi za tym coś więcej niż tylko pusty chwyt?

Sporadycznie pojawiają się teksty, które wskazują na powiązania ruchów lewicowych z muzyką elektroniczną i pewnie ma to związek z brakiem przekazu słownego i informacji na temat poglądów artystów. Z vaporwavem jest inaczej, a różnica polega na tym, że cytowanie dźwięków ze świata konsumpcji, z galerii handlowych i zmieszanie ich z klubowym, undergroundowym housem i minimal techno już daje pewne pole i narzędzia do interpretacji. Więcej powiązań można znaleźć w grafice vaporwave, która jest często wykorzystywana do kreowania okładek płyt. Autorzy korzystają z elementów takich jak kolumny i popiersia, nawiązujących nierzadko do surrealistycznych obrazów Giorgia de Chirico i konfrontują je z ikonami popkultury, np. Microsoftem, Sony. To nie wszystkie składniki powodujące dysonanse poznawcze w obcowaniu z tą dosyć nową kulturą, ponieważ graficy łącząc ze sobą wyżej wymienione elementy używają barw neonowych i często jest to róż lub kolor seledynowy. Całość doprawiona jest sporą dawką japońskich liter, które występują nie tylko jako komponent grafiki okładki, ale są też użyte w nazwach albumów. Zresztą kultura japońska stoi w nurcie vaporwave na piedestale. Japonia to kolebka nowoczesnych rozwiązań, pomysłów, ale zachodzi tam również najwięcej procesów opartych na postmodernistycznych grach. Nikt tak jak Japończycy nie potrafi przechwycić kapitalistycznych wzorców i zmielić ich składowych za pomocą własnej fantazji. Dodatkowo znany album2814 pt. 新しい日の誕生 („Birth of a New Day”), który został w 2015 roku wyróżniony przez magazyn „Rolling Stone”, posiada na okładce grafikę przedstawiającą miasto automatycznie kojarzące się z Tokio albo filmem „Enter the Void” Gaspara Noé, gdzie stolica Japonii zostaje wizualnie zmieniona za pomocą narkotyków.

Vaporowcy bawią się w przechwytywanie spod znaku Guya Deborda, bowiem biorą to, co wartościowe z przeszłości, ale ubierają w zupełnie inne znaczenie. Właśnie w tym procesie można zauważyć zwrot ku nowej lewicy, ale nie tylko w tym przypadku. Nawiązywanie do konsumpcjonizmu, kapitalistycznych wzorców często jest przez artystów vaporwave wyśmiewane i unaocznia się to w teledyskach, które są zlepkami przeróżnych reklam, seriali, animowanych filmów klasy B i filmów niskobudżetowych. Piękne kobiety reklamujące popularne napoje, Godzilla, plaże, filmiki prezentujące wesołe życie rodzinne: sprawia to niemiłe wrażenie, że żyjemy na wysypisku wypełnionym śmieciami mamiącymi nas każdego dnia. Połączenie muzyki, z której niewątpliwie wyziera dym odurzający i mdły, wraz z obrazami wykreowanymi przez kapitalizm i cyberkapitalizm to puszczanie oka do odbiorców i zadanie pytania: czy nie żyjemy już w kiczowatej dystopii? Z łatwością odpowiedzieliby poeci z Rozdzielczości Chleba, którzy do perfekcji opanowali technikę vaporwave i branie z kosza odpadów tego, co może się przydać do robienia beki bądź do krytyki. Artyści z tej grupy wykorzystują do tworzenia intermedialnej poezji sztukę interfejsu, ikony popkultury i znienawidzone instytucje (np. ZUS), print screeny, muzykę opartą na pojedynczych bitach, głosie translatora Google. Rozdzielczość Chleba wszystkie tomiki oraz numery czasopisma „Nośnik” wydają w formie elektronicznej po to, by odciąć się od papierowej, zinstytucjonalizowanej poezji.

Istotny w nurcie vaporwave jest brak korzyści materialnych z tworzenia muzyki i grafiki, co ma pewnie związek z tym, że młodzi twórcy zabawiają się z ikonami mającymi prawa autorskie i z muzyką ściągniętą z nielegalnych źródeł. Można stwierdzić, że młodziaki robią to tylko dla przysłowiowych pięciu minut, „fejmu” wśród znajomych i zrobienia zgrywy. Czy tak jest? Pewnie jest w tym trochę prawdy, chociaż optuję za tym, że chcą być w kontrze do swoich czasów z równoczesnym nostalgicznym spoglądaniem na lata 90. Zdaje się, że w vaporwave nie ma reguł i wszystkie chwyty są dozwolone, o ile pojawia się róż, neon i muzyczne włóczęgostwo usieciowione. Dobrym przykładem jest zrealizowany w roku 2013 koncert pod kierownictwem Chaza Allena (pseud. Metallic Ghosts) wraz z sześcioma vaporowymi muzykami. Fenomen tego wydarzenia polegał na tym, że artyści nigdy się nie spotkali, a swoje show zaprezentowali online.
Czy można odczytywać vaporwave inaczej niż tylko z pozycji negującej współczesną maszynerię gospodarki, technologii i społeczeństwa? Sądzę, że byłoby to niesprawiedliwe dla tych uczestników kultury, którzy poszukują w niej wyłącznie relaksu i uspokojenia swoich umysłów za pomocą delikatnych i włóczących się dźwięków. Należy pamiętać, że wszystkich wytworów sztuki nie trzeba wkładać od razu w konkretny dyskurs, łączyć z nurtami filozoficznymi, a można je traktować jako formę rozrywki, żart, prowokację. Zresztą taka postawa wobec kultury byłaby korzystna dla tych, którzy afirmują postawę wrogą wobec kapitalizmu i to nastawienie wiązałoby się z pojęciem accelerationism (słowo „accelerat” w tłumaczeniu na język polski to przyśpieszenie, nasilenie; w związku z użyciem sufiksu „-ism” należałoby przetłumaczyć ten wyraz na „akceleracjonizm”), oznaczającym taki proces przyśpieszenia procedur tegoż kapitalizmu, by ten zjadł sam siebie. Czy to mrzonka czy idea godna rozpatrywania pod względem praktyki? Tego nie wiemy, ale przynajmniej posiadamy muzyczne tło dla rewolucji.

korekta: Sylwia Klonowska
Katarzyna Warmuz