Sztuka jako dobra zabawa – rozmowa z Piotrem Saulem
Jest jednocześnie malarzem, grafikiem, artystą streetartowym, muzykiem, beatboxerem i tancerzem, a od niedawna także nauczycielem akademickim na wrocławskiej ASP. Piotr Saul – bo o nim mowa – przyznaje, że to, co tworzy, trudno jest ująć w ramy tradycyjnych dyscyplin artystycznych. W samym tylko malarstwie łączy neofowizm z koloryzmem, graffiti i sztuką postinternetową. Ma głowę pełną pomysłów, które albo długo pielęgnuje, albo spontanicznie przenosi na artystyczny nośnik. O tym, w jaki sposób pracuje, skąd czerpie inspiracje i jak odnajduje się w nowej roli wykładowcy, opowiedział nam podczas naszej wizyty w jego małej pracowni artystycznej, mieszczącej się w budynku wrocławskiego Browaru Mieszczańskiego.
Karolina Majewska: Jesteś twórcą poruszającym się pomiędzy różnymi mediami. W Twoim bogatym dorobku odnaleźć można, prócz malarstwa, trójwymiarowe obiekty, rzeźby z plastikowych elementów, asamblaże, a nawet realizacje graffiti. Skąd u Ciebie ta różnorodność i techniczna rozbieżność?
Piotr Saul: Nie nazwałbym tego rozbieżnością, ale może zróżnicowaniem. Stylistycznie każda rzecz, jaką produkuję, nie istnieje przecież w kontrze do obiektów stworzonych wcześniej. Cały czas poruszam się w obrębie przestrzeni, którą kształtowało moje zainteresowanie street artem, ponowoczesnymi nurtami sztuki czy kulturą i muzyką hiphopową. Weźmy np. prace „Światy płci” z 2009 roku i powstałą w 2015 roku „Rzeźbę z zabawek” – mimo innej techniki, środków wyrazu i narzędzi, jakimi się posługiwałem przy ich tworzeniu, są one całe czas pokrewne stylistycznie i wyraźny jest analogiczny sposób myślenia o ich komponowaniu. Nawarstwienie różnych elementów, podobna kolorystyka, grafficiarskie zacięcie czy drobiazgowy sposób wykonania to komponenty kształtujące zarówno wymieniony obraz, jak i realizację rzeźbiarską. Od lat staram się posługiwać indywidualnym, unikatowym językiem artystycznym i mam poczucie, że każda rzecz jest nim dość mocno naznaczona. Nie oznacza to bynajmniej, że nie szukam wciąż nowych inspiracji, stąd być może wynika to wrażenie rozbieżności, o którym mówiłaś. Ponadto wyrażanie się w jednym medium zawsze stanowiło dla mnie niewygodny sposób na ograniczanie twórczych możliwości. Po co zamykać się na jeden środek wyrazu, skoro dostępny jest cały repertuar tych o innych właściwościach i artystycznej pojemności?
Na Twojej ostatniej wystawie zatytułowanej „Obrazy stereo”, trwającej do 30 kwietnia we wrocławskiej Galerii Otwartej, pokazałeś około 60 realizacji, głównie malarskich, pochodzących właściwie z ostatnich pięciu lat. Wydajesz się być artystą niezwykle płodnym…
Staram się każdą wolną chwilę spędzać w pracowni. Poza tym mam to szczęście, że zawodowo również zajmuję się sztuką, co sprawia, że mogę działać jako artysta w pełnym wymiarze. Od niedawna piastuję stanowisko asystenta na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni Krzysztofa Skarbka, więc pracę twórczą łączę z dydaktyką, co ma ciekawe przełożenie na moje artystyczne decyzje. Jeśli chodzi o ilość prac, które powstają, to staram się trzymać nad tym kontrolę, choć ilość pomysłów, chęci i możliwości, jakie daje mi poruszanie się w różnych mediach raczej temu nie sprzyja. Kolejnym źródłem mojej sztuki, powodującym, że stale noszę w sobie potrzebę tworzenia, jest moja dość skomplikowana osobowość oraz wrażliwość na otaczającą nas rzeczywistość.
Zwykle pracuję w bardzo niejednorodnym trybie. Pomysł na obraz, który długo noszę w głowie, mogę realizować miesiącami, cały czas pozostając niezadowolonym z efektu. Innym razem spontaniczna decyzja o podejściu do płótna przynosi rezultaty w ciągu kilku godzin. Tworzenie jest dla mnie – tak jak dla każdego artysty – silną potrzebą. Ale traktuję je także z dość charakterystycznym dla mnie dystansem: jako dobrą zabawę. Odejście od tradycyjnej wizji artysty, zmagającego się z plastyczną materią na rzecz czerpania radości z malowania, jest czymś, co uważam za jedno z ważniejszych osiągnięć. Choć brzmi to banalnie, ważniejsze od nieustannego siłowania się ze swoimi artystycznymi możliwościami jest dla mnie tworzenie w sposób, który sprawia mi przyjemność. Stąd być może wynika duża ilość prac w moim artystycznym inwentarzu.
Wspominałeś o pracy asystenta na wrocławskiej ASP i wpływie jaki ma ona na Twoją twórczość. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tej zależności?
Codzienna praca ze studentami malarstwa jest o wiele bardziej stymulująca niż najlepsze wystawy czy albumy ze sztuką. Niejednokrotnie moje prace były wynikiem rozmów z inspirującymi ludźmi, których osobowość od zawsze stanowi ważny impuls dla mojej twórczości. W przypadku aktywności dydaktycznej ważne jest dla mnie, aby relacja ze studentami miała wymiar partnerskiej współpracy, niż opierała się na przestarzałej już nieco formule nauczyciel-uczeń z zachowaniem wszystkich konwenansów, którą jest obarczona. W działalności twórczej taki rodzaj nauki raczej się nie sprawdza, ponieważ nauczyciel będący stale aktywnym artystą zaskakująco wiele może nauczyć się od własnych studentów. W tej relacji interesuje mnie przede wszystkim dialog, otwarta wymiana poglądów, pomysłów, inspiracji. Muszę przyznać, że w pracowni Krzysztofa Skarbka, artysty niezwykle otwartego i poszukującego, taki rodzaj edukacji sprawdza się najlepiej. Poza tym, pokolenie osób urodzonych pod koniec lat 90. uważa, że żyjemy w epoce pozbawionej autorytetów, sami wolni są od odnoszenia się do niepodważalnych wzorców i jestem przekonany, że w ich przypadku powrót do archaicznej metody nauczania raczej nie zyskałby aprobaty.
Czego w takim razie uczysz się od studentów?
Przede wszystkim wspomnianego uwalniania się od wiary w niekwestionowane autorytety. Co ciekawe, taką postawę w naszej pracowni reprezentuje też sam Skarbek, który w latach 80. reprezentował przecież dość anarchistyczny nurt Nowych Dzikich. Choć sam należę do pokolenia urodzonego pod koniec lat 80., dorastającego w relatywnie dostatnich warunkach ekonomiczno-społecznych, mam wrażenie, że swoją pewnością siebie, asertywnością i pomysłowością nie dorastamy do pięt osobom urodzonym dekadę później. Otwartość i energia studentów jest tym, co doceniam najbardziej w pracy dydaktycznej. Ponadto ciekawie rozkłada się też kwestia inspiracji, dla nich będzie to np. obszar sztuki postinternetowej, podczas gdy dla mnie – w ich wieku – najbardziej oryginalną i niewyeksploatowaną przestrzenią była sztuka net artu i wchodzące nowe media, które dziś, choć cały czas aktualne, trąca już nieco myszką.
Co oprócz pracy ze studentami stanowi dzisiaj najważniejszy dla Ciebie twórczy impuls? Czy nadal jest to sztuka ulicy, która może być przecież odbierana jako bardziej przestarzała niż wspomniana przez Ciebie sztuka video artu?
Urban art, graffiti i kultura hip-hopowa to rzeczy, od których zaczęła się moja przygoda ze sztuką. Byłbym hipokrytą, gdybym na siłę próbował udowodnić jak bardzo w tym momencie mnie nie interesują. Porównując swoje inspiracje z tymi, od których wychodzą ludzie młodsi ode mnie, miałem na celu wskazanie jak cenny jest dialog pomiędzy różnymi pokoleniami i próba wzajemnego zrozumienia. Wiadomo przecież, że z kolektywnej pracy wychodzą najbardziej ciekawe i wartościowe rzeczy. Wracając do głównych impulsów dla mojej sztuki, oprócz street artu cały czas jest to muzyka, przede wszystkim samplowana i elektroniczna. Wracam też do wielkich nazwisk współczesnej historii sztuki, odkrywając na nowo bardzo bogatą i nie do końca rozpoznaną twórczość klasyka pop artu Andy’ego Warhola czy Jaspera Johnsa. Ostatnio zaintrygowały mnie też realizacje dwóch znanych brytyjskich duetów artystycznych: braci Chapman oraz Tima Noble’a i Sue Webster należących do pokolenia post-YBAs. Coraz częściej w swojej sztuce reaguję również na otaczającą nas kulturę obrazkową, stąd źródłem moich inspiracji jest np. popularny od jakiegoś czasu Pinterest. Mimo nieco przestarzałej konwencji street artu nadal jest mi bliski cały zastęp reprezentantów tego gatunku: Blu, Conor Harrington, Roem, Ron English, Etam Crew – mówcie, co chcecie, dla mnie to geniusze współczesnego malarstwa.
tekst: Karolina Majewska
korekta: Agnieszka Stanecka