„Batman v Superman”, czyli zupa jarzynowa

Batman v Superman kontra

Patrycja Mucha: Krwawy pojedynek czas zacząć. Na ringu: Sebastian i ja. Będziemy rozmawiać. Od czego złego tu zacząć… Może od tego, że na połączenie dwóch tak skrajnie różnych uniwersów trzeba było mieć pomysł, którego zabrakło, co oznacza, że nie da się w tę rzeczywistość na ekranie uwierzyć, nawet na poziomie konwencji. Nie da się nawet poczuć za bardzo kontry, bo bohaterowie się nawet specjalnie nie pokłócili – ot, krótka, acz intensywna sprzeczka. W ogóle nic się nie da poczuć, poza śmiechem na sali, bo znowu na samym początku superhero ratuje małą dziewczynkę.

Sebastian Smoliński: To ciekawe, co mówisz, bo ja czułem aż zbyt wiele: film ciągnie widza w kilka różnych stron, często niezdarnie, ale jednak z dużą charyzmą: nie spodziewałem się, że „Batman v Superman” będzie tak bardzo zanurzony w mityczno-fantastycznej konwencji, aż tak wypchany atrakcjami, oparty na przesadzie, rozdęty koszmarami sennymi jednego z bohaterów, starciami większymi niż życie. To film znajdujący się na antypodach trylogii Nolana, gdzie Gotham było tylko trochę podrasowanym Chicago. U Snydera to już jakaś przerośnięta, komiksowa, całkowicie sztuczna metropolia.

Nie jest to też Batman w duchu Tima Burtona, bo akurat filmy o Nietoperzu w jego reżyserii (szczególnie część pierwsza) należą do najbardziej zwartych dramaturgicznie filmów, jakie nakręcił. Snyder bawi się w komiksową operę, co pod pewnymi względami mnie uwiodło. Może dlatego, że operą interesuję się dużo bardziej niż ekranizacjami komiksów i nie oglądam ich w ostatnich latach zbyt wiele.

Batman v Superman1

Patrycja: A nie wydaje Ci się, że to „wypchanie” atrakcjami zbyt mocno nasuwa skojarzenia z innymi filmami? To taki patchworkowy filmowy komiks: starcie tytanów jest osobną konwencją, potem świrus, który przypomina Człowieka Zagadkę, monstrum rodem z „Godzilli”, terroryści, senne koszmary, trochę Bonda, a to wszystko takie ochłapy, przez co film trafi na spójności.

Naprawdę bardzo przeszkadza mi fakt, że owo tytułowe starcie jest niemal w ogóle nieumotywowane i do tego sprowadzone do jednej rozmówki i kilku minut średnio ładnego pojedynku.

Rozszerz proszę swoje operowe porównanie, dla mnie to zupełnie obca rzecz.

Sebastian: Mam na myśli coś zbliżonego do tego, co utożsamiamy z „barokowym” kinem; o pewien wizualny nadmiar, przesyt, ornamenty, kunsztowne sekwencje. Pierwiastek operowy znajduję też w tym, jak pokazane są konflikty: raczej poprzez sugestywne koncepty wizualne (zasępiony Batman, wiszący Superman) niż poprzez jakikolwiek rozwój postaci. U Snydera bohaterowie są posągowi, zaklęci we własnej formie, biorą udział w opowieści bardziej dramatycznej niż życie. Trochę jak w operze, choć potraktuj to porównanie raczej luźno.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Kupuję to porównanie, brzmi sensownie i przekonująco. Ale szkoda, bo mnie brakuje tej mobilności bohaterów, przede wszystkim w interakcji. Bo nie wychodząc z formy, nie może się zadziać nic ciekawego. I rzeczywiście – nic się nie dzieje.

Sebastian: Zgadzam się, że na zdrowy rozsądek nic się tutaj nie klei. Snyder nie jest też aż tak wybitną osobowością, żeby film ulepiony z pulpy uczynić swoim i przekonującym (jak zrobił Guillermo del Toro z „Pacific Rim”, innym filmem, który można dodać do Twojej listy). Ale próbuje on wyrwać się z mody na „realizm”, którą wprowadził Nolan i która odbiera komiksom to, co w nich najcenniejsze: solidną dawkę wizualnego i fabularnego szaleństwa. W ten sposób jednak „Batman v Superman” – by skończyć temat porównań z innymi filmami z tej franczyzy – staje się nieodrodnym dzieckiem niewypałów Joela Schumachera: tak jak w „Batman i Robin”, tak i tutaj pewne rozwiązania podniesione są do poziomu absurdu (np. „wodny” wjazd do jamy Batmana: czy można było wymyślić coś bardziej niedorzecznego z inżynierskiego punktu widzenia?). Masz też rację, że konflikt między herosami jest mocno nieprzekonujący: Batman wychodzi w nim na dosyć banalnego zazdrośnika, który nie może się pogodzić, że jego kolega/rywal ma większe mięśnie. A właśnie, co sądzisz o Wonder Woman?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Wiesz, uważam filmy Nolana za świetne kino rozrywkowe i zgrzyta mi w nich tylko fakt, że są o Batmanie – właśnie z powodów, o których piszesz. Jako neo-noir są gęste, mroczne, pochłaniające, jako adaptacje komiksów – moim zdaniem chybione. Też jestem zdania, że komiksowy charakter należy raczej eksponować niż zabijać „realizmem”, ale bardziej lubię robotę w stylu „Scotta Pilgrima” albo „Sin City” niż to, co zrobił Snyder. Propsy za porównanie z Schumacherem – chyba najlepiej oddaje ogólną tendencję reżysera, żeby wszystko było „bardziej”. Tą swoją pustą wielkością film rozbawił mnie od samego początku, a jak usłyszałam „Martha…” (echoooo), to w ogóle „śmiechom nie było końca”. No i ta scena sennego koszmaru: he. Hehe.

Wonder Woman? Wspaniała! Może motyw trochę jak z „Kapitana Ameryki” (a jakżeby inaczej) i tak randomowo wprowadzony, ale ładnie się sprawa zgrała, a postać wydaje się mieć potencjał. W ogóle do samych postaci Batmana i Wonder Woman nie mam zastrzeżeń. Tzn. do ich wizualnej konstrukcji i sposobów prezentacji, a w przypadku Batmana przewartościowania systemu wartości, zmiany w sposobie myślenia o ikonie. Superman zawsze był postacią nijaką – tu nic się nie zmienia i w zasadzie szkoda, że rzecz skończyła się, jak się skończyła (you know, what I mean).

Sebastian: Ja też bardzo lubię filmy Nolana, do „Mrocznego rycerza” wracałem wielokrotnie i za każdym razem z dużą satysfakcją. Mam tylko na myśli to, że Snyder wyraźnie chciał się od tej poetyki odciąć. Może czuł na sobie zbyt dużą presję (czy byłby w stanie dorównać tej trylogii?), a może konwencja Nolana nie wydała mu się atrakcyjna. W końcu skoro miał zrobić film o tak nieprawdopodobnym, naciąganym starciu, które można wymyślić chyba tylko po to, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zgarnąć jeszcze większe wpływy z kin i gadżetów, to postanowił (wraz z producentami), że pójdzie na całość i zainscenizuje prawdziwe dziwadło.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Może trzeba było trochę dłużej pomyśleć nad wizją. Pytanie tylko, czy w ogóle dałoby się stworzyć coś dobrego? Cóż, teraz nie umiem sobie tego wyobrazić, ale pewnie tak. Trzeba by posiedzieć dłużej nad scenariuszem i w ogóle nad tym, jak połączyć gadżeciarskiego Batmana z kosmicznym Supermanem.

A nie masz trochę wrażenia, że z jednej strony film niby kipi od nafaszerowanej akcji, ale z drugiej tak naprawdę jej brakuje? Kurczę, trochę zatęskniłam za kunsztownie sportretowanymi choreografiami walk rodem z „Avengersów”. Jakoś tak niby się biją, niby budynki się walą, ludzie uciekają, Amy Adams tonie, ale w sumie to mało się dzieje. Może dlatego, że całość jest bardzo fragmentaryczna.

Sebastian: Tak, zdecydowanie! Ja z kolei tęskniłem za rozbudowanymi i cierpliwie zrealizowanymi sekwencjami z poprzednich Batmanów. Snyder pędzi do przodu w szalonym w tempie i przez to nie udaje mu się nakręcić scen-perełek, do których chciałoby się wracać na DVD (lub Blu-ray, oczywiście ;)). Niby już w pierwszej sekwencji demolki dostajemy sygnał, że twórcy nie będą się z niczym ani z nikim patyczkować i mamy się szykować na permanentną apokalipsę. Ale właśnie przez to film szybko staje się męczący, a finałowe starcie jest wręcz trudne do wytrzymania. Skoro widzieliśmy już wszystko, to na co jeszcze mamy czekać? Masz rację, że „Batman v Superman” nie znajduje dobrego sposobu, żeby pożenić (niezamierzona gra słów) te dwie postaci. Nie wiadomo, jaką siłę lub moc Batman może wnieść do tej stawki, bo sam Superman jest już bohaterem zbyt doskonałym i wszechmocnym, z jednym tylko słabym punktem. Dlatego też wysiłki scenarzystów, by jakoś uzasadnić jego rolę w całej intrydze, przynoszą raczej rozczarowanie.

Chciałem Cię zapytać, jak odebrałaś kreację Jessego Eisenberga, który odtwarza psychotycznego Lexa Luthora? Ryzyko było duże, bo gra on w kluczu cyrkowym, niemal wygłupia się na ekranie. Hit czy kit?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Dla mnie hit. Wiem, że Eisenberg to taki trochę dziwak i gra na jedną nutę, ale ta złowieszcza młodość bardzo mnie ujęła (choć, jak wspominałam, widzę tu trochę epigoństwo w stosunku do Człowieka Zagadki). Tak właśnie wygląda butność człowieka przed trzydziestką, a nie jakiś tam lipny Kylo Ren.

A Ty? Hit czy kit?

Sebastian: Uwielbiam Eisenberga i uważam, że hit, choć przez rozbuchaną konwencję filmu trudno odebrać Luthora jako postać przerażającą. Chyba właśnie to określa się często jako „postać komiksową”: wiemy, że gra on w sposób umowny i ciągle puszcza do nas oczko. Zresztą, od kiedy zagrał Marka Zuckerberga w „The Social Network” wielu producentów i widzów przypięło mu łatkę aspołecznego dziwaka, więc wydaje się niemal naturalnie pasować do tej roli. Ale właśnie, komiksy to dziś poważna gałąź literatury i sztuk wizualnych, a „Batman v Superman” cofa nas o krok i sugeruje, że komiksy to ciągle głównie bombastyczna strawa dla nastoletnich chłopców. Nie wiem, czy to dobrze i czy nie zasługujemy jako widzowie na coś więcej – szczególnie w czasach, gdy komiksowi superherosi nie schodzą z ekranów i konkurencja w tym gatunku jest dosyć duża.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Ależ oczywiście, że zasługują. Mało tego – wiedzą, że zasługują, dlatego większość z nich wylewa na ten film wiadro pomyj. Właśnie dlatego, że mamy wysyp dobrych filmów komiksowych, ten wydaje nam się bardzo nieudany, bo w ostatnim czasie powstało kilka naprawdę niezłych lub przynajmniej lubianych produkcji, w tym także takich, które przełamują komiksowe przyzwyczajenia, a jednocześnie są mocno osadzone w konwencji – przypomnijmy chociażby „Avengers”, „Strażników Galaktyki”, popularny „Deadpool”. Spektakl „po prostu” to za mało. To musi być albo spektakl mistrzowski, albo autorska wizja.

Sebastian: Jak już zaznaczałem, jestem w temacie ekranizacji komiksów po trosze dyletantem. I choć mogę zrozumieć zachwyt nad „Avengersami” – jako produktem zgrabnym i świeżym – to go nie podzielam: nie znalazłem w pierwszej części dla siebie nic interesującego, jest według mnie zbyt krzykliwa i „młodzieżowa”: Marvel jest dla mnie w ogóle zbyt mało poważny, więc z większą uwagą śledzę to, co robi DC Comics. Uwielbiam „Strażników Galaktyki”, bo to film natchniony, dowcipny i ze świetnie nakreślonymi bohaterami. Ale znów: przede wszystkich żartuje on z komiksowych konwencji i otwarcie prezentuje się jako pastisz. Tęsknię trochę za kinem rozrywkowym bardziej na serio, takim, które potrafiłoby wygenerować autentyczne napięcie i trochę grozy (jak u Burtona i Nolana). Wydaje mi się, że „Batman v Superman” zmierza w tym kierunku, choć z umiarkowanym sukcesem. Przykładem mogą być kontrowersyjne sceny snów: mają w sobie pewną posępną, choć zapewne tandetną poezję.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Patrycja: Myślę, że w tym obszarze niedoścignionym (nawet dla samego Rodrigueza) wzorem jest „Sin City” – film „komiksowy” jak żaden inny, a jednocześnie pełen powagi. Mroczny, przytłaczający i uwodzący. Ale o tym wszyscy wiedzą.

Nie wiem jednak, czy akurat z tych komiksów, które się ekranizuje, należy wyciągać powagę. Ich odbiorcy to masa nastoletnich (i nie tylko) geeków, którzy ekscytują się właśnie zgrabnym i błyskotliwym humorem (na co wskazuje uwielbienie dla Iron Mana). Ta powaga jest wielu nie w smak, na co wskazuje hejt skierowany ku „Batman v Superman”. Komiks jest jednak czymś innym niż powieści graficzne, które często nijak się mają do konwencji najbardziej popularnych produkcji Marvela czy DC.

Sebastian: Masz rację – i tu właśnie rozjeżdżam się z fanami komiksów i filmów komiksowych. Lubię, kiedy w filmach jest jakaś stawka, a walka jest nie tylko okazją do malowniczej destrukcji całych miast, ale też można w nią zainwestować trochę emocji.

Nie jestem chyba też w dystansie do filmów komiksowych odosobniony: w Polsce rzadko osiągają one najwyższe miejsca na listach hitów – chyba wciąż czujemy, że tradycja superbohaterska jest nam trochę obca. Ale może ta sytuacja też powoli odchodzi w zapomnienie. Może nowe pokolenie miłośników popkultury uważa już Kapitana Amerykę i Wonder Woman za bohaterów całkowicie „swoich”. Choć akurat „Batman v Superman” nie przysporzy raczej gatunkowi zbyt wielu fanów. Przed filmem widziałem za to zwiastun przygód Batmana, które będą spin-offem „LEGO® PRZYGODY”. Pełny metraż o Batmanie z klocków dla dzieci! Mam nadzieję, że zabawa będzie pyszna.

Batman v Superman 5

Patrycja: Oj, jeżeli jakiś rodzaj filmów amerykańskich jest w Polsce popularny, to są to właśnie filmy superbohaterskie. Dzieci od najmłodszych lat są już w tej kulturze wychowywane, znają jak nikt całe uniwersum, przynajmniej to filmowe. W końcu „Deadpool” osiągnął u nas niebywałą oglądalność. Chyba lubimy właśnie tę widowiskowość i rozwałkę (słyszałeś o naszej katowickiej akcji „Żądamy zniszczenia Katowic w Transformers 6”?), ale, co ciekawe, potrzeba nam też dobrze skonstruowanych postaci, dlatego słabe „Green Lantern” się nie przyjęło, dlatego też nie oglądamy nudnego „Supermana”. No i wiarygodność (na poziomie konwencji), spójność, fabuła – to, co lubimy w Polsce w filmach w ogóle.

A jeżeli Lego Batman będzie podobny do „LEGO® PRZYGODY”, to ja propsuję! Ludzie, którzy tego filmu nie widzieli nie wierzą mi, kiedy mówię, że to naprawdę świetna rzecz!

Sebastian: Chętnie zobaczyłbym zniszczenie Katowic w jakimkolwiek filmie, bo bardzo lubię to miasto! Wiarygodność, spójność i fabuła: te trzy hasła, o których piszesz, to były zawsze hollywoodzkie bożki. Nie wiem, co się stało i jakim cudem filmy takie, jak kolubryna Snydera w ogóle powstają. Czyżby kryzys kina rozrywkowego był aż tak głęboki? Przydałoby się jedno stanie podsumowania. „Batman v Superman” to dla mnie… – dokończysz?

Patrycja: Nie sądzę. W końcu wciąż powstają „wielkie” filmy za „wielkie” pieniądze, które ludzie uwielbiają. Ale ja to widzę inaczej, nie mam skłonności do fatalizmu – dla mnie szklanka jest zwykle do połowy pełna.

„Batman v Superman” to dla mnie zupa jarzynowa. Taki twór, który powstaje z braku lepszych pomysłów i jest połączeniem mnóstwa rozgotowanych idei, smakuje jak wszystko i nic.

Ech, znowu kulinarne porównanie. Jestem taka 2013.

Ocena Patrycji:

żarówki 2-01

Ocena Sebastiana:

żarówki 3-01

Film Można obejrzeć w Cinema-City:

ccPoczujMagie_600x100

korekta: Paulina Goncerz