Top 15 filmowych hoteli…
… a także moteli, pensjonatów i innych przybytków, w których ludzie mogą się przespać na mniej lub bardziej wygodnych łóżkach, rozkoszując się wybornym lunchem lub psiocząc na niedobrą obiadokolację. Okazało się, że właśnie one wyjątkowo często stanowią miejsca akcji wielu filmów i mają swoją wyrazistą i określoną tożsamość, a także moc wpływu na postaci. Demoniczne, pełne zakamarków, tłoczne lub opustoszałe – przedstawiamy 15 wyjątkowych, naszych ulubionych filmów z hotelem jako przestrzenią wydarzeń.
PS. Tak, jak zwykle, 15 to za mało. Tak, nie zmieściły nam się „Barton Fink” i „Kevin sam w Nowym Jorku”, bo wybieraliśmy te filmy, które lubimy najbardziej. Tak, kolejność jest przypadkowa. Tak.
15. „Między słowami”, reż. Sofia Coppola
Po prostu kocham Billa Murraya. Sposób, w jaki mówi, pozbawioną oznak emocji twarz i to, jak śpiewa. Wszystkie te elementy można zobaczyć (i zakochać się w nich) w „Między słowami” Sofii Coppoli.
Ale nie o miłości do Billa, a hotelach miało być… Pokoje tokijskiego hotelu są w filmie Coppoli nudnym i chłodnym więzieniem, z którego bohaterowie postanawiają uciec. Dużo łatwiej jest im wydostać się z budynku, niż z innych niewoli, w których, chcąc nie chcąc, tkwią. Chwilowa dezercja – od życia, pracy i związków – jest i dla podstarzałego Boba (Murray) i młodziutkiej Charlotte (Johansson) jak głęboki oddech. I choć bohaterowie nie uciekają od egzystencjalnych rozkminek, to w tym duecie nabierają one nienachalnej lekkości. Film Coppoli pokazuje nie tylko wszystkie przymioty Murraya i Johansson, ale też niespotykaną na co dzień delikatność przyjaźni i magię niedopowiedzeń.
HK
14. „Lśnienie”, reż. Stanley Kubrick
Klasyk. Apogeum osiągnięć Kubricka, Kinga, Nicholsona. Umieszczane pod gatunkiem horroru dzieło buduje klimat od pierwszych ujęć demonicznego hotelu. Geometryczne wzory wystroju, zewnętrzny, jak i wewnętrzny labirynt niekończących się korytarzy, które przemierzamy z małym Dannym, zachwycają pod kątem architektonicznym.
To niby tymczasowe, jak planowała rodzina Torrance’ów, miejsce zamieszkania staje się nieodgadnioną zagadką. Z jednej strony zafascynowani czekamy na kolejne wydarzenia rozgrywające się w odmętach Hotelu Overlook. Z drugiej, przestraszeni atmosferą, chcemy jak najszybciej uciekać. Wcześniej jednak musimy zręcznie wyminąć: dawnych mieszkańców pokoi, szalejącego z niemocy twórczej Jacka, zapraszające do zabawy bliźniaczki Grady i szalejącą wokół zamieć śnieżną. Czas: start
PS. Dla widzów o słabszych nerwach – „Barton Fink” będący dość wiernym cytatem Kubricka.
AO
13. „Cztery pokoje”, reż. Quentin Tarantino, Allison Anders, Alexandre Rockwell, Robert Rodriguez
Ted, czyli hotelowy boy o obliczu Tima Rotha, zabiera nas w odwiedziny czterech tytułowych pokoi. Sylwestrowa noc w Los Angeles spina najbardziej szalone osobowości w jednej przestrzeni. Allison Anders proponuje sabat przepełnionych pożądaniem czarownic. Alexandre Rockwell wrzuca nas w środek gry namiętnego duetu. Komediowo przerażająca rodzinka Roberta Rodrigueza pozostawia pod opieką Teda jakże urocze rodzeństwo. A Quentin Tarantino prosi o rozwiązanie hollywoodzkiego zakładu.
Hotel to dla międzynarodowego, nieco przerysowanego towarzystwa przestrzeń tymczasowa, co daje im przyzwolenie na dozę swobody. Przekrój społeczny pozwala nie tylko na wykorzystanie komizmu sytuacyjnego, ale i obserwacje socjologiczne. Tak, nadal nie zapominamy o tym, że to fabuła.
W obsadzie plejada znakomitości, często parodiująca swoje wcześniejsze dokonania aktorskie: Antonio Banderas jako romantyczny gangster, seksowna Salma Hayek (szukajcie, a znajdziecie!), władcza Madonna czy sam przewrotny Quentin. Mieszanka wybuchowa niczym noworoczne fajerwerki.
AO
12. „Hotel Marigold”, reż. John Madden
„Hotel Marigold” to promienna, dodająca nadziei angielska komedia, której akcja dzieje się w Indiach. Zdaniem właściciela rezydencji Hotel Marigold to najlepsze miejsce do spędzenia jesieni życia. Grupa angielskich, poważanych, stereotypowych charakterów udaje się zatem w podróż za ocean… Zderzenie klasycznego czarnego angielskiego humoru z pstrokatym i niedorzecznym indyjskim żartem daje niezwykłe połączenie. Film jak tytułowy hotel – w zapowiedzi niby bez wad, w rzeczywistości okazuje się troszkę gorszy, szybko jednak o wadach zapominamy, zatracając się w wygodzie i indyjskim stylu życia. No i ta wspaniała, brytyjska obsada!
KM
11. „Grand Budapest Hotel”, reż. Wes Anderson
W poszukiwaniu najbardziej znaczących filmowych hoteli nie sposób ominąć urokliwego miejsca powstałego w pastelowej wyobraźni Wesa Andersona. Niespełnieni ci, którzy nie mieli okazji podziwiać tego magicznego obrazu filmowego. Anderson ponownie uchwycił atmosferę koronkowej ironii, przenosząc ją w mury i okolice Grand Budapest Hotel. Te kolory, te kontrasty, kostiumy i dekoracje. Wszystko nadaje się do spuentowania ochem i achem! Historia konsjerża hotelu i jego protegowanego kradnie serca widzów. Dlaczego to miejsce nie może istnieć naprawdę? W celu jeszcze większej zachęty wymieniłabym znakomite gwiazdy, które obowiązkowo pojawiają się podczas każdej produkcji Wesa. Niestety zrezygnowałam. Nie mogę użyć tak dużej ilości znaków w tym opisie.
WF
10. „Hotel Transylwania”, reż. Genndy Tartakovsky
Gdyby tak hrabia Drakula prowadził hotel dla rozmaitych potworów wraz ze swoją dorastającą córką wampirzycą. Gdyby tak ta córka wampirzyca zakochała się w człowieku, najbardziej nietolerowanym przez straszydła gatunku. Gdyby tak urozmaicić tę historię odrobiną humoru i muzyki? Powstałaby całkiem zabawna animowana komedia, nie tylko dla dzieci. Tak też się stało – Hotel Transylwania to miejsce, w którym każdy potwór, mumia, wampir, wilkołak czy duch odnajdzie relaks, ukojenie i spokój od panoszących się po całym świecie dziwnych ludzi. Najchętniej skonsumowaliby ich na śniadanie. Cóż jednak począć – czasy się zmieniają, ludzi jeść nie można. Co się stanie ze słynnym Hotelem Transylwania, kiedy jego goście dowiedzą się, że córka właściciela kocha zwykłego człowieka? Skandal.
WF
9. „Psychoza”, reż. Alfred Hitchcock
Chyba tylko „Overlook” z „Lśnienia” jest bardziej złowieszczy i creepy od „Bates Motel” z filmu Hitchcocka. A jednak zbryzgane krwią bliźniaczki i imprezowicze w hotelowym barze są tylko fantazmatami popadającego w obłęd Jacka w porównaniu do zeschniętego trupa matki właściciela motelu – Normana, który naprawdę rozkłada się w jego pokoju. No i ten prysznic. Osobiście nie wyobrażam sobie spania w pokoju hotelowym, w którym jest taka właśnie zasłona prysznicowa, za którą może stać psychopata z nożem kuchennym. Zresztą nie tylko wnętrza, ale sam widok drewnianego, parterowego motelu, z drgającym neonem nieopodal wejścia nie budzi zaufania. Tylko tam mogła przenocować złodziejka hajsów.
PS. Warto wspomnieć, że Bates Motel stał się miejscem akcji współczesnego serialu telewizyjnego, będącego w zasadzie swego rodzaju prequelem do „Psychozy”.
PM
8. „Anomalisa”, reż. Charlie Kaufman, Duke Johnson
Niemal cała akcja tej nietypowej animacji ma miejsce w hotelu, który gości narodowej sławy coacha, Michaela – mało sympatycznego pana w średnim wieku. Jego pokój hotelowy jest mikrokosmosem, który oddaje przepełniającą bohatera samotność i staje się niemym świadkiem nieudolnego poszukiwania szczęścia, które okazuje się być tylko chwilowe. To właśnie tam odbywa się słynna już scena seksu bohatera ze spotkaną przypadkiem Lisą – w tym momencie czujemy, że jest nas w tym pokoju co najmniej o kilka osób za dużo. Za dużo o widzów filmu.
Hotel ma też swoje niepokojące oblicze (jak wiele innych filmowych hoteli) i straszy Michaela swoimi podziemiami, w których urzędują korposzczury i dziwaczny menedżer – niby był to tylko sen bohatera, ale warstwa audialna „Anomalisy” sugeruje nam „dziwność” świata przedstawionego, więc nie możemy być tego w 100 % pewni.
PM
7. „Wakacje Pana Hulot”, reż. Jacques Tati
Nadmorski pensjonat, do którego udaje się na wakacje Pan Hulot, to mój faworyt tego zestawienia. Wydaje się, że sam podsuwa bohaterowi okazje do psot (hoho, co za słowo!), płata figle razem z nim, ale też na każdym kroku robi mu kawały. Zresztą, nie tylko jemu, ale wszystkim szykownym gościom, grającym w karty i popijającym w spokoju popołudniową herbatkę. Właśnie tak wyobrażam sobie idealne miejsce do spędzenia urlopu: przytulny dom wczasowy pełen ludzi, z którymi miło jest spędzać czas, jeść smaczne posiłki, grać w tenisa i trochę się pośmiać i powygłupiać. A potem z naładowanymi bateriami wrócić do życia mieszczucha (takiego, jakie prezentuje Tati w „Playtime”).
PM
6. „Pół żartem, pół serio”, reż. Billy Wilder
Luksusowy kurort na Florydzie, gdzie odpoczywają strudzeni giełdowym szaleństwem milionerzy, to miejsce, w którym rozgrywa się większość akcji tego filmu. Trafia tam bowiem cała żeńska orkiestra Słodkiej Sue wraz z podszywającymi się pod saksofonistkę i kontrabasistkę muzykami płci męskiej. Jako świadkowie okrutnych porachunków gangsterskich, na których ciąży wyrok śmierci, muszą się ukrywać jak najdalej od miejsca tego niefortunnego zdarzenia. Josephine i Daphne, czyli nasi bohaterzy, pragną zapewnić sobie jak najlepszą przyszłość w oparciu o poznanego tam bogacza Osgooda. Daphne, której oświadcza się ów bogacz, pomaga swemu przyjacielowi Joe (Josephine) skraść serce ukulelistce Sugar Kowalczyk, granej przez Marilyn Monroe. Dzięki sprytnej manipulacji Joe może gościć ukochaną na jachcie Osgooda i podszywać się pod potentata Shell Oil. Wyjątkowe miejsce, wprost idealne do poprawienia sytuacji życiowej staje się jednak areną wyciągniętego rodem ze slapsticku pościgu, gdzie naszych bohaterów dosięga sprawiedliwość, przed którą tak pragnęli uciec. W hotelu ma bowiem miejsce zjazd miłośników opery, który w rzeczywistości jest zjazdem mafiozów. Wśród nich łatwo rozpoznać sprawców zabójstwa, przed którymi tak bardzo pragną się uchronić nasi muzycy. Pogoń korytarzami ekskluzywnego hotelu, podczas której bohaterowie przebierają się raz za kobiety, raz za hotelowych bojów, to tylko element trwającej przez cały czas ich pobytu gry pozorów, w wyniku której prawda musi, oczywiście, wyjść na jaw.
HB
5. „Deszczowy lipiec”, reż. Leonard Buczkowski
Z całą pewnością nie będzie to najwybitniejszy film w tym zestawieniu, ale jego mocą jest autentyczna atmosfera ośrodka wczasowego w PRL-u. Jest to historia kobiety, młodej mężatki, która samotnie przyjeżdża do Zakopanego w nadziei, że mąż do niej dołączy. Niejasna jest z początku jej relacja z mężem, jednak najistotniejsze dla widza jest to, jak traktują naszą bohaterkę pozostali goście kurortu. Tutaj bowiem pojawia się wątek obyczajowy – widząc ją bez towarzysza, zaczynają plotkować, jednocześnie próbując organizować jej czas i „otaczać opieką”. W ośrodku pojawia się także typowy dla tego typu miejsc (włączając sanatoria) podrywacz: czarujący młody mężczyzna, dla którego niedostępna bohaterka staje się obiektem zainteresowania. Osamotniona, bardzo nieszczęśliwa pani stopniowo ulega jego czarowi. W międzyczasie obserwujemy gości grających w brydża, wycieczki nad Morskie Oko, wspólnie spożywane posiłki, niezręczne rozmowy z obcymi ludźmi. Wszystko to z perspektywy czasu wydaje się dość zabawne, chociaż należy mieć na względzie fakt, że film przedstawia w jakimś stopniu przerysowany obraz rzeczywistości, kontrastujący z dramatem wewnętrznym głównej bohaterki. Warto obejrzeć dla „folkloru” wczasowego, realiów rządzących się zupełnie innymi prawami.
HB
4. „Hotel Splendide”, reż. Terence Gross
Na tajemniczej, nienazwanej wyspie pewna rodzina od pokoleń prowadzi hotel wraz z sanatorium. Nietypowe warunki, dalekie zasadom BHP i z całą pewnością nie do zaakceptowania przez nasz polski sanepid, to dorobek życia ś.p. pani Blanche, która twardą ręką przekonywała wszystkich, że to, co leczy, zawsze niedobrze smakuje. Jej synowie z różnym nastawieniem starają się utrzymać przy życiu Hotel Splendide. Widz patrzy na rozwój wydarzeń z perspektywy Kath – osoby, która po latach wygnania wróciła i wywraca ten osobliwy świat do góry nogami. Sam hotel jest dziwaczny do granic możliwości, jego bywalcy to osoby introwertyczne, którym przez lata wmawiano choroby tylko po to, aby na nich zarobić. Zresztą, nikt z widzów nie ma chyba wątpliwości, że terapie proponowane przez hotel nie mają szans na skuteczność. Plejada osobliwości budzących obrzydzenie lub rozpacz w zaskakującej, wręcz malarskiej oprawie wizualnej.
HB
3. „Million Dollar Hotel”, reż. Wim Wenders
Mikrouniwersum ekscentryków, wykolejeńców, narkomanów, psycholi, ludzi z zespołem Aspergera, artystów z autyzmem, romantyków, cyników i hipsterów marginesu społecznego. Hotel za milion dolarów to miejsce, przez które przetaczają się wszystkie emocje świata. Każdy pokój ma swoją legendę, a ściany były świadkiem niejednej namiętności i wielu dramatów ludzkich. Tom Tom (Jeremy Davies) zakochał się w Eloise (Milla Jovovich) i choć ich romans przypomina zaloty szczeniaków potrafiących zasnąć w przeróżnych kombinacjach, ta namiętna relacja zostanie wzburzona dochodzeniem – prowadzonym przez równie kuriozalnego detektywa (Mel Gibson) w kołnierzu ortopedycznym.
Zwyczajny świat z jego wyścigiem szczurów, kawami ze Starbucksa i zbrodniami nie ma szans odnaleźć się w tym hotelu. Tutaj prawo nie ma wstępu. Króluje piosenka „The Ground Beneath Her Feet” zespołu U2, o książkach rozmawia się szczerze i powoli, a z dachu skacze się, by wyznać najgłębsze uczucia. Może i hotel jest wart milion dolarów, ale filmu Wendersa nie da się przełożyć na pieniądze, bo to wartość sama w sobie.
PK
2. „Pretty Woman”, reż. Garry Marshall
A jeśli o hotelach mowa, to nie sposób nie wspomnieć o dyskretnym w tej kwestii temacie prostytucji. To właśnie do hoteli filmowi bohaterzy najczęściej jadą ze swoją wybranką na jedną noc. A skoro już o tym wspominamy – w tym miejscu musi, po prostu musi, pojawić się „Pretty Woman”! Luksusowy apartament w Beverly Wilshire Hotel stanowi zjawiskowe tło dla romantycznej historii prostytutki Vivian (Julia Roberts) zatrudnionej przez bogatego biznesmena Edwarda Lewisa (Richard Gere). Tenże hotel jest utożsamiany z produkcją (mimo że inne filmy również miały w nim swoje epizody – np. „Gliniarz z Beverly Hills”) do tego stopnia, że z okazji 25-lecia dzieła stworzono szczególną ofertę dla zamożnych fanów „Pretty Woman”. Za 100 000 $ można było wykupić pakiet, w który wliczała się m.in. podróż limuzyną na zakupy na równie słynną aleję Rodeo drive. Czy można zostać Julią Roberts na jeden dzień? Ano można!
GB
1. „Orzechy kokosowe”, reż. Robert Florey, Joseph Santley
Niezawodni bracia Marx i ich faktyczny (nie licząc „Humo Risk”) debiut kinowy. Julius Groucho Marx gra dyrektora hotelu, który jest postacią dość osobliwą. Z dumą oświadcza swoim pracownikom, że nie będzie im płacić. Przekazuje jednak informację w taki sposób, że wszyscy się cieszą! Nie obsługuje swoich klientów, propaguje nielegalny hazard w hotelu, pomaga nietypowym gościom (niezawodni Harpo i Chico) w okradaniu hotelowej kasy… Jakim cudem ten hotel jeszcze prosperuje?! Aby ratować biznes, dyrektor decyduje się na przeprowadzenie podejrzanej aukcji okolicznych działek. Wciąga w to Chico, czego będzie później gorzko żałować. Równolegle rozgrywa się wątek miłosno-kryminalny. Mezalians, kradzież naszyjnika, intryga i, jak to u Marxów, szybkie, szczęśliwe zakończenie. Całość pełna gagów, absurdalnych dialogów i zabiegów dość niekonwencjonalnych, jak na tamte czasy. Film może być odczytywany, jako komentarz do rodzącego się właśnie Wielkiego Kryzysu Gospodarczego. Jednocześnie jest dziełem na wskroś marxowym – pokrzepiającym (miłość jest rozwiązaniem wszystkich problemów) i posiadającym cudowną ścieżkę dźwiękową (motyw przewodni „When my dreams come true”) i z wszechobecnym chaosem.
RS
korekta: Paulina Goncerz