Pierwsza zasada dojrzewania – recenzja „Baby Bump” Kuby Czekaja

Polskie kino jest coraz śmielsze w mówieniu głośno o swoich ekscentrycznych zachowaniach i nie symuluje choroby podczas spotkań z eksperymentami. Przewrócić przewrócone, podpiąć pod elektrowstrząsy linearne opowiadanie i zwiększyć kontrasty w rozmazanej narracji. Kuba Czekaj kazał nam trochę czekać, ale już się doczekaliśmy i dostaliśmy – anty-protagonistę i jakże sprawnego, kreatywnego anarchistę. „Baby Bump” to lekcja filmowej rebelii, ale z konkretnymi postulatami.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Nasz młody bohater – Micky Mouse – urozmaica sobie kolejne dni w szkole, handlując własnym moczem. Towar cieszy się zainteresowaniem, gdyż w szkole nieustannie przeprowadzane są testy narkotykowe. Chłopak wszystkie zarobione pieniądze odkłada na operację nieakceptowanych przez siebie uszu. Zdecydowanie nie ma w tym wszystkim czasu na kolejne atrakcje. A jednak właśnie rozpoczyna się największy kataklizm, dojrzewanie, które u Czekaja nabierze monstrualnych, wręcz psychodelicznych kształtów. A może jednak nie u reżysera. Może po prostu tak to wygląda w życiu każdego dziecka, z perspektywy właśnie… dziecka?!

Nie chcę być malkontentem, ale z tym filmem będzie problem w odbiorze. Wizualny trans, który proponuje reżyser, nie pozostawi nikogo obojętnym. Intensywnie autorska propozycja i konsekwencja w autonomii wyrazu może być zaskoczeniem dla ciągle konserwatywnego i mocno konwencjonalnego języka filmowego w Polsce.

Baby bump plakat2

fot. materiały prasowe

Narracja pierwszoosobowa to podstawa konstruowania świata przez reżysera. Twórca proponuje nam obraz dojrzewania dziecka ze środka, relację na żywo z ogniska zapalnego wieku nastoletniego. To czas niekontrolowanych wzwodów i emocji; moment, gdzie wnętrze młodego człowieka staje w szpagacie pomiędzy dezorientacją, resztkami dziecięcej imaginacji, a dorosłym „trzeba” i „wypada”. Nasz bohater ma własny, autystyczny świat, do którego po prostu, bez zapowiedzi, wchodzą obcy: dorosłość i absurdalne postulaty, które trzeba spełniać, by przynależeć do społeczeństwa.

Baby bump plakat

fot. materiały prasowe

Właśnie taki przewodnik dla aktywnego uczestnika (z pewnością nie półprzytomnie zwiedzającego) proponuje nam Kuba Czekaj. Ze swoją nielimitowaną wyobraźnią proponuje przyjąć dziecięcą percepcję. W kompulsywno-obsesyjnym tempie pokazuje biologię, fizjologię i psychologię dojrzewania. Robi to wszystko z humorem, dystansem, ale bez zdrabniania i trywializowania swojego bohatera. Sprzeciwia się też krzywdzącej tendencji do traktowania w polskim kinie dziecka jako pacynki, tła lub szantażu emocjonalnego wobec widza. Mało tego – docenia i czerpie z dziecięcej głowy garściami.

Ten cały wachlarz rozwiązań Czekaja to nie jest kabotyństwo i pokazywanie języka tradycyjnym formom. W „Baby bump” reżyser dzięki post-punkowej i komiksowej poetyce udowadnia, że zna nuty i podstawowe chwyty. Nie o to chodzi, by broić przy periodykach sztuki filmowej, nie znając ich treści. W jego poetyce nadmiaru efektów nie ma niedomiaru treści czy efekciarstwa. Pamiętacie slogan twórców „Hardkor Disco”: „niesiemy dla was bombę”? Kuba Czekaj nie naobiecywał pokazów pirotechnicznych, a szczerze doniósł ładunek i wysadził na naszych oczach polskie kino. W dziurze po wybuchu zasiał nowe. A jak kwitnie!

Nasza ocena:

żarówki 5 małe

korekta: Paulina Goncerz

Bernadetta Trusewicz