10 najlepszych filmów roku 2015

Nowy Rok za pasem, trzeba zatem filmowo domknąć ten, który nieubłaganie przechodzi do historii. Drugi raz Reflektor podjął się tego zadania, przynajmniej na gruncie filmowym. Aż 12 autorów stworzyło swoje listy najlepszych filmów roku 2015, którym przyznaliśmy punkty, by stworzyć jedną Reflektorową listę. Oczywiście, nie każdy z nas widział wszystko, co należałoby zobaczyć, ale ostateczny kształt zestawienia wydaje nam się zadowalający. Zachęcamy zatem do lektury i przedstawiania swoich dziesiątek.

fot.. Elliott Brown na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL) http://​creativecommons​.org/​l​i​c​e​n​s​e​s​/​b​y​/​3​.​0​/​pl/

fot.. Elliott Brown na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL) http://​creativecommons​.org/​l​i​c​e​n​s​e​s​/​b​y​/​3​.​0​/​pl/

10. „Love” (reż. Gaspar Noé)

Patrycja Mucha:

„Love” nie jest być może najlepszym filmem Gaspara Noé, ale to dzieło ważne, zarówno dla widza, jak i dla samego reżysera, dlatego nie powinno przejść bez echa. Jest mniej przemyślane warsztatowo niż „Nieodwracalne”, trochę passé w zakresie płytkiej intertekstualności, za to dużo bardziej dojrzałe. Stosowne wydaje mi się tutaj porównanie ze „Spring Breakers”: oba filmy bowiem pod płaszczykiem hiperwizualności ukrywają prawdę o kondycji współczesnego człowieka. Prawdę taką, jaką widzi ją reżyser, który ma coś do powiedzenia i stoi murem za swoimi poglądami, konsekwentnie wyrażając je w obrazie. Ekstatyczne ujęcia pary kochanków, zwierzęca namiętność i witalność młodzieńczej miłości – to obrazy o temperaturze wrzenia, kipiące od nadmiaru wyrażonych poprzez nie uczuć. Wszystkiego za dużo, za mocno, za bardzo, by po chwili reżyser zamroził ekran, a widz został sam na sam z lękami tyleż swoimi własnymi, co naprzykrzającymi się samemu Noé.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

9. „Młodość” (reż. Paolo Sorrentino)

Sławomir Kruk:

Muszę przyznać, że nie byłem fanem „Wielkiego piękna” – oscarowego poprzednika Sorrentino. Pomimo cieszącej oko formy przeszkadzało mi zbyt natrętne czerpanie z dorobku Felliniego oraz nadmierne zafascynowanie językiem sztuk wizualnych względem opowiadania właściwej historii. Z pewną obawą przystępowałem do oglądania „Młodości” w Cannes, ale na szczęście okazała się ona bezpodstawna. Reżyser „Boskiego” posługuje się co prawda prawie tym samym językiem, ale rezultat jest dla mnie znacznie bardziej interesujący. Metafory są bardziej trafne, a silnie zbudowane opozycje potwierdzają, że w sztucznym, wręcz manierycznym świecie Sorrentino, opowiadanie historii wciąż ma jeszcze znaczenie. „Młodość” to w praktyce rozbudowany teledysk o przemijaniu, w którym włoski reżyser podkreśla, że piękno jest w nas niezależnie od wieku, kondycji ciała czy słabości umysłu.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

8.„Turysta” (reż. Ruben Östlund)

Sebastian Smoliński:

Stoki narciarskie grają Vivaldiego, przyroda onieśmiela i atakuje, a wakacje pięknej, śnieżnobiałej rodziny wymykają się spod kontroli. Ruben Östlund jakby naoglądał się komedii urlopowych z Chevy Chase’m, ale koniec końców pokłonił się jednak Bergmanowi, rozgrywając w „Turyście” porażającą wizję rodzinnego kryzysu: tym głębszego, że ledwie zauważalnego. To studium ludzi zmęczonych sobą i ciągłymi zapewnieniami, ile dla siebie nawzajem znaczą. Słynna lawina, która wywraca do góry nogami restauracyjne stoliki i sytuację bohaterów, zapowiada też ich wewnętrzne drgania, z których Östlund lepi terapeutyczną fabułę. Zacierając granice między społeczną grą, realnym bólem i demaskującym gestem, „Turysta” sugeruje, że wszyscy jesteśmy umoczeni w dorosłości – w tym żmudnym utrzymywaniu pozorów, które jest zarazem jedyną dostępną nam rzeczywistością.

Turysta materiały prasowe

fot. materiały prasowe

7. „Dzikie historie” (reż. Damián Szifrón)

Weronika Migdał:

Sześć osobnych historii, każda wypełniona – do wyboru – frustracją, mnóstwem krwi, zemstą, ostrymi narzędziami (które nie są używane do krojenia warzyw), truciznami, wybuchami samochodów, podduszaniem i (a co!) seksem. Dodać można wesele jako wielkie pole bitwy i pannę młodą z ogniem w oczach, gotową skoczyć do gardła każdemu, kto się do niej zbliży. Cóż, od nienawiści do miłości jest przecież całkiem blisko. Albo od zaborczości prowadzącej od wyprzedzania samochodu do dosłownie płomiennych uścisków, bynajmniej nie wynikających z miłości, a z męskiej dumy. Oczywiście z dużą dozą brutalności.

Części składowe filmu bardziej przypominają scenariusz thrillera lub przynajmniej mocno trzymającego w napięciu dramatu. W tym przypadku płakać będziemy jednak tylko ze śmiechu. Tak, morderstwo i zemsta są zabawne. Może nie każde z przedstawionych sześciu, ale większość owszem. „Dzikie historie” to „Dzień Świra” podzielony na części, zintensyfikowany, przełożony na hiszpański i podniesiony do kwadratu. Panie i Panowie, polecam tę mieszankę wszystkim, którzy choć raz mieli ochotę wyjść z siebie i stanąć obok albo rozglądając się wokół, nie wierzyli, że życie to nie matrix, że tak po prostu jest. Tak, to może smutne, ale jakże zabawne i orzeźwiające!

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

5. ex aequo:

Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” (reż. Roy Andersson)

Sławomir Kruk:

Palmę najzabawniejszej komedii mijającego roku przyznaję bezdyskusyjnie Royowi Anderssonowi. Jego „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” to swoisty zbiór mini scenek, „statycznych” skeczy o olbrzymich pokładach absurdu, w których szwedzki mistrz udowadnia, że ten sam dowcip może bawić co najmniej parę razy i w dodatku z jeszcze większą intensywnością. Trudno wręcz powstrzymać się ze śmiechu, choć wyłaniająca się z konstrukcji filmu apokaliptyczna wizja świata jest znacznie bardziej gorzka niż można by przypuszczać. Najnowsze dzieło reżysera „Do ciebie, człowieku” to swoisty konglomerat współczesności przesiąkniętej historią i egzystencjalizmem. Stanowi także ostrzeżenie oraz surowe podsumowanie XX w. – okresu wojen, komór gazowych, jak również nasilających się w Szwecji antagonizmów rosyjskich. Sprawcą tych wszystkich zdarzeń pozostaje człowiek – autentyczne źródło natchnienia szwedzkiego reżysera.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

„Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” (reż. J.J. Abrams)

Mateusz Góra:

Do Disneya pieniądze już płyną rwącym strumieniem, a to za sprawą nowej części „Gwiezdnych Wojen”, chociaż film jeszcze nie pojawił się na ogromnym rynku chińskim. Rekordowe przychody były zresztą do przewidzenia – wszyscy fani (a wśród nich potężna grupa uznająca się za prawdziwych Jedi i Sithów) czekali na kontynuację tej historii od 1983 roku. Większość nie wróżyła sukcesu J.J. Abramsowi, który musiał zmierzyć się z najbardziej spektakularną serią w historii kina. Oczywiście można marudzić, że scenarzyści przepisali niemal słowo w słowo scenariusz „Nowej Nadziei” i skupili się wyłącznie na nieustannym puszczaniu oka do widzów. Co jednak mieli zrobić w zderzeniu ze światem, który istnieje już od dziesięcioleci także poza ekranem? Wszyscy pamiętajmy, co się stało w strasznym „Mrocznym Widmie”, kiedy zdecydowano się na daleko idące eksperymenty. Zachowując więc sporo rozsądku i instynktu samozachowawczego, twórcy „Przebudzenia Mocy” dodali do tej opowieści nowe tropy, w tym silnie feministyczną postać Rey i Finna, pierwszego szturmowca, który nie jest przeźroczystym elementem tła, ale nie zmienili archetypicznych zasad, które rządzą Galaktyką.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

3. ex aequo:

Birdman” (reż. A.G. Iñárritu)

Wiktoria Ficek:

Polemizować na temat słuszności przyznawanych nagród można zawsze. Do ostatniej chwili byłam przekonana, że w 2015 roku najbardziej upragniona przez wszystkich statuetka Akademii zostanie przyznana „Boyhoodowi”. Niespodzianka! Oscarowe wyróżnienie roku 2015 zdobył „Birdman”. Nie jest to jedyny powód, dla którego warto poznać historię zapomnianego przez wszystkich aktora. Plejada doskonałych kreacji gwiazdorskich (moje serce podbiła szczególnie Emma Stone i oczywiście Michael Keaton – w tym przypadku żałuję, że statuetka nie przypadła właśnie jemu), błyskotliwe dialogi, fantastyczna realizacja. Film jest poniekąd odpowiedzią na pytanie, co dzieje się z kultowymi postaciami po ich ekranowej śmierci. Szczerze zachęcam.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

„Whiplash” (reż. D. Chazelle)

Gaba Bazan:

Setki obejrzanych filmów powodują, że człowiek wysoko podnosi poprzeczkę własnych oczekiwań. Trudno jest widza zadowolić, zaskoczyć, wcisnąć w fotel. Tego udało się właśnie dokonać, po wielu latach po prostu dobrych filmów, Damienowi Chazellowie i jego „Whiplash”. Udało mu się to przede wszystkim dlatego, że trafił na sympatyka jazzu, a to właśnie jazz „robi” cały film. Damien Chazelle doskonale czuje swing i big-band, dzięki czemu stworzył muzyczną ucztę dla widza. Muzyka jest zdecydowanie jednym z bohaterów, a film od pierwszej sekundy skutecznie porywa do swojego świata i hipnotyzuje odbiorcę energią wylewającą się z ekranu – rytmem przyspieszającym z minuty na minutę, pięknymi ujęciami, kolorem i genialną grą aktorską (zasłużona statuetka Akademii dla J.K. Simmonsa za kreację diabła wcielonego). Wiedzieliście, że Miles Teller naprawdę grał na perkusji w „Whiplash”, bez dublera? Właśnie za takie niuanse ten film wspina się po kolejnych szczeblach mojej prywatnej listy top 10.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

2. Mad Max: Na drodze gniewu (reż. George Miller)

Sebastian Smoliński:

George Miller w nowym „Mad Maxie” reaktywuje nie tylko wymyśloną przez siebie, zapomnianą już nieco serię. On wskrzesza wszystko: frenetyczny, ale pozbawiony chaosu montaż spod znaku Eisensteina; kinetyczną siłę niemego kina; oparte na destrukcji prawdziwej materii widowiska z lat 70. i 80., infantylne fabuły podniesione do rangi sztuki rozmachem wizji i reżyserskim sprytem; oraz samo kino jako medium nade wszystko eskapistyczne, z pogardą traktujące przyziemne odmiany realizmu. Nikt nie znalazł na razie lepszego sposobu na walkę z postępującą interaktywnością: ogłuszyć widza własnym talentem; obrazem i dźwiękiem dać mu namiastkę wszystkich innych zmysłów (smród bieda-społeczeństwa, ohydne wyziewy paliw, szorstkość pustyni, dławiący, lepki piasek) – tak, żeby po seansie nie mógł ruszyć się z fotela. W podstawowej przesłance „Mad Maxa” jest ponadto nutka paranoicznego optymizmu: świat weźmie na klatę wszystkie apokalipsy, przetrwa każdą zagładę, a ludzie w swej małości i wielkości i tak pozostaną ludźmi.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

1. „W głowie się nie mieści” (reż. P. Docter)

Paweł Świerczek:

„W głowie się nie mieści” to kolejny przykład progresywnej animacji dla dzieci. Pete Docter opowiada błyskotliwą historię o tym, co dzieje się w głowie dorastającej Riley, przeżywającej swój pierwszy kryzys osobowościowy, związany z przeprowadzką do innego miasta. To film o tym, że wszystkie emocje – nawet te negatywne – są potrzebne, a dojrzewanie polega na akceptacji tego, co się czuje. Wysokie miejsce w naszym rankingu świadczy chyba o tym, że puenta trafia tyleż do najmłodszych widzów, co i do tych troszkę bardziej doświadczonych. Jest tu kilka wad i stereotypów (dlaczego Smutek zawsze jest gruba/-y?), jednak zdecydowanie nie przysłaniają one zalet filmu.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe


Oto filmy, które podczas zbierania głosów, wymienione zostały minimum dwa razy (w kolejności od największej do najmniejszej liczby zdobytych punktów):

„Mały Quinquin” (reż. Bruno Dumont)
„Plemię” (reż. Mirosław Słaboszpycki)
„Pan Turner” (reż. Mike Leigh)
„Pentameron” (reż. Matteo Garrone)
„Amy” (reż. Asif Kapadia)
„Motyl Still Alice” (reż. Richard Glatzer, Wash Westmoreland)
„Nieracjonalny mężczyzna” (reż. Woody Allen)
„Co robimy w ukryciu” (reż, Jemaine Clement, Taika Waititi)

zestawienie najlepszych filmów roku 2014 KLIK!

rozmowa o kinie światowym A.D. 2013 KLIK!

rozmowa o kinie polskim A.D. 2013 KLIK!


Swoje dziesiątki najlepszych filmów 2015 sporządzili:

Gabriela Bazan, Wiktoria Ficek, Mateusz Góra, Hanna Kostrzewska, Sławomir Kruk, Weronika Migdał, Patrycja Mucha, Kornelia Musiałowska, Mateusz Sądaj, Robert Siwczyk, Sebastian Smoliński, Paweł Świerczek

 

korekta: Paulina Goncerz