Akwarelowe konterfekty Macieja Olekszego i Basi Bańdy
Rozmyte, półtransparentne plamy barwne, zatarte linie, szkicowe detale, niewyraźne wizerunki. Kolor ciała, korpusy, głowy, upiorne twarze – elementy akwarelowych prac Macieja Olekszego i Basi Bańdy zadziwiająco do siebie zbliżone, są tym, co najsilniej warunkuje wysoki poziom oryginalności malarstwa obojga artystów.
Ta zbieżność nie jest być może zupełnie przypadkowa – urodzeni w początku lat 80. (Bańda rocznik 1980, Olekszy – 1982), oboje ukończyli Wydział Malarstwa poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych w początkach XXI wieku, kiedy sfera sztuki weszła w stan świadomych powrotów do malarstwa. Pewna, wyraźna analogia między twórczością Bańdy i Olekszego nie wynika jednak – rzecz jasna – wyłącznie z ich biografii, będąc konsekwencją tyleż edukacyjnych wyborów, co raczej namysłu nad materią i potencjałem malarstwa.
W warstwie wizualnej prace obojga artystów pozostają bliskie problematyce ciała i seksualności, oscylują jednak w stronę artystycznej analizy na temat emocjonalności w warstwie znaczeniowej. Za fundament ich twórczości uznać wszakże można potrzebę przyglądania się i dokonywania wiwisekcji na wycinkach rzeczywistości, zwłaszcza tych odnoszących się do międzyludzkich relacji i emocjonalnych stanów jednostki.
To, co z formalnego punktu widzenia decyduje o porównywalności malarstwa Bańdy i Olekszego, to umowne traktowanie motywu figury, szczególnie ludzkiej sylwetki, pozorna nieprecyzyjność wykonania dzieł, stosowanie szerokiej plamy barwnej, oraz – co szczególnie ważne w kontekście cielesności – umiejętność myślenia temperaturą koloru. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że w zaskakujący, mocno afirmatywny, sposób malarstwo obojga nawiązuje do tradycji starych mistrzów, w tym nadzwyczaj dobitnie do formalnych rozwiązań malarzy holenderskich. Ich finezyjność, połączona z wnikliwą obserwacją otaczającego świata, może być odczytywana jako nowoczesne przeformułowanie myśli artystycznej leżącej u podstaw kunsztownego malarstwa niderlandzkiego.
Świetlistość i tony barw uzyskiwane w obrazach Olekszego przez nakładanie laserunków, u Bańdy zaś przez stosowanie ekoliny, pozwalającej na osiąganie różnorodnych rezultatów malarskich, jak również kompozycyjna oszczędność, w dużej mierze odpowiadają za przywołaną tu artystyczno–historyczną paralelę twórczości młodych malarzy z dorobkiem Holendrów. Ten wybór dookreśla także fakt dominowania w palecie barw (zarówno u młodych malarzy, jak i holenderskich klasyków) chłodnych tonów: szarego błękitu, srebrzystego grafitu, złamanej bieli, które wzmacniane są przez użycie intensywniejszych barw: głębokiej ultramaryny, chromowej żółcieni oraz cynobru. U malarzy holenderskich zabieg ten miał na celu odtworzenie surowego klimatu Niderlandów, u Polaków – stanów emocjonalnych i rodzaju charakterystycznego dla ich prac brutalizmu.
Najbliższe sobie, pod względem estetycznym, są realizacje wykonane w technice akwareli lub tuszu na papierze. Oboje – zarówno Bańda, jak i Olekszy – używają jej właściwie od początku swojej drogi twórczej, dlatego stanowią one pewien wyróżnik dla ich dorobku. Korzystają z niej zresztą w podobny sposób – mocno rozcieńczone wodą farby, kładzione są na podłoże dużymi plamami, tworząc efekt przejrzystości i niewykończenia. Kształty i figury są w tych przedstawieniach jedynie delikatnie zasugerowane, a transparentność przedstawień przywołuje na myśl kolorowe fotograficzne negatywy. Stąd też ukazywanych wizerunków często nie sposób zidentyfikować, a ich pozbawiona indywidualnych cech fizjonomia wskazuje, że postać człowieka sprowadzona jest tu wyłącznie do wymiaru cielesnego. U Bańdy takimi pracami są wybrane akwarele z cyklu „Koszmary”, u Olekszego natomiast przedstawienia zatytułowane „Zapadnięty”, „Pałka zapałka dwa kije”, „Odwilż”, „Kochasz” oraz realizacje z serii „Żelazny piec”.
Oszczędne w formie, z dominującą miękką plamą barwną oraz zazwyczaj jasnym, surowym tłem, prace te bazują na spontanicznym malarskim geście, który do pewnego stopnia koresponduje z problematyką prac. Jest bowiem w tych realizacjach pewna nerwowość, trudne do uchwycenia napięcia oraz rodzaj introwertycznej emocjonalności, wynikające z interesującej artystów tematyki cielesności oraz nieco posępnej lubieżności. Drgające, chłodne, różowawe ciała w pracach Olekszego i Bańdy zdają się być momentami żałosnymi, nagimi powłokami, które artyści tworzą w zbolałym, aczkolwiek odważnym akcie, samoobnażenia. To właśnie w tym działaniu najsilniej objawiają się wspomniane różnice i napięcia, definiujące naturę prac obojga artystów. Szczególnym tego przykładem jest dysonans między ważną dla Oleszkego i Bańdy intymnością, a umiejętnością traktowania ludzkiego ciała z chłodnym dystansem. W tym zjawisku tkwi być może sedno unikalnego języka twórców – subiektywnego, choć opowiadającego nierzadko o rzeczach uniwersalnych; do pewnego stopnia hermetycznego, ale zmierzającego w stronę totalnego otwarcia się przed widzem. Jest to język wypracowany z potrzeby ujawniania tego co żenujące, drażliwe, brzydkie i odrzucone.
Ciekawą różnicą istniejącą między artystycznym dialektem malarzy jest posługiwanie się narzędziami estetycznymi wzbogacającymi narrację prac. O ile bowiem Bańda z chęcią operuje kategorią komizmu, który w znacznym stopniu pozbawia treść dzieła egzystencjalnego balastu, o tyle w pracach Olekszego zderzamy się z rodzajem obsesyjności, radykalizmu i bezkompromisowości w sposobie wypowiadania wizualnych komunikatów. Bańda łagodzi swoje prace poprzez nadawanie im często dowcipnych tytułów, Olekszy natomiast preferuje tytuły dobitne i konfrontacyjne: „Jebany wstyd”, „Zły dotyk”, „Zombie monster”.
– Moja sztuka jest egzystencjalna, intymna i organiczna – mówi artysta – ciało jest w niej symbolem narcyzmu, wypaczenia i niedostatków. Tak określona, twórczość Olekszego może być zatem odczytywana jako obszar nie tylko do prowadzenia introspekcji, ale również jako sfera rehabilitacji blizn, dotkliwych znamion, dręczących niepowodzeń. Podczas gdy Bańda – poprzez ironię – próbuje dystansować się od patetycznego i umoralniającego tonu sztuki badającej kondycję ludzką, Olekszy z całą świadomości i odwagą zmusza widza do odkrywania własnych bolączek – które jak twierdzi – raz odnalezione mogą okazać się źródłem uszlachetnienia.
Korekta: Agnieszka Stanecka