Taka piękna katastrofa

„Igrzyska śmierci” miały szansę wpisać się w fantastyczną serię filmów młodzieżowych. Mogły być wymieniane ciągiem z takimi hitami jak serie o „Harrym Potterze”, „Władcy Pierścieni” i „Hobbicie”, czyli produkcjami wielopoziomowymi, dostarczającymi emocji widzom w każdym wieku. Powieści Suzanne Collins to w końcu trylogia o ogromnym potencjale.

fot./ materiały prasowe

fot./ materiały prasowe

Mamy tu główną bohaterkę, której historia miłosna nie zaciera innych fabularnych elementów. To opowieść o wojnie i rebelii, z radykalną krytyką mediów i strategii politycznych, których wątki, z dzisiejszej perspektywy tak aktualne, mogły być poprowadzone na szereg różnych, ciekawszych sposobów. Tymczasem, przemoc i śmierć jest w „Igrzyskach” zupełnie papierowa i nieważna. Polityka sprowadza się do komicznej wymiany spojrzeń podsyconych rozbuchaną muzyką, a żenująco rozpisane dialogi i fatalnie poprowadzeni aktorzy nie próbują nawet udźwignąć gatunkowego ciężaru, jaki niesie za sobą opowieść o losach Katniss Everdeen.

fot./ materiały prasowe

fot./ materiały prasowe

Rozciągnięty na dwa filmy finał „Igrzysk śmierci” to fabularno-aktorskie pobojowisko, które może spodobać się jedynie garstce najmłodszych widzów, mających jeszcze prawo podchodzić do kina całkowicie bezkrytycznie. Twórcy postanowili przykleić kamerę do Katniss i nie spuszczając jej z oczu, sprowadzać ciekawe fabularnie wydarzenia na drugi bądź trzeci plan. O ile w książce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, dzięki której poznajemy młodą rebeliantkę znacznie lepiej, o tyle twórcy filmu wyraźnie zapomnieli dodać jej osobowości. Mimo że kamera nie odstępuje Jeniffer Lawrence na krok, w ciągu dwóch i pół godziny seansu trudno oprzeć się wrażeniu, że ciekawsza od jej aktorskiej gry jest garderoba i gadżety, jakimi posługuje się Katniss. A przecież wystarczy przypomnieć sobie inne role aktorki, by przekonać się, jak dobrze potrafi grać, nawet mniej charyzmatycznie postaci. Niestety, tym razem to nie jej oczyma patrzymy na dystopijne uniwersum Kapitolu i Dystryktów. Rzeczywistość pokazana jest już bez cienia ironii a cała meta-otoczka, znana z poprzednich „Igrzysk”, w finale wyparowała gdzieś między kolejnymi beznadziejnie patetycznymi przemowami.

fot./ materiały prasowe

fot./ materiały prasowe

Nie wyszło na dobre kurczowe trzymanie się literackiego oryginału. Powieści Collins, przeznaczone dla bardzo młodych czytelników, nie wykorzystują potencjału, jaki ma ta historia. Filmowe „Igrzyska śmierci” mogły to zmienić, chociażby redefiniując odrobinę postawę głównej bohaterki. Z początku pełnokrwista, buntownicza i zadziorna Katniss zmienia się w przeciągu serii w przewrażliwioną i niedziałającą w do końca logiczny sposób marionetkę. Tak ciekawa i gorzka w przesłaniu przemiana wymaga od twórców sprawnego poprowadzenia aktorów i przede wszystkim wyrzeczenia się pretensjonalnego na każdym kroku patosu. Wybrano bardzo wąską grupę odbiorców, jednak (o ile dobrze pamiętam) nawet najmłodsi na sali kinowej parskali śmiechem, szczególnie podczas sceny finałowej.

fot./ materiały prasowe

fot./ materiały prasowe

Nie ma jednak potrzeby całkowicie zrażać się do trylogii. Część druga „Kosogłosu” to przede wszystkim świetnie wyreżyserowane sceny akcji, które naprawdę trzeba zobaczyć. Sekwencje najbardziej przypominające rozgrywkę na konsoli ujawniają prawdziwy „sensacyjny” dryg Francise’a Laurence’a (reżyser). Warto cierpliwie czekać na scenę w kanałach, w której rebelianci walczą ze zmiechami i omijają kolejne pułapki zastawione na nich przez żołnierzy Kapitolu. A zaraz przed ostatnią sceną wyjdźcie – ominie Was zawód roku.

Film można obejrzeć w Cinema-City:

ccPoczujMagie_600x100

korekta: Paulina Goncerz