Notatki w ruchu | Wet dreams
Zaczęło się od syrenki i Disneya. Albo od płetw na szpilkach. Albo od endodermy, mizodermy… Albo od pływania 20 lat temu. Albo … Właściwie kiedy się to zaczęło? Może miliony lat temu, kiedy w wodzie powstało życie?
Wdechy, wydechy, ćwiczenia. Przez ostatni rok pracowałam dużo z oddawaniem ciężaru. Rozluźnieniem i spięciem. Wtedy, kiedy trzeba – odpuszczeniem. Kiedy nie trzeba dociskać. Po raz setny w życiu trzeba było zrozumieć, jak ważką rolę w tańcu odgrywa oddech. Najbardziej – wydech. Uff… Oddać ciężar do podłogi.
A potem nagle rozumienie i pragnienie, żeby to wszystko odbywało się w wodzie. Od dwudziestu lat pływam i żadnej innej aktywności życiowej nie cenię sobie tak wysoce, jak medytowania podczas swoich typowych dwóch kilometrów. Okazuje się, że może być przepiękniej. Że taniec, który uważałam za coś zdecydowanie lądowego, jest także czynnością, która wydarza się w wodzie. I nigdy tak nie odczułam oddawania ciężaru jak przy nurkowaniu na wydechu, przy próbie opustoszenia płuc z zawsze znajdujących się zapasów powietrza, żeby upaść w głębię. Freefalling. Frywolnie.
Im bardziej jednak wchodzę w świat tańca w wodzie, tym bardziej wydaje mi się, że to nie o tym. Że nie chodzi o tańczenie rozumiane tak po prostu jako wykonywanie ruchu. Nie tańczenie, które rozumiałam dotychczas. Sztucznym wydaje się pomysł (jakimś na siłę przeze mnie i uparcie podkreślanym), żeby wykonywać podwodne choreografie. Jak? Powtarzalność, kodyfikacja ruchu. To jak gwałt na środowisku, w którym się poruszasz. To jak gwałt na Planet Ocean.
Moja tegoroczna próba połączenia freedivingu z tańcem wykazuje, że ani nurkowanie, ani taniec nie są tym, co daje zejście pod wodę i pozwolenie przeplatającym się pod powierzchnią nurtom na prowadzenie mnie tam, gdzie akurat popłyną. Jakby nie interesował mnie już taniec ani nurkowanie. Raczej pozwolenie na bycie tańczonym przez przepływającą masę wody w powolnym (albo szybszym, w zależności od każdego indywidualnej wyporności) procesie wydobywania się, bycia wypychanym na powierzchnię. Chociaż niewątpliwym faktem pozostaje, że jedno i drugie jest mi potrzebne, żeby odkryć stan, sposób poruszania się. Jakby to, o co pytałam w „GLOBAL WAR{ming} exercise!”[1], a co wydawało mi się konceptem wyśnionym, jednak istniało. Po prostu – być pod wodą. Nie zmuszać się do ruchu. Stać się częścią otaczających prądów, substancji, ruchów. Stać się z tym wszystkim jednym. Wobec tego „GLOBAL WAR{ming}” na powierzchni jest choreografią wyobrażoną. To praca o tęsknocie, o stworzeniu tego oceanu w warunkach, w których oddycham tlenem.
Nie chodzi więc o bycie syrenką. Chociaż tak się czasem czujesz. Gdzieś między 12 a 15 metrami pod wodą zaczyna się spadanie. Nawet wcześniej, jeśli nurkujesz na wydechu. Wyporność wody neutralizuje grawitacja. Jednak gęstość środowiska sprawia, że nie spadasz na dno tak samo, jakbyś spadał z 10. piętra bloku. Spadanie w wodę, zawieszenie, z prędkością około 3,6 km/h. A potem jakiś moment zatrzymania, zatrzymania oddechu. O którym czasem łatwo zapomnieć. Po prostu chcesz tam być na zawsze. Chwilo trwaj!
Głębia Morza Czerwonego, Egipt, Dahab. Spotkanie bardzo międzynarodowe – Kolumbia, Niemcy, Francja, Polska, Rosja, USA, Argentyna. Właściwie przestaje to mieć znaczenie, bo w wodzie wydaje się, że wszyscy jesteśmy uzależnieni od tego samego stanu nieważkości i poczucia kompletnego zawieszenia w nicości, które wywołuje bycie tam, blisko dna, a może nawet niekoniecznie – gdzieś pomiędzy, 10 metrów od powierzchni. Wystarcza. Choć pragniesz więcej. Trochę, jak w odmętach świadomości (nie na darmo ocean to archetyp nieświadomego).
Mowa o researchu, na który w różnych miejscach tej planety wpadło naraz kilka osób. Uzależnionych od wody. Wody, czyli życia. Przyjechaliśmy do Dahab, żeby podzielić się naszymi praktykami, poznać się, nakręcić podwodne materiały, ale także – po prostu – tańczyć pod wodą. Zawsze wydawało mi się, że moim pierwszym partnerem w tańcu jest podłoga – w Dahab zmieniam kompana na wodę. Partnera, który pozwala tańczyć najpiękniej, w warunkach nieograniczonych prawami ziemskiego przyciągania.
Woda – to dla mnie tańczenie na krawędzi. Z jednej strony czuję ogromne bezpieczeństwo. Stan kompletnej nieważkości. Na lądzie nigdy nie byłabym zdolna zrobić tego, co w wodzie wydarza się samoistnie. Z drugiej strony – schodząc pod wodę, tam gdzie wyporność przestaje Ci doskwierać, zaczyna się próba woli, bardzo trudny mentalny proces rozumienia i zaufania, że jest w Tobie powietrze, że ocean pozwoli Ci na dłuższą chwilę obecności. A wizyta jest piękna. Zamiast spinać mięśnie w intensywnej obawie przed „uduszeniem”, otwieram wszystkie zmysły. Woda ma swoje dźwięki, kolor, życie, smak, gęstość. Taniec jest przenikaniem tych wymiarów. Jakby chciało się stać transparentnym, przepuszczalnym naczyniem.
Piszę to wszystko w manierze niezwykle osobistej, bo i kontakt z wodą jest intymny i nie sposób inaczej o nim pisać. I tym prywatnym doświadczeniem chcę się podzielić. Doświadczeniem, które przekroczyło dla mnie granice sceny, tańca i mojego pojmowania sztuki, którą param się od jakiegoś czasu. Taniec w wodzie – bez znaczenia. W imię powrotu do tego, skąd pochodzimy. Przez siebie, indywidualne doświadczanie. Doznania, którymi chciałabym się podzielić bardziej, niż jakąkolwiek inną sceniczną narracją.
[1] GLOBAL WAR{ming} exercise! – praca w procesie, nad którą pracowałam w ramach rezydencji „e-motional rethinking dance” w Rumuni w maju 2015 r.
Notatki w ruchu – przestrzeń do własnych poszukiwań i fascynacji, jak i inspiracji płynących z przelewania na papier myśli o tańcu i ruchu. Dla aktualnie tańczących i tych, którym powracają dawne zainteresowania, a także dla tych, którzy przyglądają się ruchowi z własnego punktu widzenia, perspektywy, obszaru zainteresowań. „Notatki w ruchu”, więc pisane w naturalnym, Wam tylko właściwym ruchu, swobodnym przepływie myśli i działań.