Festiwal teatralny trwa u mnie cały rok – rozmowa z Aliną Moś-Kerger
Projekt „Młodzi dla Śląska, Śląsk dla Młodych” powstał jako wynik analizy sytuacji młodego pokolenia twórców. Intencją projektu jest, aby wyłaniać młodych twórców różnych dziedzin (sztuki wizualne, teatr, muzyka, film, działania interdyscyplinarne) i prezentować ich sylwetki w formie wywiadów. Rozmowy pozwolą poznać lepiej działalność młodych artystów, ich dotychczasowe doświadczenia i realizacje.
Projekt realizowany jest przez Hannę Kostrzewską dzięki stypendium Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie kultury. Wywiady można także przeczytać na stronie projektu.
O teatrze, kobiecych tematach, śląskości na scenie i życiu na pełnych obrotach opowiada Alina Moś-Kerger – reżyserka i dramatopisarka.
Hanna Kostrzewska: Jesteś absolwentką III LO Batorego – jednej z ostatnich klas teatralnych. Szkoła ta przez dłuższy czas kojarzona była z nietypowym podejściem do kształcenia, ale też z festiwalem teatralnym. Dla niektórych była początkiem kariery artystycznej, dla innych – wręcz przeciwnie – ostatnim momentem kiedy występowali na scenie. Jak było w Twoim przypadku. Jaką rolę w Twoim życiu odegrało liceum o takim profilu?
Alina Moś-Kerger: Lata spędzone w Batorym były kluczowe dla zawodowej drogi, jaką ostatecznie wybrałam. Teraz tak to oceniam z perspektywy czasu, wtedy chyba tak o tym nie myślałam. Fascynował mnie teatr, a III LO dawało autentyczną możliwość na rozwijanie tej pasji: wyrastałam w otoczeniu osób podobnych do mnie, w miejscu, gdzie robienie przedstawień było momentami ważniejsze od kartkówki z matematyki czy sprawdzianu z biologii i wśród nauczycieli, którzy – wprawdzie przewracając niekiedy oczami – a jednak potrafili nawet zwolnić z lekcji, jeśli za usprawiedliwienie podawałam próbę do spektaklu na festiwal teatralny. Byłam uczennicą poszukującą, interesowali mnie twórcy, o których istnieniu dowiedziałam się w szkole, ale potem sama, w domu, zgłębiałam ich dzieła i kręciło mnie to coraz bardziej. Dużo czytałam o współczesnym teatrze i marzyłam, by stać się jego częścią. Wtedy niestety pokutowało przekonanie, że maturzysta nie ma czego szukać na wydziale reżyserii, dlatego wybrałam inne studia, a do szkoły teatralnej chciałam zdawać jako magister. Ostatecznie nie zdawałam, ale i tak spełniłam marzenie o pracy w teatrze. Dziś festiwal teatralny trwa u mnie cały rok.
Przez jakiś czas byłaś związana z branżą medialną, pracowałaś w Warszawie. Pamiętam, że Kazimierz Kutz kiedyś powiedział o tym, że zanim zaczął kręcić filmy o Śląsku też musiał wyjechać, żeby w jakiś sposób zrozumieć na nowo Śląsk. Czy Ty też tak miałaś? Czy wracałaś z myślą o tym, że zajmiesz się w swojej działalności teatrem? Czy taki był plan?
Nie, plan był zupełnie inny. Do Warszawy wyjechałam z miłości do chłopaka, który dziś jest moim mężem. Dostał wtedy pracę w redakcji prestiżowego dziennika, a ja postanowiłam jechać za nim. W Warszawie studiowałam i pracowałam w biurze prasowym jednego z dużych koncernów telewizyjnych. Wkręciłam się w medialną warszawkę, a w teatrze bywałam wyłącznie widzem. Ale kiedy zaszłam w ciążę wiedziałam, że muszę urodzić dziecko na Śląsku. Sama byłam zaskoczona swoim przywiązaniem do śląskiej rodzinności, potrzebą bycia blisko i przerażeniem faktem, że mój syn miałby obcować z samymi gorolami albo być kibicem Legii. Wróciliśmy i mój mąż zmienił redakcję na katowicką, a ja poświęciłam się macierzyństwu. I właśnie wtedy, podczas długich godzin spędzanych z maleńkim Antosiem, miałam moment na zastanowienie się nad swoim życiem. Myślałam o niespełnionych marzeniach, o tym, co mi uciekło gdy szukałam siebie w warszawskich korporacjach, o tym z czym chcę związać swoją zawodową przyszłość. Postanowiłam dać sobie dwa lata na test, ustaliłam sama ze sobą, że jeśli się nie uda w teatrze, pokornie spuszczę głowę i znajdę sobie „normalną” pracę. Ale na szczęście te próbne dwa lata obfitowały w bardzo wiele pozytywnych teatralnych wydarzeń: wygrałam konkurs dla młodych reżyserów Czytelnia Kontrrewolucyjna w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy, mój spektakl znalazł się w finale prestiżowego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, zostałam stypendystką programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska”, moje spektakle pokazywano i nagradzano na kilku festiwalach: m.in. na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu, Festiwalu Nówka Sztuka w Warszawie, Obserwatorium Artystycznym Entree w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramów Współczesnych w Warszawie, Festiwalu Dramaturgii Współczesnej Rzeczywistość Przedstawiona w Zabrzu, Wałbrzyskich Fanaberiach Teatralnych. To pozwoliło mi uwierzyć, że postąpiłam słusznie. I że warto było zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i znaleźć się w miejscu, w którym tak bardzo chciałam być od czasów nauki w Batorym.
„Rajcula warzy” czy monodram muzyczny „Karin Stanek” korespondują z tematyką Śląska. Czy myślisz że Śląsk pojawia się zbyt rzadko w realizacjach teatralnych? Znamy Cholonka, ostatnio regionem zainteresował się też Teatr Śląski? Czy myślisz, że to moda czy szczera potrzeba?
Myślę, że dziś pojawia się nawet za często. Rynek jest już przesycony tematyką śląską, która faktycznie stała się w pewnym sensie modna. Z jednej strony to dobrze, bo powstało co najmniej kilka wartościowych przedstawień, które przybliżyły różne aspekty śląskości widzom w innych regionach kraju. Mój spektakl o Karin Stanek przemyca elementy opowieści o Śląsku, ale jest mocno uniwersalny, bo hity bytomskiej wokalistki – „Chłopak z gitarą” czy „Jedziemy autostopem” poruszają ludzi w całej Polsce. Mimo że od premiery minęły prawie trzy lata, wciąż jeździmy z monodramem po kraju, a ludzie często podchodzą po spektaklu i mówią „nie wiedziałem, że była Ślązaczką”, „nie wiedziałem, że wyemigrowała”, „znałem te piosenki, ale nic o niej nie wiedziałem”. Cieszę się, bo to znaczy, że edukujemy ludzi, że Karina to była nasza, ślonsko dziołcha.
Tekst „Rajculi” powstał z myślą o Konkursie na jednoaktówkę po śląsku i tak naprawdę wyłącznie dlatego jest w gwarze. Ostatecznie stało się to dodatkową wartością, bo umiejscawia bohaterkę w zderzeniu z archetypem śląskiej kobiety, która dbała o dom, kuchnię i dzieci. Jestem szczęśliwa, że oba spektakle spotkały się z ciepłym przyjęciem widzów i krytyki, były pokazywane na licznych festiwalach, zebrały dobre recenzje. W moim przypadku to szczera potrzeba kazała przemycać tę śląskość i używam tu „przemycać” celowo, bo myślę, że śląskość jest w nich nienachalna, subtelna, łatwo przyswajalna.
Rajcula, Karin, „Dom kobiet” Nałkowskiej – kobiece tematy są Ci szczególnie bliskie?
Są. Czuję się pewniej i swobodniej przemawiając kobiecym głosem, choć w jednym z ważniejszych dla mnie spektakli głównym bohaterem był ośmioletni chłopiec. Do tej wyliczanki powinna dołączyć jeszcze Wiktoria, bohaterka „Rewolucji balonowej” Julii Holewińskiej (premiera tego spektaklu odbyła się w marcu 2015 r. w gorzowskim Teatrze im. Osterwy). Mam w głowie różne pomysły i plany na mocno kobiece przedstawienia, paradoksalnie fajnych, pełnokrwistych kobiecych ról nie ma w teatrze aż tak wielu. Za to świetnych aktorek całkiem sporo i uważam, że zdecydowanie należy stwarzać im pole do popisu.
Jesteś reżyserką, ale też dramatopisarką. Czy łatwiej reżyseruje się spektakle bazujące na własnym tekście?
Zupełnie inaczej. Kiedy pisałam „Karin Stanek” wiedziałam już, że będę realizować go na scenie i wtedy pisałam, mając w głowie konkretne rozwiązania inscenizacyjne. „Rajcula” powstawała na konkurs, a pomysł na spektakl powstał dopiero później. Na pewno reżyserowanie własnych tekstów nie jest obarczone stresem o to, co po przedstawieniu powie autor tekstu, czy w ogóle pozna swoją sztukę i czy nie będzie miał pretensji jeśli wprowadzę dramaturgiczne zmiany.
Od jakiegoś czasu współpracujesz z gorzowskim teatrem im. Juliusza Osterwy. W tym roku zrealizowałaś w nim już kolejny spektakl. Jak rozpoczęła się ta współpraca? Jeśli możesz – opowiedz więcej o Twoich tamtejszych spektaklach.
W 2014 roku dyrektor gorzowskiego teatru, Jan Tomaszewicz, poszukiwał młodego, nieznanego reżysera, który świeżym okiem spojrzy na sztukę „Ony” Marty Guśniowskiej. Byłam już wtedy laureatką Czytelni Kontrrewolucyjnej w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy i Jacek Głomb zaproponował moją kandydaturę dyrektorowi z Gorzowa. Przedstawiłam swoje pomysły, które się spodobały i w marcu 2014 odbyła się prapremiera. Spektakl okazał się dużym sukcesem, miał naprawdę dobre recenzje, znalazł się w finale Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, Jacek Sieradzki wskazał go jako najlepszy spektakl sezonu w ankiecie miesięcznika „Teatr”, a Andrzej Lis nazwał mnie „twórczynią najsympatyczniejszej i najbardziej wartościowej niespodzianki nie tylko tamtej edycji Konkursu, ale i całego poprzedniego sezonu teatralnego”. Po tak dobrze rozpoczętej współpracy po prostu musieliśmy zrealizować wspólnie kolejny spektakl. Była to wspomniana już „Rewolucja balonowa”, również ciepło przyjęta przez widzów i krytykę. Ostatnio grająca w niej główną rolę Kamila Pietrzak-Polakiewicz została wyróżniona w Subiektywnym spisie aktorów teatralnych Jacka Sieradzkiego, spektakl był też pokazywany na festiwalu „Konfrontacje młodych m-teatr” w Koszalinie. Mam nadzieję, że to nie ostatnia moja przygoda z gorzowskim zespołem i za jakiś czas znów zrealizujemy razem jakieś przedstawienie. Póki co za chwilę ponownie spotykamy się w związku z „Onym” – ruszamy w objazd po kraju w ramach programu Teatr Polska, który polega na prezentacji spektakli w miejscowościach, w których nie ma teatru instytucjonalnego.
Jesteś laureatką Czytelni Kontrrewolucyjnej, czyli konkursu dla młodych reżyserów, który organizowany był przez Teatr Modrzejewskiej w Legincy. Nagroda to wyreżyserowanie spektaklu. Czego możemy się spodziewać?
Ponownie mocno kobiecego teatru: w przyszłym roku przygotuję prapremierę sztuki Julii Holewińskiej „Krzywicka/Krew”. To niezwykłe monologi kilku bohaterek, nad którymi unosi się duch Ireny Krzywickiej, jednej z prekursorek feminizmu w Polsce. Już nie umiem się doczekać tej współpracy: legnicki zespół ma niesamowicie silny, ambitny i kreatywny kobiecy team, z którym po wspólnych próbach czytania „Domu kobiet” Nałkowskiej bardzo się zżyłyśmy. To zaskakujące, bo tych prób nie było przecież dużo, a jednak od razu złapałyśmy wspólny język, pozostajemy w nieustającym kontakcie i – z tego, co mówiły mi legnickie aktorki – chyba wszystkie jesteśmy podekscytowane wizją pracy nad „Krzywicką”.
Jakie są Twoje najbliższe plany? Co wydarzy się w Twoim artystycznym życiu w najbliższym sezonie.
Wspomniana wyżej „Krzywicka” w Legnicy, ale także prapremiera „Jak nie my to kto?” w Chorzowskim Centrum Kultury (reż. T. Mich i T. Owczarek), do którego piszę scenariusz. Ponadto biorę udział w projekcie dramatopisarskim „Nowa Huta – moja miłość” w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie, gdzie sześciu adeptów dramatopisarstwa we współpracy z uznanymi twórcami będzie tworzyć sztuki inspirowane dzielnicą Nowa Huta. Jestem też słuchaczką Szkoły Lokalnych Opowieści prowadzonej przez Artura Pałygę w Teatrze Śląskim w Katowicach. Oba te projekty warsztatowe zakończą się dramatyzowanym czytaniem powstałych tekstów. Poza tym mamy z Agnieszką Wajs (aktorką, która gra Karin Stanek i moją serdeczną przyjaciółką z liceum) wspólny pomysł na recital piosenek o… kobietach! Myślę, że to i tak sporo, zważywszy, że w domu mam córeczkę, która dopiero co skończyła roczek. Pięcioletni synek już się przyzwyczaił, że mama żyje na wysokich obrotach.
Właśnie – życie na scenie łączysz z bycie pełnoetatową mamą. Jak Ci się to udaje?
Jestem zachłanna. Nie chcę rezygnować z życia rodzinnego na rzecz kariery czy na odwrót. Chcę wszystkiego na raz! To karkołomne zadanie i sama nie wiem, jak to się udaje, ale działa. Na próby „Onego” jeździłam do Gorzowa w ciąży, przed premierą „Rajculi” bałam się, że urodzę w kulisach. W tym roku, z niespełna półroczną córeczką pokonywałam 500 km w jedną stronę na próby „Rewolucji balonowej”. Za chwilę biorę ją na objazd z „Onym”, potem do Legnicy. Mój syn ma swoje przedszkolne życie i nie mogę go z niego ot tak wyrywać, więc zamiast jeździć ze mną, zostaje w domu z tatą. Cóż, nie ukrywam, że ta machina nie działałaby tak sprawnie, gdyby nie mój mąż, który bardzo pomaga mi logistycznie i panuje nad domem pod moją nieobecność. Nieoceniona jest też pomoc babć i dziadków, którzy albo ruszają ze mną opiekować się Wandą, albo pomagają mojemu mężowi w odbieraniu Antka z przedszkola i zawożeniu na dodatkowe zajęcia. Najważniejsze jednak, że przy moim trybie pracy taki amok nie trwa wiecznie, jest kilka intensywnych miesięcy, a potem przez kilka kolejnych jestem pełnoetatową mamą 24h/dobę, chodzę na zebrania do przedszkola, na plac zabaw, na szczepionki. I dopiero kiedy dzieci pójdą spać, powolutku, nocami przygotowuję się do kolejnych projektów, czytam, notuję, wymyślam. Czasem zazdroszczę twórcom, którzy mogą rzucić się w wir pracy, nie patrząc na nic. Ale kiedy już opracuję całą logistykę zawodowo-domową jestem z siebie szczerze dumna, że uosabiam zaprzeczenie tezy, że pracy zawodowej nie da się pogodzić z macierzyństwem.
Alina Moś-Kerger jest absolwentką organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej na Uniwersytecie Śląskim oraz stosunków międzykulturowych na Uniwersytecie Warszawskim.
W 2012 roku w ramach projektu Młoda Scena Teatru Korez, wyreżyserowała autorski monodram muzyczny „Karin Stanek”, który z powodzeniem prezentowany jest na krajowych senach. Jest autorką i reżyserką spektaklu „Rajzula warzy”, wyróżnionego w Konkursie na Jednoaktówkę po śląsku w 2013 roku. Jako reżyserka zrealizowała m.in. spektakl „Ony” wg tekstu Marty Guśniowskiej (premiera w marcu 2014) oraz „Rewolucja balonowa” wg tekstu Julii Holewińskiej (premiera w marcu 2015 r). Obydwa spektakle prezentowane były na scenie Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Jest laureatką konkursu dla młodych reżyserów Czytelnia Kontrrewolucyjna w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy. Jest stypendystką programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska”, jej spektakle pokazywano i nagradzano na licznych festiwalach: m.in. na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu, Festiwalu Nówka Sztuka w Warszawie, Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramów Współczesnych w Warszawie, Festiwalu Dramaturgii Współczesnej Rzeczywistość Przedstawiona w Zabrzu czy Wałbrzyskich Fanaberiach Teatralnych.
rozmawiała: Hanna Kostrzewska