Surrealistyczny rollercoaster | Animacje set II
Drugi set animacji zaskakiwał i uaktywnił wodze naszej wyobraźni. Pomimo że nie był łatwy w odbiorze to sprawiał, że coś się w człowieku zmieniło, zmuszał do niestereotypowego myślenia i nowego spojrzenia na rzeczywistość. Odrealnione animacje „nafaszerowane” inteligentnie skonstruowaną metaforą tworzyły paradoks – twórcy zderzyli dosłowność z symboliką, dzięki czemu uzyskali sensy, jakich nikt się nie spodziewał. Dodatkowym atutem tego setu była świetna muzyka, która nieraz wysuwała się na pierwszy plan. W tegorocznej edycji artyści bawią się z nami w kotka i myszkę, wystawiając nasz sposób postrzegania na próbę. Czasami wychodzą z tego obronną ręką, innym razem skazują się na jedynkę z konkursowych not.
Tym razem kuratorka sekcji na wstępie zaczęła się tłumaczyć, dlaczego znalazły się tu właśnie te dzieła. „Muszla” w reżyserii Flory Moliné dla przykładu mogła wzbudzić nasze wątpliwości czy rzeczywiście kwalifikuje się do udziału w konkursie? Jest to świetnie zrealizowana, realistyczna fabuła, która dopiero w procesie postprodukcji stała się malarską animacją, a sceny towarzyszące napisom końcowym uchyliły rąbka tajemnicy. W ruchach postaci można śledzić posunięcia pędzla, gdyż ciała aktorów pomalowano, by nadać ich kształtom plastycznej formy. Całość kadrów nakręcono ponownie poprzez nałożenie na obiektyw zamalowanej szyby. Pomysłowa narracja o problemach seksualnych pewnej pary snuta w iście impresjonistycznej scenerii zyskała odrealniony wymiar, a oryginalne przejścia między ujęciami sprawiały wrażenie aktu malarskiej kreacji.
Z poetyckiego nastroju wyrwała nas króciutka, anegdotyczna wariacja na temat piosenki „Downtown” Petuli Clark. Pozytywny utwór skontrastowano z makabrycznym obrazem zrealizowanym w prostej, acz ostrej kresce animacji poklatkowej. Za moment uderzono natomiast w mocno w ironiczny ton w inteligentnym „Dniu prania”, który w zupełnie inny sposób niż w „Biegu do tyłu” niósł przesłanie ideologiczne. Oba dzieła łączy polityczny wydźwięk, który ujawnia się dopiero w finale. W filmie Jamila Lanhama poprzez prostą historię o pewnym pechowcu, który nagle otrzymuje boskie moce rozmieniając banknot na drobne, postawiono pomnik ofiarom walczących w Syrii o zmianę. Zabawa słowem i sarkazm w wyrazie ponownie pozwolił przekazać więcej bez zbędnego udziwniania czy patosu.
Jak to na rollercoasterze bywa, nagle nastąpił szybki zjazd w dół. Dwie kolejne animacje: rysowana węglem „TPJ” oraz melancholijna „Sadza” nie wywołały „efektu WOW” i przemknęły po cichu przez ekran. Ta pierwsza jest dosyć paradoksalnym połączeniem metafory z dosłownością, gdzie główną ideą jest poszukiwanie prawdy w innym. Druga natomiast wciąga nas w surrealistyczny tunel wspomnień, w którym przeszłość spotyka się z teraźniejszością, a dwupłaszczyznowa narracja zmusza do kontemplacji rzeczywistości i płynnej kreski obrazu.
Cztery kolejne animacje prowadzą nas przez wyboje kolejki górskiej, raz lepiej a raz gorzej snując opowieści o różnej tematyce. Od społecznej standaryzacji („Mali ludzie w kapeluszach”), przez efekt motyla („Jak zmniejszenie populacji chrząszczyka złocistego wpływa na życie miłosne Pani Krystyny”) i dojrzewanie („Jeune et fou”) po mit likantropii („Piąte piętro”) i problem powojennych min („Z ostatniej chwili”). Mimo że wszystkie pod względem estetycznym różnią się od siebie, to mogłyby wyjść spod ręki Piotra Dumały, który również za pomocą różnych technik i sposobów wyrazu kreśli poprzez animację niejednorodną wizję świata. Nasz wybitny animator był gościem Ars Independent w 2013 roku.
Absurdalni „Mali ludzie w kapeluszach” w dziecięcej kresce i kolorystyce, acz poprzez dojrzałe spojrzenie za pomocą groteski ukazali okrucieństwo tego świata, w którym tak niewielu jest wstanie sprzeciwić się szufladkowaniu innych. Makabryczne scenki ucinania rąk czy sztyletowania kontrastują z małymi bohaterami, którzy są elementem niepożądanym i eliminowanym. Animacja jednoczenie wstrząsa i bawi, ale pozostawia widza z nutą nadziei. Kolejny film o najdłuższym tytule w katalogu, za pośrednictwem pomysłowego detalu pokazuje, jak mała rzecz może wpłynąć na wielki wszechświat. Groteska i widowiskowe fantasmagoryczne wizje dzielenia się komórek są dosyć hipnotyzujące choć ciut nużące.
„Jak zmniejszenie…” jest polskim akcentem w konkursie, autorstwa Marty Magnuskiej, i w tym przypadku skojarzenie ze stylem Dumały jest tu jak najbardziej uzasadnione, gdyż objął on opieką artystyczną nad animacją. .Natomiast „Jeune et fou” zachwyciła mnie zarówno formą wizualną, jak i fenomenalną muzyką, gdyż w gruncie rzeczy animacja ta jest teledyskiem do piosenki belgijskiego zespołu Elle & Samuel To małe arcydzieło wydaje się być wykonane w technice gipsowej, a kolejne sceny są niczym rycina, mozolnie skrobana na powierzchni obrazu, która kryje w sobie męki dojrzewania. Mimo depresyjnego klimatu dzieło Fabiana Doras Pai’a jest fascynujące i zasługuje na szczególną uwagę. Dla mnie jest jednym z kandydatów do Czarnego Konia. „Piąte piętro” jest chyba najbardziej zestetyzowaną animacją, w której surrealistyczna formuła wychodzi na pierwszy plan. Wciąż przekształcający się kolor w czarno białym świecie jest uczą dla oka. „Z ostatniej chwili” z kolei, mimo że eksperymentalny i ciekawy w formie został na siłę zrobiony filmem z ważnym przekazem, który nie wykorzystał swojego potencjału.
Strzałem w dziesiątkę była animacja „Ulubione kawałki!”. Może i mam pospolity gust, może daję się złapać na tanie chwyty, ale jak każdy lubię to, co już znam, a popkultura jest tym w czym żyję na co dzień. Dzieło Danny’ego Maddena jest wisienką na torcie tego setu. Inteligentnie rozegrana intertekstualna gra z widzem wciąga go w telewizyjny strumień i nie puszcza do ostatniej minuty, dając mu mnóstwo frajdy w rozpoznawaniu kolejnych „favourites show”. W prostą fabułę, w której chłopiec i tablet stają się jednym, wkomponowano sample z filmów, teledysków, seriali, filmików z Youtube, które w teledyskowym montażu prowadzą nas po zakątkach telewizji i internetu. Kolejne incydenty z animacji są jak naciśnięcie guzika pilota. Nasze oczy zalewa lawina tekstów: od „Matrixa”, „Powrotu do przeszłości”, przez Simbę, „Kapitana Amerykę”, po Bustera Keatona, pieski, „Dumbo” i Leonarda di Caprio. Fenomenalne zestawienie animacji z muzyką z „Władcy pierścieni”, „Indiany Jonesa” czy „Mission Impossible” bawiły do łez, a tzw. „tyłówka” stworzona z napisów końcowych znanych filmów sprawiła, iż jest to dzieło kompletne. To interetekstualne cudo nie jest tylko teledyskową ciekawostką czy hołdem dla MTV. Dotyka bowiem istotnego tematu nadmiaru informacji, jakimi jesteśmy zalewani na co dzień, co idealnie przedstawia fragment „Mechanicznej pomarańczy” wkomponowany w ten film. Moim zdaniem jest to Czarny Koń jak nic. Chapeau bas, niech żyje popkultura! Czy trzeci set to przebije?