Z poważaniem z Berlina. Odcinek Festiwalowy, Polski
Jeśli chodzi o mnie, to kwestie zdrowotne wolę załatwiać mimo wszystko w Polsce. Tutaj mam już kartotekę (nie tylko na policji). Poza tym wszyscy rozumieją, co mówię, i ja rozumiem, ile razy brać tabletki. Czekam więc w kolejce u ginekologa, a z radia nagle odzywa się polski słowik, Ewelina Lisowska: Włączamy niskie ceny! WŁĄCZAMY NISKIE CENY! Ach, tęskniłam za ojczyzną!
To jest tak: jesteś w Berlinie, i brak Ci rodziców, znajomych, kotów, książek (malutko mieści się do jednej walizki). Bezproblemowe załatwianie spraw w urzędzie i szybki przejazd metrem stają się zupełnie przezroczyste – bo to naturalne i tak powinno być wszędzie. Tęskni się za uładzonym obrazem Polski, za ciepłem rodzinnego gniazda.
A potem przyjeżdżam do kraju, na granicy zjechawszy z porządnej autostrady – na tym etapie moja tęsknota i pobłażliwość są jeszcze wielkie. Jeszcze jest w porządku. Powitanie z rodziną w środku nocy (no wiesz mamo, objazd), i nastaje dzień powszedni, i koniec radości. Tym razem Niemcy to raj, razem z niezawodnym BVG. W polskim autobusie biletu nie kupię, bo kierowca ni mo wydać, automat nie jest na banknoty, a jak już jest, to mu się ta dziesiątka jakoś nie podoba.
U dentysty nie inaczej, niż zwykle. Karta czipowa – warknęła pani. Nie mam – i źle mi, że w ogóle śmiem zaprzątać Jej Królewską Mość na Zamku Recepcji. Dowód – przynajmniej na tyle mogę sobie pozwolić, przynajmniej tym wybawić. Pani prywatnie? – łagodniejsza nuta w tonie jej głosu sugeruje, że być może dobrała złą strategię do klienta. Owszem – szepczę ze wstydem, lecz niepotrzebnie, bo oto rozbłyska wokół mnie świetlista aura, inni pacjenci spoglądają z respektem, a recepcjonistka świergocze przepełniona szczęściem. Ależ trzeba było tak od razu! Od teraz jestem Very Important Patient, mam opaskę Golden Circle przed gabinetem numer jeden, leje się szampan i sypią ciasteczka.
Ach, tęskniłam za ojczyzną!
Na szczęście nie leczenie było przyczyną wycieczki do kraju mlekiem i miodem płynącego, a festiwal Tauron Nowa Muzyka. Bilety zakupione bezproblemowo, do tego żadnej Lisowskiej i strumienie browara niezależne od braku statusu VIP. Kiasmos był równie zachwycający dla każdego, Vessels tak samo energetyczni, a Rhye równie kojący. Tyler nie wiedział, gdzie jest, za to Syny były mocno poirytowane, a Die Vogel (z Hamburga, tak jak Fritz Cola) grali techno na puzonie. Pierogi w strefie gastro jak zwykle dały radę – pewnie byliście wszyscy, to wiecie. Dziesiąta edycja okazała się stuprocentową petardą. Nawet spacery do Centrum Kongresowego miały swój urok – ciało czuło wdzięczność za odrobinę wysiłku, bo ja sportów nie uprawiam, jeno techno is my cardio. Wszystko było takie niepolskie (tzn. odarte ze złych cech), zagraniczne, że do mojego Berlina by pasowało i byłoby mainstreamem dla wszystkich.
Tymczasem Wybitnie Polski Bus grzeje już silniki, i czas wracać tam, gdzie: nie ma kolejek i mieszkają zadowoleni starzy ludzie, Ewelina Lisowska nie ma wstępu, a z DJ-em Koze można skoczyć na frytki. Niby wszystko lepiej i wygodniej, ale po dwóch tygodniach od powrotu z pewnością sobie westchnę, z zupełnie niezrozumiałych i mętnych powodów: ach, tęsknię za ojczyzną!
Martyna Poważa
Korekta: Karolina Soja