Wyboista rajza po Kato
„Rajza po Kato” to ciekawy przewodnik, który pozwoli zaznajomić się z miastem zarówno lokalsom, jak i gościom, którzy tu coraz chętniej przyjeżdżają. Zrywa z większością stereotypów, przedstawia Katowice nowoczesne, zielone i atrakcyjne. Ale czy faktycznie alternatywne? I czy twórcy w swojej niezależności nie okazali się zbyt… uwiązani?
Atutem przewodnika z pewnością jest jego dwujęzyczność, można go wręczyć w prezencie obcokrajowcom, ale warto również znajomym z innych miast Polski, dla których Katowice (a w zasadzie cały Śląsk) to szara kraina, nad którą zamiast chmur unosi się węglowy pył. Duży plus należy się autorom także za oprawę graficzną wydawnictwa – zarówno zdjęcia, jak i ilustracje zdecydowanie podnoszą walory przewodnika.
Twórcy we wstępie piszą o Katowicach, że „jak chyba w żadnym innym polskim mieście historia miesza się tu ze współczesnością, tradycja ma ważne miejsce w codziennym życiu, a krajobraz ulega nagłym i dynamicznym przemianom”. Nie chcę być złośliwa, ale to takie zdanie-wytrych, które pasuje do wielu miast (by przywołać choćby Warszawę czy Wrocław) i raczej odbiera aniżeli dodaje Katowicom oryginalności. A ta jest przecież niezaprzeczalna.
O ile przewodnik ma szansę być ciekawą lekturą dla obcokrajowców, dowodem na to, że Katowice kulturą stoją, że to miejsce niebanalnych wydarzeń, koncertów, spotkań, o tyle każdy, kto o Katowicach co nieco wie, dostrzeże jak tendencyjna i uboga bywa miejscami publikacja.
Dziura w historii
Pierwsza część przewodnika to krótki przegląd wydarzeń, głównie tych, które przyczyniły się do dynamicznego rozwoju miasta począwszy od połowy XIX wieku. Niestety, przymiotnik krótki ma w tym przypadku wydźwięk raczej negatywny, bo czy autorzy naprawdę uznali, że pomiędzy 1936 a 1972 rokiem nie działo się w Katowicach nic wartego uwagi? Zresztą wydarzenie z roku 1936 też jest „niezwykłej wagi”: autorzy obszernie opisali ślub Jana Kiepury i Marty Eggerth.
Nowe ikony na zamówienie
Druga część poświęcona jest architekturze. Otwiera ją rozdział opisujący kolonie robotnicze: Giszowiec i Nikiszowiec. To jedyne obiekty architektoniczne sprzed okresu modernizmu, które zostały opisane. Nie ma ani słowa o miejskiej zabudowie z przełomu XIX/XX wieku, nie wspomniano o starej łaźni, dawnym dworcu czy pałacu Goldsteinów.
Pojawia się Akademia Muzyczna, za to w kontekście co najmniej niezrozumiałym. Wybudowana w 1899 roku, od ponad stulecia będąca jednym z najbardziej rozpoznawalnych kompleksów w mieście, znalazła się decyzją twórców wśród obiektów architektury współczesnej jako „nowa ikona”. Choć oczywiście w zestawieniu tym Akademia Muzyczna szokuje mniej niż umieszczenie wśród ikon Supersamu, o którym napisano, że „był poddawany licznym modernizacjom, jednak największa przebudowa została przeprowadzona w latach 2013-2015”. Obawiam się, że znam inną niż autorzy definicję słowa przebudowa. A obecny wygląd Supersamu sprawia, że do ikony raczej mu daleko. Ale sponsor płaci, sponsor wymaga.
Koledzy z podwórka
W kolejnej części autorzy postanowili przybliżyć nam sylwetki osób, które tworzą miasto, którzy w nie uwierzyli – artystów, animatorów i aktywistów. Nie neguję tego, że osoby, które w zestawieniu się znalazły, mają na koncie liczne działania pro-katowickie. Ale zabrakło mi w tym wszystkim wyważenia, rozejrzenia się dalej niż jedynie po własnym podwórku i własnych znajomych. Uderza brak postaci, które odcisnęły w Katowicach swój wyraźny ślad, a których działalność sięga czasów, kiedy po Mariackiej przemykano tylko ukradkiem: Neinerta, Koniora czy Irka Dudka. Bawi mnie natomiast umieszczanie w zestawieniu Twardocha, którego z Katowicami wiąże co najwyżej kilka knajp, w których przesiaduje na piwie ze znajomymi, ale na tym koniec.
1, 2, 3 i wypadasz z gry
Tendencyjność autorów najbardziej widać w rozdziale poświęconym gastronomii. W przewodniku zabrakło wielu fajnych miejsc z niebanalnym klimatem, np. Hospody – czeskiej ambasady w stolicy Górnego Śląska, skupiającej podróżników i organizującej ciekawe slajdowiska knajpy Namaste czy Sztauwajerów, które w letnie wieczory jak magnes przyciągają tych, którzy chcą uciec od zgiełku Mariackiej. Mocnym przeoczeniem jest również brak doskonałej azjatyckiej knajpki Little Hanoi czy serwującego rewelacyjne (zwłaszcza po ostatnich zmianach) posiłki Coolera, w którym chef patronem jest Przemek Błaszczyk.
Po śląsku?
Na koniec to, co boli (przynajmniej mnie) najbardziej, czyli sposób w jaki przedstawiona została godka. Już we wstępie przewodnika twórcy zaznaczyli, że „ikony architektury sąsiadują więc z blokowiskami, śląskie tradycje z nowymi miejskimi aktywnościami, a godka ze współczesnym designem”, spychając tym samym godkę do roli reliktu, dziwadła zamkniętego w skansenie. O jej renesansie, o tym, że coraz częściej dosłownie wdziera się w przestrzeń Katowic – ani słowa.
Z założenia rozdział „Po śląsku” to, jak czytamy, „dziesięć słów, które mówią o Śląsku i Ślązakach”. Klopsztanga, gumiklyjzy, gołymbie i insze ptoki, hajmat, familok, godka, hanysy i gorole, ślonsko baba, gruba i autonomia to słowa wybrane przez autorów. Ich jedynym celem, jak się wydaje, jest utrwalanie śląskich stereotypów. Taki opis Śląska byłby może zgodny z rzeczywistością czterdzieści lat temu. A tymczasem dzisiaj (naprawdę!) przeciętny trzydziestoletni Ślązak nie hoduje gołębi, nie pracuje na kopalni, a w niedzielę zdarza mu się jeść na obiad sushi zamiast klusek.
Praktyka czyni mistrza
„Rajza po Kato” z pewnością wypełnia rynkową lukę. Ale spacer, na jaki zaprosili nas autorzy, miejscami wiódł przez bardzo wyboiste ścieżki. Nie brakowało pułapek, ślepych uliczek, a kilka kierunkowskazów przeoczono. Jeśli jednak autorom, jak deklarują, faktycznie leży na sercu dobro Katowic, to pozwolą, by – niejako przy okazji – wydarzyła się dyskusja o tym, co jeszcze w Katowicach warte jest uwagi. A potem, mam nadzieję, usiądą i stworzą drugie wydanie „Rajzy po Kato”. Poprawione.
korekta: Paulina Goncerz
Rajza po Kato. Przewodnik po Katowicach, wyd. Fundacja Sztuk Wizualnych, Fundacja Griffin Art Space, Supersam Katowice, Kraków 2015.