Odkrycia, energia i industrial. Tauron Nowa Muzyka 2015
Plan miałam prosty – nie planować. Wybór koncertów i wydarzeń towarzyszących okazał się na tyle bogaty, że trudno było zdecydować się na cokolwiek – wszystkie fajne rzeczy działy się równocześnie! Skończyło się na bieganiu pomiędzy koncertami i innymi wydarzeniami, by uszczknąć z każdego choć trochę. I tak, w wielkim skrócie, minęła mi 10. edycja festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Było warto.
Jak nakazuje tradycja, wydarzenie odbyło się na terenie byłej kopalni – obecnie Katowickiej Strefy Kultury. Festiwal całkiem nieźle wtopił się w tę przestrzeń. Połączenie nowoczesności i industrialnej tradycji, głównie z elektronicznymi brzmieniami – brzmi nieźle, prawda? No, może nie dla mieszkańców okolicznych bloków.
Jeśli chodzi o koncerty, to muszę przyznać, że nie znałam wcześniej zbyt wielu artystów, więc niemal każdy występ był dla mnie, mniejszym lub większym, odkryciem.
Festiwal rozpoczęłam od Nilsa Frahma. Pierwsze słowa, jakie przychodzą mi na myśl, kiedy chcę opisać jego występ, to emocje, magia i niezwykłość. Zdaje się, że ten pan na dłużej zagości na mojej playliście. Chociaż nagrania nie są chyba w stanie oddać emocji, które targały nim na scenie – tworzenia na gorąco i przejęcia muzyką. Frahm bardzo umiejętnie dozował napięcie.
Co prawda, na co dzień nie słucham rapu, ale pomyślałam, że warto spróbować, i wybrałam się na Tylera, The Creator. Był to naprawdę niezły koncert. Sam Tyler miał w sobie ogromne pokłady energii i niezłe wyczucie muzyki. Nic dziwnego, że porwał publiczność.
Mój osobisty faworyt to jednak Rhye – przecudowne połączenie instrumentów i wokalu. Ten koncert minął mi zdecydowanie za szybko. Zespół był ze sobą świetnie zgrany, tworzył jedność. Do tego serwował niezłe solówki (w tym ta na skrzypcach!).
Żeby nie było tak różowo, zdarzały się też koncerty, które mnie zupełnie nie porwały – choćby Kwabs. Może to kwestia festiwalowego zmęczenia, ale nie było ani źle, ani też wybitnie. Było poprawnie, na dostateczny z plusem. Spodziewałam się trochę więcej.
Natalia Przybysz i Ghostpoet wypadli natomiast dokładnie tak, jak oczekiwałam. Może w przypadku tego drugiego mam pewien niedosyt kobiecego wokalu. Ale jedynym minusem występu Natalii było za to chyba tylko to, że jej muzyka tak mnie przyciągnęła – musiałam odpuścić, grające na scenie Red Bull Music Academy, Rysy.
Poza samymi koncertami, odbywały się też wydarzenia towarzyszące. Geszeft przygotował Strefę Designu, w której wystawiło się ponad pięćdziesiąt marek. Nie zabrakło także warsztatów muzycznych (przygotowanych przez Ableton Lab) oraz designerskich (prowadzonych przez Centrum Warsztatowe Parostatek i Vitrę). Były: czytelnia, dyskusje z serii „Śląsk. Był sobie las”, specjalna strefa dla dzieci i wiele innych. Podsumowując, śmiało mogę powiedzieć – działo się!
Sylwia Chrapek
Korekta: Karolina Soja