W innych duszach rodzą się mroczne historie
Z każdą kolejną powieścią coraz bardziej obawiam się prozy Łukasza Orbitowskiego. Boję się tego, w jaki sposób formowane przezeń obrazy wdzierają mi się nawet pod zaciśnięte szczelnie powieki. Jak zdania oblepiają zakamarki pamięci, a przeżycia – nie-moje, obce, zewnętrzne – zadomawiają się w mojej głowie. I nie chcą odejść, nie chcą zniknąć, chociaż książka już dawno skończona i wciśnięta głęboko na półkę. Zostają.
Na długo przed premierą przyjaciele po piórze wieścili na Facebooku, że „Inna dusza” to najlepsza powieść Łukasza Orbitowskiego. Stopniowanie pozostawiam im. Dla mnie każda powieść Orbitowskiego, a było ich kilka w ostatnich latach, była ważna. Nie każda była wybitna, nie każda była równo napisana od pierwszej do ostatniej strony, ale każda dawała tę samą przyjemność (choć niejednokrotnie była to przyjemność dość perwersyjna) obcowania z opowieściami, jakie snuje Orbitowski. Snuje, tka, przędzie – jakichkolwiek by słów nie użyć, to zawsze gdzieś w tle pozostanie skojarzenie z czymś, co owija, usidla, oczarowuje i więzi. Dopóki opowiada, nie sposób się ruszyć, oderwać, pomyśleć o głodzie albo czekającym na wyprasowanie praniu.
Mroczne pragnienia
W opowieściach Orbitowskiego najfajniejsze jest jednak to, że zupełnie nie obchodzi mnie jak się skończą. Chcę tylko, by mówił, mówił, mówił… Chcę dzielić z bohaterami ich przeżycia, chcę dotykać mroku, którego nie znam z własnej codzienności, wreszcie: chcę zwątpić we wszystko, co dotychczas wiedziałam.
I tego mroku w najnowszej powieści zdecydowanie nie brakuje. To historia dwóch, a w zasadzie trzech chłopców w wieku, w którym wypada jeszcze grać na automatach w Mortal Kombat. Bo Jędrka, Krzyśka i Darka poznajemy w połowie szalonych lat dziewięćdziesiątych. Chociaż dla nich okażą się dość ponure i wyjątkowo paskudne.
Za późno na zmianę
Gdyby próbować streścić „Inną duszę” jednym zdaniem, to można by powiedzieć, że Orbitowski idzie na przekór myśleniu, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Wprost przeciwnie, to nastoletnie lata – do których pisarz w swoich powieściach powraca niemal zawsze – wydają się determinować całe życie. To, co się wówczas wydarza, niesiemy zawsze ze sobą, każda podjęta wówczas nierozważna, szczeniacka decyzja ma wpływ na późniejsze losy. Nie sposób się z tego schematu uwolnić. Orbitowski, przedstawiając losy głównych bohaterów powieści, dotyka bolesnego, ważnego pytania o to, czy jesteśmy w stanie wyzwolić się od własnego przeznaczenia.
Poprzez opowieść o popełniającym straszliwą zbrodnię Jędrku, Orbitowski porusza kwestie dotyczące granic człowieczeństwa, osiągania pewnego ekstremum, przekreślania bądź określania siebie w opozycji do innych. Pojawiają się tu sprawy fundamentalne: pytanie o wartość ludzkiego życia, o lojalność, o odkupienie. Gest czy raczej tragiczny akt odebrania komuś życia sam w sobie przeraża. Ale jeszcze bardziej przerażające jest pytanie: co do niego prowadzi? I co dzieje się w głowie zabójcy?
Fascynacja mordercą
Jędrek początkowo czytelnika raczej odpycha, jego instynkty wywołują lęk, ale wraz z rozwojem akcji Orbitowski nadaje postaci coraz bardziej tragiczny wymiar. Pojawia się walka z impulsem, z okrutną naturą, zakończona próbą odebrania sobie życia. A jednak instynkt życia, będący jednocześnie instynktem śmierci, wygrywa. Trudno o bardziej wyrazisty przykład beznadziejnego splątania Erosa z Tanatosem.
To, co majaczy w tle powieści, jest nie mniej ciekawe. Ta historia mogłaby się oczywiście wydarzyć w każdym miejscu i w każdym czasie, ale lata dziewięćdziesiąte ze swoim rozdarciem między zabawą, zachłannym konsumowaniem, feerią kolorów a dotkliwym brakiem, smutkiem, ciągłym niezaspokojeniem i w gruncie rzeczy szarą rzeczywistością szczególnie jej sprzyjają. Są tak samo zagmatwane i absurdalne jak losy chłopców. Oni również tkwią w potrzasku – między dziecięcym widmem w postaci lodów Magnum a symbolem dorosłości, magazynem „Twój Weekend”.
Rodzina zawiedzie cię najbardziej
Orbitowski podnosi również kwestię destrukcyjnej mocy, z jaką oddziałuje na człowieka jego rodzina. Poprzez dwa skrajne przykłady – surowego, przekonanego o własnej nieomylności i rządzącego twardą ręką ojca Jędrka oraz ojca-alkoholika, emocjonalnie nieobecnego, a życiowo głównie pojawiającego się w otoczeniu katastrof ojca Krzyśka – pokazuje patologiczną siłę rodziny. Która – choć krzywdzi – pozostaje azylem; chociaż rani, jest jedyną wartością.
„Inna dusza” nie daje ukojenia. A jednak przyciąga – lepkim mrokiem. I warto się temu poddać – bez nadziei, bez ściskania kciuków, bez ociągania. Bo to lektura, którą ominąć byłoby grzechem.
korekta: Sylwia Klonowska
Łukasz Orbitowski: Inna dusza, wyd. Od Deski Do Deski, Warszawa 2015.