Czytnik spraw oczywistych
Nazwisko Ewy Lipskiej obiło mi się o uszy już kilkakrotnie, co, po krótkiej wycieczce w meandry Internetu, kompletnie mnie nie dziwi. To założycielka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, laureatka nagród literackich, której wiersze śpiewali Skaldowie, a czytają je ludzie na całym świecie, korzystając z przekładów na około 40 języków. Słowem: wybitna poetka.
Debiutowała bardzo wcześnie, bo w wieku 22 lat, a „Czytnik linii papilarnych” jest 33. z kolei tomikiem wierszy, co daje nam średnio trochę ponad jeden tom na rok. I ja właśnie ten ostatni mam w ręce.
Nie przepadam za wierszami kobiet. Nie, nie zrozumcie mnie źle, nie jestem poetką, której nie wyszło i mści się teraz najłatwiej, jak tylko można – masakrując dzieła innych, podług zasady, że recenzenci to złośliwe beztalencia.
Zachwycała mnie kiedyś Poświatowska swoim wiecznym byciem Julią o ustach splamionych krwią, Małgorzata Hillar pisząca o umieraniu z miłości przy szczelnie zasłoniętych oknach i wreszcie Krystyna Gucewicz i jej wiersze nieprzytomnie miłosne.
To kiedyś było dawno, ja miałam lat 17 i za sobą, wydawałoby się, już wszystko, bo się zakochałam, rzecz jasna, nieszczęśliwie. Smutne wersy o nieskończonym pożądaniu, gorącym i nagłym, razem z wynurzeniami o niewyczerpanym, szlachetnym uczuciu, które nie chce nic w zamian, trafiały w punkt, czyli w biedne, połamane serce.
Ze złamanego serca jednak się wyrasta, ja na dodatek wyrosłam z typowo kobiecej poezji: sentymentalnej, delikatnej, owiniętej w babie lato, sprzedającej mi rzeczywistość w sposób niekonkretny i chyba tak naprawdę nieprawdziwy.
W takim tonie jest też najnowszy zbiór Lipskiej – jest tu trochę o nieobecności ciał najbliższych, o kryzysie realnego świata, który przenosi się na witryny internetowe, trochę chyba o przemijaniu? Szczerze mówiąc, nie wiem, przeczytałam cięgiem i nic nie przyciągnęło mojej uwagi na dłużej, żadne słowo, żadne sformułowanie, nawet mój nastrój pozostał ten sam – obojętny. No bo fakt, życie jest beznadziejne, świat stacza się coraz niżej, a miłości jak nie było, tak nie ma.
I tak się składa, że od jakiegoś czasu poeci przedstawiają mi świat lepiej (i nie mówię tu o szkolnych klasykach typu Miłosz czy Herbert), rozbijają moją głowę na kawałki, szarpią moje myśli i zostawiają w nich wyrwy, głębokie i bolące. Lekko piszą o końcu świata, żeby w puencie przybić mnie do podłogi, a o miłości i pożądaniu traktują tak, że trudno mi zasnąć. Ich słowa smakują i pachną, są przeżyciem, nie refleksją, której już w poezji nie szukam. Szukam geniuszu i emocji, a nie kolejnego wydania „Wiadomości” pisanych białym wierszem.
Jeżeli lubicie poetycką jazdę bez trzymanki, to nie wsiadajcie do wagonika z „Czytnikiem linii papilarnych”.
korekta: Sylwia Klonowska
Ewa Lipska: Czytnik linii papilarnych. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.