Literacki przewodnik podróżniczy: Budapeszt
„Wiosną miasto pachnie fiołkami”, pisał o Budapeszcie Gyula Krúdy. Chodziło o pewien zwyczaj – ówczesna moda nakazywała wręczać damom małe bukieciki pierwszych wiosennych fiołków, by zdobyć ich serce. Cały Budapeszt skąpany był w odurzającym zapachu tych niepozornych kwiatów.
Wyobraźcie to sobie, ten widok, uchwycony z perspektywy któregoś z niezliczonych mostów… Marcowe słońce, delikatne, ale już ciepłe, inne niż w Berlinie, Pradze czy Wiedniu. Myślę o tym, stojąc na środku Szabadság híd – jednego z najstarszych ogniw łączących Budę i Peszt, dwa światy tak różne, tak odległe, tak odmienne, choć zamknięte w wewnątrz jednego miasta – stolicy.
Stolica kontrastów
Ciepłe promienie słońca tańczą na szerokim, płynącym wartko Dunaju. Po szarosrebrnej tafli wody suną majestatycznie pasażerskie statki, na których przy niewielkich, nakrytych kraciastymi obrusami stolikach, siedzą rozleniwieni turyści. Krążące nad moją głową mewy, głośnym skrzekiem przypominające o swoim istnieniu, potęgują wrażenie, że oto znalazłam się w jednym z nadmorskich kurortów. A przecież wystarczy spojrzeć na prawo, by dostrzec majestatyczne, dostojne budynki Pesztu, kuszące powabem bliźniaczej do Wiednia stolicy. Parlament, Opera, wysokie fasady pełnych przepychu hoteli. Ale kiedy spoglądam w lewo… przycupnięte na wzgórzach domy przypominają, że Budapeszt jest najbardziej prowincjonalną ze znanych mi stolic. I z tego napięcia, z tego kontrastu rodzi się fascynacja. Węgierska stolica uwodzi sprzecznościami.
Ktokolwiek odwiedził Budapeszt z notatnikiem ukrytym we wnętrzu torby, ten wie – Budapeszt sprawia, że od razu, natychmiast chce się chwycić za pióro i pisać, pisać gdziekolwiek – we wnętrzu zadymionego borozó, na schodach katedry Szent Istvána, na miękkim kocu rozłożonym pod drzewami na wyspie Świętej Małgorzaty albo przy stoliku w jednej z tych prawdziwych kawiarni, właściwych tylko węgierskim i austriackim przestrzeniom.
Kawa i literatura
Budapeszteńskie kawiarnie są najjaśniejszymi punktami na intelektualnej mapie miasta. New York, Central, Gerbeaud… to tutaj rodziła się i spotykała pisarska elita. To tutaj od rana do nocy toczono dyskusje o sprawach wyłącznie ważkich. I tak od ponad czterech wieków – wszak instytucja kawiarni sięga w Budapeszcie 1535 roku.
Jak podkreśla Bela Zsolt, „obywatel odkrył tu ideę l’art pour l’art, tutaj zaświtało mu, że oświetlenie czyni człowieka bardziej optymistycznym, weselszym i lotniejszym. Kiedy pierwszy statek parowy zbliżał się do Pesztu, pasażerów – jak to opisał kronikarz – zachwycił blask świec w kawiarni na brzegu Dunaju. (…) Blisko sto lat temu w kawiarni Pilvax narodziły się wolność i równość praw obywateli, wolna prasa i nadzieje na nieurzeczywistnione do dziś nowoczesne Węgry. Z kawiarni (…) wyrosło później Miasto w zachodnim rozumieniu tego słowa.”
Będę poetą w Budapeszcie
Nic dziwnego, że Budapeszt przyciągał ludzi pióra jak magnes. „Będę poetą w Budapeszcie” – deklarował jako butny nastolatek Gyula Krúdy, sprzeciwiając się ojcowskiemu nakazowi zostania adwokatem. Wiersza nie napisał w Budapeszcie żadnego, ale za to jego debiutancki tom opowiadań ukazał się, kiedy nie miał jeszcze dwudziestu lat. Na pierwszą powieść przyszedł czas cztery lata później – w 1901 roku.
Nie tylko w Budapeszcie, ale i o Budapeszcie pisali wszyscy wielcy pisarze węgierscy – Mór Jókai, Gyula Krúdy, Sándor Márai. Ten ostatni deklarował, że właśnie tutaj chciałby żyć i pozostać, choć Los miał dla niego inny plan – z Budapesztu wyjechał tuż po II wojnie światowej, by nigdy do niego nie wrócić. Pisał: „Buda przypominała mi się na obczyźnie i na wspomnienie uliczek budańskich czułem to samo przyjemne ciepło, jakie czuje człowiek z prowincji, gdy w obcym miejscu wspomną nazwę jego rodzinnego miasta”.
Nuta nostalgii
A przecież Budapeszt to nie tylko upojenie i zachwyt. Jak pisze Lukacs „wypełniony zgiełkliwym tłumem Budapeszt miał zawsze gdzieś w tle pełną zadumy melodię”. To właśnie owa nostalgia, nuta braku wydaje się warunkiem koniecznym, by sięgnąć po kartkę papieru i spisywać swoje przemyślenia, by wierzyć, że właśnie w taki sposób – słowami – spłaca się zaciągnięty wobec losu dług. Bo czy nie jest błogosławieństwem móc siedzieć krótko po południu przy marmurowym stoliku w Centralu i patrzeć znad notatnika na spieszących się ludzi, pochłoniętych prozaicznymi sprawami jak zakupy, rachunki, praca, dzieci.
O ileż trudniej pisać w sytej atmosferze skąpanego w ostrym świetle Neapolu albo na tłocznych, hałaśliwych, pełnych smrodu uliczkach azjatyckich miast. A Budapeszt? To miasto jest skrojone dla pisarzy. Budapeszt ze swymi szerokimi ulicami, na których pokojowo mogą współistnieć kierowcy, piesi i ci, którzy zażywają odpoczynku przy jednym z tysięcy stolików wystawionych wprost na chodnik. O każdej porze dnia i nocy jest tu na co patrzeć, czego słuchać, co chłonąć wszystkimi zmysłami.
A sam język.. to nic, że niezrozumiały dla znakomitej większości Europejczyków. Węgierskiego wystarczy słuchać, jego łagodnej melodii, wpadającej w ucho, nie nazbyt rubasznej, ale i nie nazbyt skromnej. To język, w którym literatura musi brzmieć przejmująco, na serio – bez skłonności do uciekania w dwuznaczność albo (prze)milczenie. Dlatego w poszukiwaniu prawdziwej Literatury warto udać się do Budapesztu…
korekta: Sylwester Ligocki
Podczas pisania sięgałam do następujących źródeł:
Gyula Krúdy: Peszt, [w:] Zeszyty Literackie nr 2(102)/2008.
John Lukacs: Kolory, słowa, dźwięki, [w:] Zeszyty Literackie nr 2(102)/2008.
Sándor Márai: Wyznania prowincjusza, wyd. Czytelnik, Warszawa 2002.
Béle Zsolt: Czterystuletni kapucyner, [w:] Zeszyty Literackie nr 2(102)/2008.