TOP TEN: KSIĄŻKI, KTÓRYCH NIE BYLIŚMY W STANIE PRZECZYTAĆ DO KOŃCA
Musimy się wam się do czegoś przyznać. Chociaż niechętnie i z odrobiną zażenowania. My też czasem wymiękamy. Odpuszczamy w połowie. Porzucamy i, nie zważając na nic, bezwzględnie sięgamy po następną. Nie obchodzi nas, co będzie dalej i jak to się skończy. Po prostu. I o tym jest to zestawienie. Panie i Panowie, oto dziesięć książek, których nie byliśmy w stanie przeczytać do końca!
Aleksandra Gepert:
1. „Zrób mi jakąś krzywdę” Jakuba Żulczyka
Żulczyk wybitnym pisarzem jest podobno, w co trudno uwierzyć po krótkim romansie z tą pozycją (mój trwał jakieś 25 stron). Historia jakich tysiące, bo o miłości, rozgrywa się w głowie pewnego chłopca-mężczyzny, zakochanego na zabój i całkiem nie niewinnie w młodszej siostrze kolegi. Potem rozgrywa się może już nie tylko w głowie, ale do tego nie dotrwałam.
Tekst przeładowany cytatami, które, o ile ładnie brzmią jako wycinki, złożone w całość są jak kit, który zalepia ci mózg i niebezpiecznie przesuwa dzieło w stronę półki z książkami Paulo Coelho.
Agnieszka Wielińska:
2. „Cmentarz w Pradze” Umberto Eco
Przez ponad pół książki nie udało mi się zauważyć żadnej akcji, tak samo jak nie dostrzegłam jakiegokolwiek nawiązania do Pragi. Eco i jego filozofia przerasta mnie po raz kolejny.
Paulina Goncerz:
3. „Krótka historia czasu” Stephena Hawkinga
Przykład książki, z którą każdy prawdziwy humanista zapoznać się powinien. Próbowałam i ja. Przytłoczyły mnie stożki świetlne przyszłości, pochłonęły czarne dziury, zabłądziłam we Wszechświecie o jedenastu wymiarach. A że zawziętam – któregoś dnia zrobię do niej podejście numer dwa! A co!
Angelika Ogrocka:
4. „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell
Właściwie nie istnieje coś takiego jak niedoczytana przeze mnie książka. Wyjątkiem jest tylko „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell. Problem z ukończeniem lektury nie brał się jednak z archaicznego stylu czy dłużyzn, lecz stąd, że wydanie w gimnazjalnej bibliotece było podzielone na trzy tomy i, niestety, ostatniego nie potrafiłam zlokalizować. Nasze zestawienie zainspirowało mnie do sięgnięcia po powieść jeszcze raz. Może w końcu dowiem się, kogo ostatecznie wybrała Scarlett?
Paulina Zaborowska:
5. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James
Powieść wylądowała w moich rękach po wielu zachęcających opiniach, zwłaszcza żeńskiej części moich znajomych. Zasiadłam więc z książką i herbatą jak zwykle, zabrałam się do lektury i… jak rzadko zamknęłam ją zdegustowana po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron. Fabuła, język, bohaterowie – dosłownie wszystko – jest tak marne, że szkoda papieru na druk. Lektura nie wnosi dosłownie nic, nie budzą zachwytu nieudane opisy scen erotycznych, sztywne dialogi i głupota bohaterów. Jedyne, co książka we mnie wzbudziła, to złość na to, że można napisać coś tak żenującego.
Beata Kolarczyk:
6. „Opowiadania” Marka Hłaski
Był taki czas w liceum, gdy bardzo chciałam przeczytać „Opowiadania” Hłaski. Książka ciągnęła się za mną przez całą szkołę i połowę studiów, by w końcu w poprzednie wakacje trafić do moich rąk. Na opowiadania rzuciłam się z ogromnym apetytem, który malał z każdym kolejnym czytanym zdaniem. Nie przeczytałam Hłaski do końca. Widocznie są takie książki, które należy czytać tylko przed maturą.
Paulina Janota:
7. „Śpiewaj ogrody” Pawła Huelle
Tak właściwie nie wiem nawet o czym jest ta książka, naprawdę nie mam pojęcia. Być może moment, w którym wzięłam ją do swych rąk, był momentem, kiedy ogrody nie śpiewały, lecz fałszowały.
Bernadeta Prandzioch:
8. „Wojna i pokój” Lwa Tołstoja
Jeszcze pod wpływem zachwytu lekturą „Anny Kareniny”, przenikliwością Tołstoja i jego szczególnym darem opisywania ludzkich rozterek, sięgnęłam po „Wojnę i pokój”. I poległam. Poległam sromotnie na froncie wojen napoleońskich, pogubiona w konwenansach, a jeszcze bardziej w meta- i metametapoziomach książki. Dzieło to wielkie, nie mam wątpliwości, ale swym ogromem niestety mnie przygniotło – gdzieś pod koniec pierwszego tomu wywiesiłam białą flagę.
Adrian Górecki:
9. „Morfina” Szczepana Twardocha
Niewiele jest książek, których nie byłem w stanie przeczytać. Na tej ekskluzywnej liście, poza lekturami szkolnymi, widnieje „Morfina” Szczepana Twardocha. Poprzednie książki autora czytałem z przyjemnością, „Drach” zajął mi dwa wieczory. Do wychwalanej „Morfiny” podchodziłem trzykrotnie i za każdym razem dawałem za wygraną po stu stronach. Przerost formy nad treścią.
Klara Milc:
10. „NN” Jerzego Franczaka
Krótkie dziełko Franczaka swego czasu dobitnie przypomniało mi, dlaczego ludzie tak niechętnie odnoszą się do postmodernizmu, mając go za synonim braku porządku i stosowania zasady, że wszystko jest nie tylko dozwolone, ale i względne. Otóż nie. Istnieją książki, które bezwzględnie literaturą nie są. I „NN” do tej kategorii się zalicza, co zauważyć można gdzieś w okolicach piątej strony.