Wychodzenie z siebie
O debiutanckiej książce, surrealizmie i Matce Boskiej dziergającej skarpety z Weroniką Murek, autorką zbioru opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”, rozmawia Beata Kolarczyk.
Beata Kolarczyk: Podczas lektury Twoich opowiadań szczególnie zainteresował mnie świat, który kreujesz. Czy powstaje on zupełnie od podstaw, wyłącznie w Twojej wyobraźni, czy podczas jego budowania inspirujesz się jakimiś rzeczami, zjawiskami, a może życiowymi doświadczeniami?
Weronika Murek: Chociaż staram się stworzyć go zupełnie od podstaw i dość konkretnie umeblować, istnieje wiele rzeczy, z których czerpię inspirację. Są to drobne gesty, fotografie – nie portretowe czy pejzażowe, ale na przykład zdjęcia wielkiego miasta lub dokumenty fotograficzne. Lubię też sięgać do starych amerykańskich magazynów dotyczących wyłącznie miniaturek i domków dla lalek. Inspiruję się również folklorem, przesądami i zabobonami.
Wymieniasz wiele ciekawych źródeł swoich opowiadań; chciałabym jednak zapytać przede wszystkim o wspomniane domki dla lalek. Lalki to motyw często wykorzystywany przez surrealistów. Czy i Ty w jakimś stopniu odwołujesz się do tego nurtu?
Surrealizm interesuje mnie jako prąd w sztuce, mniej jako nurt filozoficzny, z całym ideologicznym nadbagażem i manifestami. Znacznie bardziej zwracam się ku niemu pod względem estetycznym niż intelektualnym. Surrealizm w kontekście domków dla lalek polega na tym, że w swoich domach posiadamy dzięki temu kolejne, malusieńkie domki. Powstaje taki świat w świecie i to stwarza prawdziwie nadrealistyczną sytuację. Te domki podobają mi się również dlatego, że jest w nich ogromna dbałość o szczegół, którą rzadko spotyka się na przykład w ilustracjach czy w opisach literackich.
A książki lub autorzy? Są tacy, na których się wzorujesz?
Niektórzy autorzy są bardzo zaraźliwi i trudno jest zupełnie się od nich odciąć, ale w swoich opowiadaniach staram się jednak nie inspirować konkretną literaturą. Zdecydowanie częściej pobudzają mnie sztuki wizualne, w skrócie: to co widzę, nie to, co czytam.
Czy starasz się oddać to w swoim sposobie pisania?
Tak, bardzo bym chciała, żeby tak to wychodziło, żeby perspektywa dana czytelnikowi była perspektywą, którą ma widz. Dlatego staram się nie psychologizować postaci i unikać wszystkich momentów opisujących, co bohaterowie sobie myślą. Używam takich środków, jakie ma reżyser filmu – on też nie może pokazać tego, że ktoś się zdenerwował, mówiąc o tym wprost. Pokazuje raczej, że ta osoba na przykład się zaczerwieniła. Ja też staram się pisać o pewnych rzeczach bez dopuszczania czytelnika do świata wewnętrznego postaci.
Ciekawi mnie zawsze, czym dla pisarza jest literatura – jak to jest w Twoim przypadku?
Literatura na pewno uwrażliwia mnie na to, co dzieje się dookoła. Jest taka scena w filmie „Na wchód od Edenu”, gdzie bohater grany przez Jamesa Deana zrzuca lód z dachu. Zapytany po co to robi, odpowiada, że chciał zobaczyć, co się wydarzy. Odpowiedź była prosta i w oczywisty sposób złośliwa w kontekście całej fabuły, ale wtedy mnie to zachwyciło – że ktoś robi coś po to, by zobaczyć, co później się wydarzy. To jest chyba taka moja główna motywacja przy pisaniu i w życiu też.
W Twoich opowiadaniach bardzo często pojawia się śmierć – jaka jest jej rola?
Temat ten nie daje mi spokoju i rzeczywiście powraca w moich tekstach jak mantra. Używam go w kontekście czarnego humoru, który bardzo lubię, i który pozwala mi poradzić sobie ze skandalem śmierci. W tym, co piszę, widać obłaskawianie i zagłuszanie śmierci właśnie po to, by poradzić sobie z samym faktem, że ona jest.
A Bóg? On też pojawia się w Twoich tekstach, ale sposób jego przedstawiania jest ironiczny, powiedziałabym nawet, że prześmiewczy, podobnie jak obraz Matki Boskiej dziergającej skarpety dla Jezusa w opowiadaniu „W tył, w dół, w lewo”.
Ja tego nie wymyśliłam – istnieje takie wierzenie ludowe, które mówi, że po śmierci kobiety będą trzymały złoty kłębuszek włóczki i tym samym będą pomagać Matce Boskiej dziergać skarpety dla Jezusa. W ten sposób matki zachęcały córki do bogobojnego życia. Mnie wydaje się to karą, Tobie też wydaje się to karą, wszystkim moim rówieśniczkom również. Ciekawe jest, jak zmieniło się przez lata podejście do tego, co traktujemy jako karę i nagrodę, jak funkcjonuje raj, jeśli funkcjonuje, jak w ogóle wygląda to życie pozagrobowe. Pamiętam, że jest taki esej traktujący o nudzie i autor pisze tam o nudzie w kościele. Współczesnemu człowiekowi ciężko jest wytrzymać w kościele, gdyż po prostu się tam nudzi, męczy go wciąż i wciąż powtarzany rytuał. To też zmieniło się przez lata – kiedyś ludzie, zwłaszcza ci prości, pracujący fizycznie, chodzili do kościoła i byli wdzięczni za tę nudę, że mogą po prostu posiedzieć i nic nie robić. Była to chwila wyciszenia się i medytacji, której my dziś już chyba nie doceniamy. Uwiera nas, gdy znajdujemy się w sytuacji pozbawionej silnych bodźców zewnętrznych. A co do samego Boga – podobnie jak w wypadku śmierci – ujmuję kwestie związane z wierzeniami i przesądami w ramy czarnego humoru. Nie wyśmiewam samego Boga, raczej niejednokrotnie absurdalne sposoby jego przedstawiania, tak jak w wypadku tej wspomnianej już Matki Boskiej.
A co jest dla Ciebie najważniejsze w pisaniu?
Najważniejsze jest dla mnie poczucie, że nie piszę o banalnych historiach i światach, gdyż to mnie po prostu nudzi. Próbuję tego unikać. Nie wymyślimy niczego nowego, i choć mam dostępną ograniczoną pulę środków, zawsze staram się pisać w taki sposób, który zainteresowałby mnie samą. Nie wydaje mi się, żeby język był dla mnie najważniejszy, jest on w końcu dość oszczędny. Środkiem transportu historii są raczej obrazy, a nie język. Bohaterowie są w moich opowiadaniach najmniej ważni – są czasem marionetkowi, co nie wypada źle, bo świat też jest upozowany, scenograficzny.
Skoro pytałam już o to, co jest najważniejsze, to zapytam teraz o to, co jest dla Ciebie najtrudniejsze?
Najtrudniejsze jest pisanie regularne. Szczerze mówiąc, jestem leniwa i jeśli coś sprawia mi trudność, to po prostu tego nie piszę (śmiech).
A jak to się stało, że zaczęłaś pisać?
Pisanie jest dla mnie sposobem wyrażenia siebie. Już od dziecka sprawiała mi przyjemność techniczna strona pisania, samo zapisywanie liter na papierze. Zaczęłam zapisywać zeszyty tylko po to, by cokolwiek zapisać. Później złapałam się na tym, że pisanie pomaga mi zebrać myśli, jeżeli chcę coś dobrze przemyśleć, to muszę to zapisać. Inną sprawą jest, że pisanie mnie uspokaja, jest tym, czym dla niektórych jest na przykład medytacja. Pisanie jest też czymś w rodzaju wychodzenia z siebie. Zaczynam pisać i mimo emocji, które są we mnie, potrafię wszystko uporządkować i ułożyć to, co myślę i to, co czuję.
I na koniec chciałam Cię zapytać jak odbierasz swój debiut? Czy czytasz recenzje, opisy i posty na temat „Uprawy roślin południowych metodą Miczurina”? I czy teraz zmieniłabyś coś w swojej książce?
Czytam recenzje, by wiedzieć nad czym może powinnam się zastanowić i w przyszłości popracować. Nie czytam komentarzy w internecie. Czy coś bym zmieniła w swojej książce? Tak, gdy ostatnio musiałam przeczytać „Uprawę…”z jakiegoś powodu i znalazłam trzy słowa, które nie pasują mi i najchętniej bym je zmieniła. Rozprawię się z nimi następnym razem.
korekta: Paulina Goncerz