5 powodów, dla których warto być na Cropp Kultowe
Dziwiliście się pewnie, dlaczego do tej pory na stronie nie pojawił się żaden post dotyczący Cropp Kultowe. Bez obaw, nie pozwolilibyśmy, aby to radosne święto kinomanów i kinofili przeszło w Reflektorze bez echa. W zeszłym roku pisałam tak: KLIK! W tym roku, zamiast przedstawić ogólny zarys programu powiem (jeśli wciąż się wahacie, LOL), dlaczego warto przyjść na Kultowe. Ba! Dlaczego warto PRZYJECHAĆ, nawet z najdalszych krańców naszego pięknego kraju, mlekiem i miodem płynącego, którego mieszkańcy mogą odetchnąć teraz od wszechobecnych wyborów i oddać się tej (nie)winnej rozrywce. A zatem PIĘĆ POWODÓW, DLA KTÓRYCH WARTO BYĆ NA KULTOWYCH.
1. Bo LUDZIE.
No właśnie, takich freaków nie znajdziecie nigdzie. Jesteśmy zakręceni jak ruski termos (cokolwiek to znaczy). Tylko razem w kupie można odczuwać przyjemność z oglądania tak koszmarnych filmów jak „Robot Holocaust” czy „The Room”, który triumfalnie powraca w tym roku do repertuaru. Nie dajcie sobie wmówić, że „obejrzycie innym razem”. Nie obejrzycie. A nawet jeśli, to nie sprawi Wam to nawet w połowie takiej przyjemności, jak oglądanie tych filmów RAZEM. Ludzi spotkasz wszędzie, zazwyczaj noszą festiwalowe koszulki albo przebierają się za postaci z filmów. Zwykle po całym dniu lądują na Mariackiej (chociaż to nic dziwnego). Na czas trwania festiwalu możecie odpuścić sobie ćwiczenia z Chodakowską albo Mel B – zakwasy na brzuchu po wielogodzinnym śmiechu gwarantowane.
2. Bo FILMY, KTÓRYCH NIGDY NIE ZOBACZYSZ
To prawda, że niektóre filmy ogląda się tylko tutaj. Kiedyś oglądałam „Martwa zło 2” ze znajomymi i było mi bardzo przykro, że nikt się nie jarał tak jak ja. Tutaj nie ma mowy o takiej sytuacji. Wszystkich kręcą koszmarki kinematografii, wyciągnięte nie wiadomo skąd, ale wiadomo po co. Gwarantuję, że sami, w zaciszu własnych pokojów i mieszkań, nie wrócicie do „dzieł” pokroju „Zabójczych ryjówek”, „Morderczej opony” czy „Cyborga”. To jest jak jedzenie makówek – tylko w określonym czasie i w określonych okolicznościach. Potem jakoś tak wstyd, jakoś nie wypada, nie sprawia radości. Właśnie na te seanse warto chodzić, bo budują klimat festiwalu i sprawiają, że czujesz się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Tych filmów szukajcie w Klubie Prokultura, okazjonalnie w Światowidzie.
3. Bo ULUBIONE FILMY NA DUŻYM EKRANIE
To prawda, że organizuje się jeszcze pokazy starych filmów z taśmy 35mm i że wracamy czasem do starych dobrych filmów gatunkowych z lat 40. i 50. Rzadkością są natomiast pokazy filmów nowszych, które zawładnęły naszymi sercami w latach 80. lub 90., a które teraz możemy oglądać tylko na małych ekranach naszych smutnych komputerów. Dlatego fani Almodovara, Finchera czy Bessona i ich twórczości z tamtych lat mogą wreszcie obejrzeć swoje ulubione filmy tak jak należy – w kinie. Zwłaszcza „Wielki błękit” kusi swoim odcieniem (zdefiniowanym niedawno jako najcieplejszy z kolorów), prezentowanym na dużym ekranie. No i nie powiem – chętnie obejrzę boskie ciało Jeana-Marca Barra… z bliska.
4. Bo SEANSE NIESPODZIANKI
Nie wiem, jak Wy, ale ja tam lubię dać się czasem zaskoczyć. Pozytywnie oczywiście. Ale kto wątpi w dobry gust Dyrektora Artystycznego? Na pewno nie pozwoli nam się nudzić! Jest w tych seansach trochę ekscytacji rodem z przeglądania programu telewizyjnego „za bajtla”. Zawsze liczyłam, że znów puszczą „Gwiezdne Wojny” albo „Dirty Dancing”. Tak, pamiętam te czasy bez Internetów, za to z zepsutym odtwarzaczem kaset VHS. Wszystkie seanse niespodzianki odbywają się z niezastąpionym Teatrze Korez.
5. Bo TAK I JUŻ
C’mon. Nie wierzę, że w ogóle trzeba Was przekonywać. Sami dobrze o tym wszystkim wiecie. Wiecie, że chcecie być między 15 a 24 maja w Katowicach. Co tam Cannes. My tu jesteśmy szczerzy, bezpretensjonalni, radośni i z kwiatami we włosach (serio, drzewa kwitną, trawy kwitną).