Z poważaniem z Berlina. Odcinek 1

Na emigracji nie jest tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Nie tak wspaniale, jak opowiada Pola Dwornik. Brak pracy, dokumentów, mieszkania. A do tego tęsknota za mamą, za znajomymi i ukochanym krajobrazem hałd, postindustrialnych ruin, bloków wciśniętych od czapy w środek miasta. Metal, szkło, przebudowa, tramwaj nie jeździ, bo trasa zablokowana – tak, Katowice, jam piewca Waszej urody! Po zgon chwalić będę Brynów, do śmierci wierna Koszutce, wiecznie zauroczona Bogucicami, że nie wspomnę o Dębie, pięknym jak majowy poranek. W każdy piątek serce me rozdziera świadomość, że nie będę pijana włóczyć się Mariacką, dwieście czy pięćset metrów, w tę i we w tę, na których znam każdą bramę, listę lokatorów, ławkę. Nie będę rozkoszować się smakowicie rozcieńczonym browarem w Lornecie albo innej Pijalni.

Fot. Bogusław Poważa

Fot. Bogusław Poważa

A teraz mieszkam w Berlinie i wcale jeszcze nie na Kreuzbergu. Ale cały czas tam jeżdżę, żeby pamiętać, po co tak właściwie szoruję toalety dzień w dzień. Taki nasz los, cebulątek na wygnaniu: albo mop, albo rozstawianie rusztowań. Panów z rusztowaniem spotkałam, jak byłam na tatuażu. Nie potrafili powiedzieć ałf dojcz, skąd pochodzą i dokąd zmierzają z tą tymczasową instalacją, rozstawianą tuż nad witryną saloonu.

Berlin architektonicznie i socjalnie to taki najpiękniejszy sen Katowic – Śląskie Marzenie o Wielkości, najdziksza imaginacja naszych lokalnych hipsterów. Chcielibyśmy, żeby tak wyglądało, żeby tak się mieszkało i imprezowało. Wszystkiego jest więcej i wszystko jest większe. Pomyślcie: nie jedna ulica, a całe kwartały, oplecione kolorowymi arteriami, tętniącymi najmodniejszą techniawką – modną, bo jeszcze nikt jej nie wymyślił. O Panie, to zbyt wspaniałe! Na bramce w Berghain nieustająca adrenalina. Oby tylko dziś wyrocznia, Sven Marqvardt, nie stwierdziła, że jesteś nicht cool genug, bo przecież ten sweter, który dorwałeś na wyprzedaży w second handzie na Neukolln…

Ale miało być o muzyce, a ja tu o głupotach.

W sobotę o 16:13, kiedy już przestałam wycierać zatłuszczone stoły w pewnym kindergarten, spaceruję ulubioną dzielnicą, a tam koncert w witrynie sklepu z płytami. Wspaniali wytatuowani, brodaci Brytyjczycy (czyli tacy, jakich najbardziej lubimy), z piwami w dłoniach grają ska, skacząc po ławce przed wejściem. A ja po ośmiu godzinach znoju stoję jak oniemiała, w tłumie widzów blokujących pół ulicy. Panie – myślę – zesłałeś mi bloki Osiedla Tysiąclecia w postaci bloków Reinickendorfu. Zesłałeś mi piwo Tyskie, w tej właściwej, złocistej postaci, zakupione w Spatkaufie. A teraz zsyłasz mi okno Kato i koisz moją duszę, by nie była tak wytęskniona! Chłopcy czarowali widownię swoim akcentem, dając wspaniały akustyczny koncert, I, o dziwo, starzy punkowcy znali te nieznane rytmy z Brighton! Było uroczo i ożywczo, przystojnie i spontanicznie. Zanim pognałam na festiwal niezależnego komiksu, rozgrzało się me serce jak zawsze rozgrzewało się w domu, kiedy z garstką znajomych staliśmy w kolejce po currywurst na tyłach Mariackiej.

Cóż, emigracja do lekkostrawnych nie należy, zwłaszcza dla natchnionych idealistów. Ale pod koniec dnia, jak mawiają Brytyjczycy, dzięki jakiejś dziwacznej magii czasu i przestrzeni, okazuje się, że dom tak samo może być na Wittenau, jak i w Nowym Bytomiu. Niedaleko pada Berlin od Katowic. I nie tylko o siedem godzin jazdy Polskim Busem mi chodzi, lecz o język (który tylko trochę różni się od śląskiej gwary), o wygląd miasta (które jedynie większe się wydaje) i o BVG, które co prawda usług dostarcza na wyższym poziomie niż KZK GOP, ale dziesięć minut w oczekiwaniu na U-Bahn nie różni się niczym od tych dziesięciu minut czekania na dziewiątkę.

Martyna Poważa

Korekta: Karolina Soja