High Five! Sportowe emocje
Już dawno zostało udowodnione (także na naszych, widzów oczach), że sport to jednak nie zawsze zdrowie. Wiele osób wypruwa sobie żyły, poświęca życie rodzinne i prywatne, nie śpi, nie je albo je to, czego nie lubi. Wszystko dla wymarzonego trofeum i satysfakcji z osiągniętych sukcesów. Dziś przedstawiamy Wam pięć filmów, które pokazują prawdziwego ducha sportu – nie tylko glorię, sławę i chwałę, ale także determinację, hektolitry potu, wyrzeczenia i samotność.
Piotr Kałużny został oczarowany lekkoatletyczną magią „Rydwanów ognia”.
Opartą na faktach historię dwóch lekkoatletów otwiera scena treningowego biegu po plaży. Pochmurne niebo, chłodny angielski klimat i ta charakterystyczna, płynąca po falach muzyka Vangelisa. Wszystko sprawia wrażenie, jakby biegacze ledwie dotykali piasku, a wręcz nad nim lewitowali. Lekkoatletyka zwykle kojarzy się z maratonem lub olimpiadą (a w tej dziedzinie zazwyczaj wygrywali zawodnicy z Afryki lub Afroamerykanie), ale „Rydwany ognia” nie są filmem o pokonywaniu kolejnych rekordów, nierównej walce i „bieganiu” po trupach do celu, ale o odnajdywaniu w sobie odpowiedniej motywacji, która każdego z nas jest w stanie ruszyć z miejsca.
Jeden z biegaczy jest żydem, drugi oddanym Bogu chrześcijaninem. Igrzyska olimpijskie w 1924 roku, do których obaj się szykują, nie są jednak celem samym w sobie. Dla pierwszego najważniejsza jest sława i rozgłos, dla drugiego szczere oddanie wierze i zgodność z religijnymi wartościami, które kultywuje. Tak bardzo różne od siebie motywacje, dwa odmienne światopoglądy i dwóch bohaterów, a każdy z nich na swój sposób ujmuje, wzrusza determinacją i przekonuje do siebie. „Rydwany ognia” to jeden z najlepszych filmów pokazujących, na czym polega zdrowa rywalizacja i prawdziwy duch sportu. Bieganie dla wielu z nas może wydawać się nudne, trudne i niezbyt potrzebne, ale po filmie z pewnością nabiera się do tego sportu więcej szacunku.
Patrycja Mucha jest pod wrażeniem tańczącego na ringu „Wściekłego byka”.
Jeżeli o mnie chodzi, to jednym z najpiękniejszych filmów o sporcie, przedstawiającym jego magnetyzm, który doprowadza ludzi na skraj wyczerpania emocjonalnego oraz fizycznego, jest „Wściekły byk”. Pomijając fakt, że jest to jedno z najlepszych (jeżeli nie najlepsze) dzieło w twórczości Martina Scorsese, to film ten realizuje w najlepszy sposób ideę „filmu sportowego”: przedstawia zarówno urok i piękno tego sportu, jak i zgubny wpływ tegoż na życie sportowca. Czołówka filmu jest kwintesencją takiego ujęcia, widzimy bowiem na ringu samotnego boksera, który z gracją wprawia swoje ciało w niemalże taneczny ruch (KLIK!). Ujęcie zrealizowane jest w slow motion i towarzyszy mu muzyka poważna. Jego wymowa jest uniwersalna i stanowi metaforę pasji, z jaką wielu ludzi traktuje sport.
„Wściekły byk” opowiada historię Jake’a LaMotty’ego (który notabene wciąż żyje i w tym roku obchodzić będzie 94 urodziny!) – jednego z najbardziej znanych bokserów amerykańskich. Martin Scorsese kolejny raz, po „Taksówkarzu”, przestawia bohatera opętanego ideą fixe, który poświęci wszystko dla sukcesów sportowych. Mówiąc wszystko, mam na myśli dosłownie wszystko, włącznie z rodziną, przyjaciółmi i zdrowiem, ponieważ stanowią one tylko przeszkodę w osiągnięciu celu bądź wyzwalają w Jake’u ogromne pokłady agresji i adrenaliny, które wykorzystuje potem na ringu. Sekwencje walk bokserskich to majstersztyki realizacyjne, przedstawiające boks w jego najlepszym i najgorszym wydaniu jednocześnie.
Weronika Migdał robi „Krok do sławy” i nie odpuszcza.
Sport nieodzownie łączy się dla mnie z muzyką. Nie potrafię biegać bez motywujących dźwięków w słuchawkach, a fitness w cichej sali kojarzy mi się z ostatnimi podrygami ospałych marionetek. Ciało potrzebuje rytmu, motywacji, energii, dlatego też pomyślałam o „Stomp the Yard (Krok do sławy)”.
Oto film taneczny, który niesamowicie przekazuje ducha walki, rywalizacji i konsekwencji. Taniec nie jest tylko rozrywką: jest sportem i to czasami bardzo brutalnym.
Nie sam taniec jest jednak tutaj dla mnie najważniejszy. Istotny jest charakter stylu, którego w filmie najwięcej. Krumping – taniec uliczny, który charakteryzuje się sporą brutalnością w wyrazie, jest bardzo ekspresyjny i niesamowicie wymagający kondycyjnie. W dużej mierze opiera się na bitwach polegających na zastraszeniu przeciwnika (KLIK!). Dodatkowo całe zastępy (całkiem przystojnych) mężczyzn, pojedynkujących się z zapałem godnym gladiatorów, naprawdę wyglądają jak drużynowe rozgrywki zespołów sportowych.
Swego czasu od pewnego tancerza usłyszałam, że krumpowe treningi odbywały się do momentu, kiedy uczestnicy nie zaczynali mdleć z wysiłku. Sama po pierwszym ledwo wypełzłam z sali. Ale dzięki temu jeszcze szybciej wróciłam, żeby pokonać samą siebie. So „Go hard or go home” (KLIK!). Nie ma lepszej kwintesencji sportowego ducha. Tylko ogromna determinacja i wola walki może stworzyć największych sportowców. Jeśli nie jesteśmy na tyle zmotywowani, by zmusić swoje ciało do współpracy i osiągać zamierzony cel, możemy wrócić do uprawiania ulubionego sportu Polaków, czyli oglądania rozgrywek piłki nożnej przed telewizorem. „Stomp the Yard” to nie jest filmowe arcydzieło, ale majstersztyk motywacyjny na pewno, w dodatku ze sporą ilością „zrzucającej z kanapy” muzyki. W sam raz na wiosnę.
Gaba Bazan chce być na Venice Beach razem z bohaterami filmu „Królowie Dogtown”.
Muszę przyznać, że gdy usłyszałam o temacie „filmów sportowych”, miałam ogromną ochotę na napisanie o jednym z moich guilty pleasure, jakim jest „Kosmiczny mecz”. Moim zdaniem to najlepszy przykład „sportowego” soundtracku. Weźmy choćby nutę „Let’s get ready to rumble”. Ale, ale! Stop! Przejdźmy do meritum, bo nie o Michaelu Jordanie będziemy tu dzisiaj rozmawiać. Znacie film „Królowie Dogtown” z 2005 roku? Nie? To czym prędzej nadróbcie tę zaległość, warto!
Pierwszą rzeczą, nad którą warto się zastanowić, to czy skateboarding można uznać za sport? Ano można, o ile nie mamy na myśli dzieciaków jeżdżących po szkolnym boisku na deskorolce. A o tym skąd się wzięła ta aktywność, jakie ma korzenie i jak stała się uznawana za sport uprawiany w sposób profesjonalny dowiecie się właśnie z „Królów Dogtown”. Film ten opowiada o grupie chłopaków (polecam każdemu kto lubi popatrzeć na surferów :)) z Kalifornii lat 70., zakochanych w surfingu i skateboardingu. Warto nadmienić, że cała historia oparta jest na faktach, mowa bowiem o legendarnej grupie Z-Boys, dzięki której jazda na desce została uznana za dyscyplinę sportową.
Oglądając „Królów”, człowiek dostaje potężnego zastrzyku energii i zaczyna odliczać dni do lata i masy czasu wolnego (lub, witajmy w dorosłym życiu: urlopu), które może poświęcić na sport. Ja oglądając ten film, od razu przypomniałam sobie wakacje z dzieciństwa, kiedy to całe słoneczne dni spędzałam ze znajomymi na boisku do koszykówki lub siatkówki.
Marta Rosół rozumie, na czym polega „Samotność długodystansowca”.
Młodzi Gniewni filmowcy z Wielkiej Brytanii zwrócili swoją uwagę ku klasie robotniczej. Lata 60. w kinie (i nie tylko) to także okres, w którym młodzi ludzie (a tak naprawdę nowa grupa społeczna – młodzież) stali się niezwykle inspirujący dla twórców.
Wśród wielu filmów tamtego okresu w pamięci pozostał mi szczególnie jeden – „Samotność długodystansowca” w reżyserii Tony’ego Richardsona. To opowieść o zbuntowanym Colinie Smithie, który za napad na piekarnię zostaje wysłany do zakładu poprawczego. To przede wszystkim opowieść o nauce podejmowania wyborów, co z perspektywy młodych ludzi wydaje się najtrudniejszym elementem dorosłego życia.
Gdzie tu sport, ktoś by się zapytał? Sport pojawia się w chwilach, gdy bohater biega po lesie. Ma do tego talent, który dostrzega kierownik zakładu i chce go wykorzystać dla własnych korzyści, dlatego pozwala mu na treningi w samotności w okolicznym lesie. To jedyne chwile wytchnienia Colina, chwile tylko dla siebie: sam na sam ze swoimi myślami, kłopotami i ograniczeniami. Sekwencje pięknie oprawione muzyką jazzową, w których kamera biegnie tuż za bohaterem. Sekwencje, które na zawsze pozostają w głowie i pokazują piękno ruchu utożsamianego z wolnością.
Bo sport to nie tylko wyzwanie fizyczne. To także (a może przede wszystkim) dużo samozaparcia i… sztuka dokonywania wyborów.
korekta: Paulina Goncerz